wtorek, 29 grudnia 2015

~ Rozdział 27

- Mama już wie?
Była trzecia w nocy. Nie mogłam spać, więc poszłam do kuchni napić się wody. Tata już tam był.
- Nie. Miałem powiedzieć jej wczoraj, ale wtedy zobaczyłem ciebie, a ty... i teraz ta operacja... Doszedłem do wniosku, że na razie nie chcę jej bardziej stresować.
Patrzyłam w jeden wyznaczony punkt na lodówce, opierając się o krzesło, wsunięte w stół. Potakiwałam głową, myśląc nad jego odpowiedzią.
- Dlaczego? - w mojej głowie rodziło się tyle pytań, na które nie do końca wiedziałam, czy chcę znać odpowiedź - hm? - spojrzałam na niego z miną wyrażającą coś na wzór zmęczenia.
Patrzył na mnie, układając w głowie odpowiedź.
- Nie wiem - westchnął, kręcąc głową - była intrygująca, a ja słaby... ale skończyłem z tym. Przysięgam na Boga, że już nigdy tego nie zrobię. Naprawdę kocham twoją matkę i teraz sam nie rozumiem jak mogłem ją zdradzać.
Dostrzegłam, w świetle odpijającego się od okna księżyca, jak w jego oku kręci się jedna samotna łza. Przez te wszystkie lata nie widziałam jak płakał. Nigdy. Na początku zawsze się śmiał, później śmiech zastąpił wieczny grymas. Nie było nic pośrodku. Zero łez, smutku, żalu.
- Przepraszam cię, Roxi
Przełknęłam gulę w gardle, powstrzymując napływające łzy.
- To nie mnie musisz przepraszać
Przytaknął. Staliśmy w ciszy kilka minut, ciągnących się w wieczność, aż w końcu podszedł do mnie, pocałował w czoło i zniknął, odchodząc do sypialni. Zostałam sama. Przetarłam dłonią oczy i wypiłam wodę ze szklanki. Po tej rozmowie stałam się strasznie zmęczona i ospała. Konfrontacja z tatą była jedną z najtrudniejszych rozmów jakie odbyłam. Chciałam wracać do siebie, kiedy usłyszałam markotny głos
- Jak mogłaś.. - patrząc w stronę dochodzącego głosu zobaczyłam Josha. - ... o wszystkim wiedzieć i tak po prostu milczeć
- Josh, zrozum mnie, nie mogłam..
- Mogłaś! I powiedz to chociaż teraz. Zdradził ją? Ojciec zdradził mamę? - jego głos był przełamany, ale plątał się z tak wielką złością.
- Josh...
- Odpowiedz do cholery! - krzyknął, nie zwracając uwagi na godzinę. patrzył na mnie z tak wielką pogardą i gniewem, że się bałam. Bałam się, że zrobi coś głupiego.
- Tak - odpowiadając przymknęłam oczy, a z nich wyleciały pojedyncze łzy - ale to przeszłość, skończył z tym i strasznie żałuje.
Zacisnął zęby, kładąc na kark splecione dłonie. Oparł się o ścianę i nawet nie starał powstrzymywać łez.
A ja poczułam się jak tego dnia, kiedy to przewiozłam go rowerem na bagażniku i na nieszczęście włożył nóżkę w koło. Miał skręconą kostkę. Pamiętam jak płakał. Tak mocno i rozpaczliwie, a ja razem z nim. Był moim maleńkim, niewinnym braciszkiem. Nigdy nie chciałam, żeby cierpiał.
- To nic nie znaczy, nic nie zmieni - mówiąc kręcił przecząco głową
Podeszłam ostrożnie i położyłam dłoń na jego ramieniu. Wyrwał się.
- Nienawidzę cię, słyszysz? Nienawidzę! - zaczął chodzić w kółko i wymachiwać rękoma - To twoja wina! gdybyś coś zrobiła.. powiedziała mamie... Ale ty go bronisz!
- Proszę... - płakałam niemiłosiernie, próbując zbliżyć się do niego.
- Nienawidzę cię! - wybiegł gwałtownie z domu, nie oglądając się ani razu.
-Josh! - zerwałam się i pobiegłam za nim. Bez kurtki, butów, w samej koszulce i szortach, bez bielizny. Ale to nie miało znaczenia. Musiałam tylko go dogonić.
Biegłam ile sił w nogach, ale on jakby był coraz dalej. Grał w lacrosse, to oczywiste, że był wysportowany. Za to moja kondycja leżała.
Zbliżyłam się do przystanku autobusowego. Widziałam jak wsiada do busa, a drzwi za nim się zamykają.
- Nie! - krzyczałam do kierowcy busa - Niech pan się zatrzyma! - ale na nic to się zdało.
Patrzyłam jak odjeżdża. Obserwując siedzącego przy oknie Josha.
- Przepraszam... - usiadłam na przystanku, chowając twarz w dłonie i zaczęłam płakać.
*
Usiadł na pierwszym wolnym miejscu przy oknie, tak jak lubił najbardziej. Nie oglądał się. Nie chciał natknąć się na spojrzenie siostry, do której miał w tamtej chwili tak wielki żal. Czy był on uzasadniony? Tak, tak myślał. Zataiła najważniejszą sprawę rodzinną nie tylko przed nim, ale i przed matką. I to w jakim celu? Żeby chronić tego kurwiarza? Tak, dokładnie, kurwiarza. To jedyne określenie jakim miał zamiar obdarować ojca, nie licząc innych niezbyt kulturalnych słów. Skrzyżował ręce, ciągnąc za obie strony bluzy i wtulił się w siedzenie.Nie miał ani biletu, ani pieniędzy by go kupić.  Nie wiedział, gdzie jedzie. Nawet go to nie obchodziło. Jego myśli krzątały się po innych miejscach. Chciał po prostu jechać jak najdalej.

Musiał zasnąć, bo ktoś energicznie nim potrząsał. Przez jego mózg przeszła zdradliwa myśl, że może to wszystko było tylko snem. Ale gdy tylko rozejrzał się dookoła i zorientował, że jednak nadal jest w autobusie, z powrotem spochmurniał.
- Głuchy jesteś? Bilet do kontroli - burknął posiwiały na czuprynie kontroler, z plakietką na piersi z napisem Richard Nellson.
Josh  rozejrzał się niemrawo dookoła i odruchowo dotykał kieszeni. Zamknął oczy  i przeklął w myślach.
-Um, nie mam - podrapał się z zakłopotania w czubek głowy, spoglądając zawstydzonym wzrokiem na mężczyznę. Ten zmarszczył jeszcze bardziej swoje czoło, ukazując wały kolejnych zmarszczek.
- Anthony, zatrzymaj się! - wrzasnął, plując przy tym tak, że kropelki śliny spadły na twarz chłopaka. Walczył z odruchem przetarcia rękawem swoich mokrych policzków.
Autobus gwałtownie się zatrzymał i w ten czas automatycznie wyskoczył przez otwarte drzwi Josh.
- I żebym więcej cię  tu nie widział! - krzyczał Nellson, grożąc palcem w stronę chłopaka
- Spierdalaj, fiucie* -  poprawił naruszoną kurtkę i odwracając się, splunął na ulicę. Roztarł butem ślinę i ruszył przed siebie. Ukradkiem rozglądał się dookoła, aby zorientować się gdzie się znajduje. Nie poznałby, gdyby nie zobaczył znaku. Ulica Jeffersona. Dawno tutaj nie był. Sporo się zmieniło. Duże budynki administracyjne, nowe budowle, więcej barów za rogiem. Uśmiechnął się pod nosem.
- Pierdole - powiedział do siebie i przyspieszył kroku, idąc w stronę świecących się neonów.
"Exotica" brzmi fajnie.
_______
*chodzi o zdrobnienie imienia Richard, które brzmi dick co jednocześnie oznacza właśnie fiut.