poniedziałek, 22 lipca 2013

~ Rozdział 8

Obudziły mnie rażące promienie słoneczne, które większej reakcji na mnie zrobiły. Uśmiechałam się nawet trochę. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów wyspałam się. Cud. Odwróciłam się chcąc zobaczyć miłą twarz Justina. Jednak go obok mnie nie było. Musiał się obudzić i pojechać do siebie. Z resztą jak mój ojciec zobaczyłby w naszym domu Justina, czuję, że byłabym martwa. Podniosłam swoje ciało i usiadłam podpierając się rękami o łóżko by się rozejrzeć. Wszędzie pustka. Jedynie zegar na ścianie tykał wskazując godzinę jedenastą. Troszeczkę mi się zaspało, ale cóż, czasem tak bywa. Weekend jest trzeba korzystać póki można. Delikatnie przeczesałam dłonią włosy ziewając. Może się wyspałam ale chętnie jeszcze poleżałabym leniuchując z zamkniętymi oczami. Jednak mimo niechęci odsunęłam koc odkrywając do końca swoje ciało. W jednej chwili poczułam chłód i przechodzące przeze mnie zimne dreszcze. Zasnęłam w ubraniach, więc nic dziwnego taka reakcja. Stopniowo wstałam na własne nogi co wydawało się trwać wieczność.
- Ogarnij się - wymamrotałam zakrywając dłońmi twarz. Kręciłam nią przecząco po czym całą przetarłam. "wzięłam się w garść" i szybko wybrałam nową bieliznę, ciuchy na dziś. Otworzyłam drzwi wyskakując z pokoju. Skierowałam się do łazienki, w której miałam zamiar wziąć szybki, zimny prysznic. Zdjęłam z siebie ubrania i związałam włosy w niechlujnego koka. Tak żeby ich nie pomoczyć. Wskoczyłam pod prysznic za chwilę odkręcając kran. Pozwoliłam żeby zimna woda spływała po moim ciele od góry do dołu co było orzeźwiające a zarazem kojące. Wylałam na dłoń żel i zaczęłam wcierać go w ciało. Zastanawiam się jakie plany na dziś podjąć. W niedzielę zawsze rano mama szykuje śniadanie dla wszystkich. Pysznie tylko ciekawe czy te żarłoki coś mi zostawiły. Josh w niedzielę wstaje razem z ojcem żeby potem zawiózł go do dziadka. Świetna okazja żeby siedzieć z przodu... Chociaż nie, nawet już od strony kierowcy siedział, więc... Czekaj, co z samochodem?! Kurwa mać! Szybko opukałam się z żelu i wytarłam wodę cieknącą po moim ciele. Założyłam jedynie bieliznę, bo jak najszybciej znaleźć się w kuchni. Wyskoczyłam z pomieszczenia jakby właśnie się paliło. Nieuważnie schodziłam po schodach rozmyślając co się stanie.
Przecież rodzice się wściekną. Już są pewnie wściekli. Jezu, czemu zaspałam?
Wbiegłam szybko do kuchni hamując dopiero koło stołu gdzie moja matka piła poranną kawę.
- Córeczko, co się stało? Wparowałaś jakby była tutaj 100% wyprzedaż - zdziwiła się. Zresztą nie dziwie się .Gdybym ja zobaczyła swoje dziecko w samej bieliźnie wpadające znienacka rano zareagowałabym pewnie tak samo.
- Gdzie jest tata? - od razu przeszłam do rzeczy.
- W pracy, a gdzie ma być ? - odpowiedziała zaskoczona moim pytaniem. bo że ojciec pracuje w niedzielę to zdążyłam się przyzwyczaić. Jest kompletnym pracoholikiem. Czasem potrafi cały dzień przesiedzieć w biurze. Obecnie mam to gdzieś, jestem przyzwyczajona, ale Josh... On potrzebuje ojca. Zwłaszcza teraz, w tym okresie.
- Ale pojechał normalnie samochodem? - pytałam dalej.
- No tak. Znaleźliśmy klucze do garażu, znaczy twój brat znalazł za to ojciec mógł pojechać swoim. - wytłumaczyła. Nawet nie wyobrażacie sobie jak mi ulżyło. Jakimś cudem samochód znalazł się w pierwotnym miejscu i co najważniejsze w pierwotnym stanie.
- Okey, to ja już pójdę. - Wyjąkałam. Odrobiłam się na pięcie po czym postawiłam pierwszy krok, ale niestety matka wszystko musi wiedzieć.
- Czekaj, czekaj. - zatrzymała mnie. - tylko po to mało co się nie zabiłaś biegnąc po schodach żeby zapytać się czy tato jest w domu? Odwróć się do mnie  - Dokończyła. Odwróciłam się z potworem w jej stronę tak jak chciała.
- Pff... Nie - skłamałam marszcząc oczy w tej samej chwili zakładając ręce na piersi.
- więc ? - spytała unosząc brwi w górę.
- Zapomniałam - w pięciu sekundach nic do głowy mi nie przyszło, żadna wymówka, więc rzuciłam najprostsze wytłumaczenie. Miałam nadzieję że to już koniec.
- A może chodzi o tego chłopaka, który rano przyjechał? Justin, tak? - Cisnęła dalej. Tego się nie spodziewałam, ale właśnie to wszystko mi wytłumaczyło. Justin obudził się rano, pojechał odebrać samochód ojca, a wracając i chcąc odjechać spotkał moją matkę. Przecież to proste. Czemu od razu na to nie wpadłam? Moje myślę rano jednak jest ciężkie.
- Roxi, a może on akurat odjeżdżał? - Główkowała dalej. - Możesz mi śmiało powiedzieć prawdę.
- Co? Nie! Co ty sugerujesz? - Rozszerzyłam maksymalnie oczy słysząc jej słówka. Nie zamierzam jej nic mówić. Prawdy sądzę, że dziś nie usłyszy.
- Był u nas w nocy?
- Nie. - odpowiedziałam szybko. Jej słowa mnie zaskoczyły, serio. Nawet jeśli była to prawda.
- Dobra, widzę, że prawdy nie powiesz - wzdychnęła - Ale pamiętaj choćby na przyszłość. Prezerwatywy jak chcesz są w dolnej szufladzie szafy w salonie. Lepiej się zabezpieczać.
- Mamo, dość - wręcz krzyknęłam. Co mnie to obchodzi gdzie są kondomy. Przecież nie będę używać rodziców gumek. Zobaczyliby, że ubyło ... Dobra nieważne. Niech ona się zajmie swoimi sprawami, a nie wymyśla mi referaty na temat położenia w domu.
- Chcę żebyś wiedziała. - powiedziała "tłumacząc się".
- Może jeszcze mi powiesz jak się to zakłada, co ? Chętnie posłucham - syknęłam sarkastycznie opierając się rękami o stół, przy którym siedziała.
- Cóż dziecko. Tą czynność może zostaw chłopakowi, ale jak chcesz wiedzieć to... - wzięła łyk swojej kawy splatając potem swoje palce przygotowując się do paplaniny.
- Nie chce wiedzieć. Starczy, idę do siebie. - natychmiast jej przerwałam podnosząc się. Odwróciłam się na pięcie i skierowałam się dość szybko do pokoju.
Na pewno jej instrukcja byłaby ciekawa i bardzo przydatna, ale nie dzięki, nie mam zamiaru tego słuchać. Moja matka jest dość młoda, 38 lat to przecież nie dużo mając 18-letnią córkę, prawda? Mój ojciec jest rok starszy, a ożenili się wcześnie, bo trafili na wpadkę. Tak, ja nią jestem. Wydaje mi się, że dlatego tak często mi mówi o seksie żeby mnie "uchronić" od popełnienia tego samego błędu co ona, ale co to da? Czasem uczucia biorą górę nad rozsądkiem i wątpię, że da się je pohamować.
Wchodząc do pokoju od razu zmierzyłam w stronę szafy. Otworzyłam ją, a stojąc jak wryta wpatrywałam się myśląc co wziąć założyć.
- Trzeba się wybrać na zakupy... - Marudziłam do siebie wzdychając. Za cholerę nie wiedziałam co ubrać. Gapiłam się tak nadal kiedy zadzwonił telefon. Podeszłam do biurka, na którym leżał i od razu spojrzałam na wyświetlacz: Amy.
- Halo? - powiedziałam przykładając komórkę do ucha.
- No hej, słuchaj. Ubieraj się szybciutko i wychodź. Poszwendamy się trochę i pójdziemy do Kevina. - Od razu przeszła do rzeczy.
- Skąd wiesz, że nie jestem ubrana? - Spytałam.
- Cóż, ty zawsze długo śpisz, a raczej w nocy buszujesz. - Zaśmiała się na co zawtórowałam.
- Ha, ha, ha, coś jeszcze? - Wymamrotałam przytrzymując telefon ramieniem żeby wziąć do rąk krótkie jeansowe szorty. Za oknem było widać, że jest ciepło, dlatego je założę.
- Zbiórka u Kevina. Jak mi się coś jeszcze przypomni to zadzwonię. Pa - rzuciła i nie czekając na moją reakcje rozłączyła się, a ja zrobiłam to samo i odłożyłam telefon na biurko. Spojrzałam przelotnie na spodenki, za chwilę w szafę. Od razu w oczy rzuciła mi się bladoróżowa bokserka obok której bele jak położony był full cap. Jak tak zebrać wszystko razem to wychodzi ciekawy komplet, więc nie pozostaje mi nic innego tylko się ubrać.
***
- Mamo, ja wychodzę - powiedziałam spotykając mamę w kuchni. Stała przy zlewie zmywając naczynia przez co zrobiło mi się jej szkoda. Niedziela południe, a ona siedzi w domu sprzątając.
- Dobrze, tylko nie wracaj późno. Jutro szkoła. - odpowiedziała odwracając głowę w moją stronę.
- Oj, ostatnie dni, więc mogę nawet nie pójść. - zaśmiałam się, ale to nie spodobało się mojej mamie - spokojnie, pójdę. - Pomóc ci ?
- Nie, idź córeczko. Dam sobie radę. - uśmiechnęła się chcąc zakryć swoje zmęczenie, chociaż, uwierzcie mi, widać jak ma tego wszystkiego dość.
- Na pewno? - dopytywałam. Nie chcę zostawiać mamy samą jeśli by mnie potrzebowała. Takie już moje dobre serducho.
- Na pewno. Weź lepiej coś do jedzenia, bo z głodu umrzesz. - wycierając mokre dłonie wskazała na talerz z owocami.
- Jasne - wymamrotałam biorąc do ręki jabłko. - To ja spadam. Pa. - ugryzłam owoc i udałam się do wyjścia. Założyłam swoją koszulę, buty po czym wyszłam. Kierowałam się w stronę domu Kevina, który tak bliziutko nie był, ale to nawet dobrze. Zdążę trochę pomęczyć swoją głowę nadmiernymi przemyśleniami....
Rok szkolny się niedługo kończy, wiec musimy pomyśleć nad planami na wakacje, bo jakoś do babci jechać mi się nie śpieszy. Kocham ją, ale spędzenie z nią wakacji oznacza sprzątanie całego domu i gotowanie. Mam czas, żeby jeszcze sobie postać przy garach. Teraz w wakacje chcę się pobawić. A jakby tak pojechać na kolonie organizowane przez urząd...? Cóż podróż do Paryża lub na Florydę brzmi ciekawie. Powoli nudzi mi się Phoenix. Lubię zmiany i muszę gdzieś wyjechać w te wakacje, nie ma innej opcji, a tak wracając do bliższej przyszłości to ciekawe co dziś będziemy robić. Nie no to głupie, oczywiste jest chyba, że wszystko, a zarazem nic. Tylko niech chłopaki z alkoholem nie przesadzą, bo kolejny raz nie zamierzam czołgać ich przez całe miasto do domu, jak się to kiedyś zdarzyło.
- Ej! Śpiąca królewno, przebudź się. - usłyszałam czyiś głos, który kompletnie wybudził mnie z zamyślenia. To dobrze, bo kto wie czy idąc nie trafiłabym w słup...
- Co? - zaczęłam tak chyba odruchowo odwracając się w bok. Zobaczyłam Justina jadącego swoim autem, pewnie do Kevina.
- Już nic - zaśmiał się. Ciekawe jak długo do mnie gadał... - Podwieźć cię? - spytał doskonale wiedząc gdzie ja idę.
 - Hm, czemu nie - odpowiedziałam podchodząc do samochodu chłopaka i wsiadając. Usiadłam wygodnie poprawiając ubranie kiedy Justin ponownie ruszył.
- Nie chce cię upominać, ale podziękować byś mogła. - wymamrotał zadziornie na mnie spoglądając.
- Ach no tak - momentalnie złapałam się za czoło - Właśnie, dzięki wielkie. - podziękowałam w geście kładąc dłoń na jego ramieniu.
- Tylko tyle? - zaśmiał się przykładając swój policzek do mojej dłoni. - cienkie coś te twoje podziękowania.
- Oj... Już wiem - powiedziałam entuzjastycznie zabierając rękę żeby klasnąć. - Dam ci coś... - dokończyłam tajemniczo i zadziornie.
- Co? - spytał odwracając na chwilę głowę spoglądając na mnie zdziwiony, zaciekawiony... coś w tym stylu.
- A co byś chciał.? - opowiedziałam pytaniem na pytanie uśmiechając się. Wyciągnęłam na chwilę IPhona żeby sprawdzić godzinę. Ale zresztą po co, skoro i tak się nie spóźnimy, bo nie wiemy, na którą mamy być.
- Nie wiem. - zaczął przenosząc swoją prawą rękę na kolano. - Jesteś ładna, mamy samochód, tam jest parking, - wskazał palcem na znajdujący się niedaleko nas postój. - więc możemy...
- Woohoohoo, stop - przerwałam mu szybko podnosząc rękę. - Ja myślałam o breloku do kluczyków. - zaśmiałam się na co Justin mi zawtórował. O czym on myśli ? Przecież to oczywiste o co mi chodziło... Oczywiste, prawda?
- Eh, też może być - uśmiechnął się spuszczając się w dół na fotelu. - Ale jakbyś chciała to mów mi od razu. - mówił kładąc dłoń na mojej nodze zarazem masując ją.
- Oo, patrz, dom Kevina. - zareagowałam strącając jego rękę. Ciekawa propozycja, ale pozwól, że nie skorzystam.
Wysiedliśmy oboje z samochodu i idąc koło siebie zbliżyliśmy się do stojących niedaleko przyjaciół. Stali przed domem popijając piwo. Nawet nie wiem jak określić ich wyraz twarzy widząc mnie i Justina koło siebie. Były przezabawne.
- Hej - Przywitałam się ze wszystkimi wybudzając ich tym samym w nadmierne gapienie się. I dobrze, bo zaczęło to być przerażające...
- Hej. - zaczął Nick - Wy byliście w jednym samochodzie i to nie wybuchło ? - zapytał nie mogąc się powstrzymać, był zdziwiony.
- Wiesz, nie noszę ze sobą bomb. - odpowiedział mu Justin podchodząc bliżej chłopaków. Nie chciałam tak stać sama na przeciwko, wiec podeszłam do dziewczyn. Niech się patrzą na kogoś innego.
- No dobra, ale przyznaj, że ty w styczności z Roxi zawsze wybuchniecie kłótnią. - kontynuował chłopak. Muszę przyznać, że ma trochę racji, co mnie też zaczęło dziwić, dlaczego ten samochód jeszcze jest cały...
- Ostatnio zaczęliśmy się lepiej dogadywać - odpowiedział mu Justin posyłając mi jednocześnie swój ciepły uśmiech. Odwzajemniłam to czując jednocześnie jak moje policzki oblewają się rumieńcem. Założyłam ręce na piersi i wpatrywałam się w podłogę, jakby coś na niej było strasznie interesujące.
- No dobra, to gdzie idziemy? - spytała Katy.
Sama się zastanawiam, co tym razem wymyślili.

niedziela, 21 lipca 2013

~Rozdział 2

Justin Pov
Szykowałem się właśnie na domówkę do znajomej kiedy zadzwonił mój telefon. Wyciągnąłem go z tylnej kieszeni moich spodni i spojrzałem na wyświetlacz: Kevin.
- No co jest?
- Słuchaj, samochód odmówił mi posłuszeństwa, więc bądź tak dobry i pojedz po dziewczyny.
-Wiesz czym to grozi? - Pytałem zastanawiając się czy jest to dobry pomysł jechać jednym samochodem wraz z Roxi. On w każdej chwili mógł wybuchnąć.
- No nie ma wyjścia. Nie odzywaj się, ona na pewno nie będzie chciała cię zaczepiać
- Jasne, jasne. Już jadę. - Nie odzywać się i pominąć okazję doprowadzenia do złości Roxi? Ani mi się śni. Uśmiechnąłem się sam do siebie zadziornie, wziąłem kluczyki od samochodu i wyszedłem na zewnątrz.
Będąc już na miejscu po minucie ujrzałem dziewczyny. Już stąd dostrzegłem ogromne "zadowolenie" Roxi na mój widok.
Roxi Pov
Byłyśmy już przy samochodzie kiedy dziewczyny zaczęły wsiadać na tylne siedzenia. Spojrzałam na nie wzrokiem mówiącym "nie rób mi tego i wysiadaj", ale zamknęły drzwi. W tym samym momencie otworzyła się szyba i ujrzałam Justina
-Mam ci otworzyć drzwi czy sama wejdziesz? - Zapytał szatyn
-Nie fatyguj się dam radę - pociągnęłam za klamkę i weszłam do samochodu. Usiadłam wygodnie na fotelu i zatrzasnęłam drzwiczki.
- Cześć dziewczyny, cześć Husky - przywitał nas Justin przekręcając kluczyk w stacyjce.
Jakie milutkie przywitanie, czyż nie??
- Hej - dziewczyny odezwały się z tyłu. Ja siedziałam cicho nie chcąc zaczynać z nim kłótni.
- Ogłuchłaś? - Pytał zerkając na mnie.
- Nie, nie ogłuchłam.- odpowiedziałam już ze złością w głosie.
- To co tak cicho siedzisz. Zazwyczaj jesteś strasznie rozgadana - kontynuował nie dając mi spokoju.
- Nie gadam z debilami - byłam już powoli na skraju wybuchnięcia. Nagle mu przeszkadza, że jestem cicho?!
- Aha... Czyli jak ze sobą rozmawiamy to tak naprawdę nie gadamy? - Spojrzał się na mnie jak na idiotkę, ale po chwili wzrok znów przeniósł na przednią szybę.
- My ze sobą nie gadamy tylko ciągle się kłócimy! - Nie wytrzymałam, musiałam to powiedzieć.
- Moja wina?!
- A moja?!
- No a czyja?! - Zaczęliśmy na siebie wrzeszczeć nie panując nad tym. Współczuję tylko Amy i Katy, które musiały tego słuchać.
- Twoja! - Nie wiem ale zawsze wszystko było na mnie. Co ja jestem, że tak jest !?
- Dlaczego do cholery moja?!
- Bo nie moja, Justin.
- Weź się zamknij - nasze głosy lekko się uspokoiły, ale nadal byliśmy w "etapie wojennym"
- Ty zacząłeś.
- Zamknijcie się obydwoje! Dobrze? - Wyrwała się Amy. Najwyraźniej już nie miała zamiaru nas więcej słuchać.
- Już jesteśmy. Wysiadać. - Stwierdził Justin już w miarę spokojnie, ale w środku widać, że się gotował.
Nie czekając na dziewczyny, od razu wyszłam i trzasnęłam drzwiami od samochodu za sobą. Założyłam ręce na piersi i szłam przed siebie. Dogoniły mnie dopiero za chwilę kiedy byłam już blisko Nicka i Kevina, którzy stali koło auta.
- Roxi spokojnie, nie psuj sobie wieczoru. - Uspokajała mnie Katy
- To przez niego. Niech on nie psuje i niech się do mnie nie odzywa! - Wręcz krzyczałam do niej nie mogąc się uspokoić.
- Znów się kłóciliście? - Usłyszałam głos Kevina.
- Jak myślisz? - Jego pytanie było naprawdę... Niepotrzebne. Można się było tego domyśleć.
- Stary, mógłbyś dać spokój? - Nick patrzył się w moja lecz nie na mnie. Odwróciłam się do tyłu  na pięcie i zobaczyłam za sobą stojącego Justina.
- Ona prowokuje, a potem jest bardzo poszkodowana. Gdzie tu sens do cholery? - Justin spojrzał na mnie wręcz wzrokiem "mordercy". Zmrużyłam oczy patrząc na niego. Pokazałam lekko mu język, a an zmarszczył brwi w cienką linię.
- Gdzie tu sens?! Ja prowokuję?! Tobie zawsze coś ci nie pasuje. Kłócisz się ze mną ciągle i to ty prowokujesz! - przybliżyłam się do niego. Stałam tak blisko, że dzieliło nas dosłownie pięć centymetrów i wykrzyczałam mu prosto w twarz. Znaczy tak jakby ''prosto'' bo Justin jest ode mnie wyższy, ale mniejsza z tym. Chłopak patrzył na mnie tak jak ja na niego: prosto w oczy. Oddychał nierówno. Szybko się denerwował tak jak zresztą ja.
- Wiesz co? - po panującej naprawdę sporo czasu ciszy odezwał się. Pierwszy raz się z tego ucieszyłam, bo ta cisza robiła się niezręczna. - Zamknij się Roxi. Zachowujesz się jak suka. Chciałem spokojnie, miło spędzić czas. Nawet się odezwałem pierwszy żeby nie było, ale ty jak zwykle swoje. - dokończył, a ja myślałam, że mu zaraz przywalę w tą jego śliczniutką twarzyczkę. Starałam się tego nie okazywać i wyglądać naturalnie i nieprzejęcie.
- Może jestem, może nie. Skoro chcesz to może dziś zakończmy ten cholerny topór wojenny i już chodźmy co?! - wykrzyczałam chyba z emocji, bo do końca jeszcze o tym nie wiedziałam. Justin patrzył na mnie ze zdziwieniem, a jego oczy omal nie wyleciały. Zdecydowanie go zaskoczyłam. Zresztą... siebie też.
- Cóż... Czemu nie - wyjąkał będąc w szoku. Patrzyliśmy na siebie jeszcze przez chwilę, a ja czułam jego perfumy i mogłam zaobserwować jego oczy. Muszę przyznać, nawet jeśli za nim nie przepadam, że były boskie, a jego zapach pozwalał.
- Skoro już się pogodziliście to możemy już iść? - Przyglądanie się nawzajem przerwał Kevin. Otrząsnęłam się momentalnie i odsunęłam się od Justina. Zrobił to samo, spojrzał na Kevina i powiedział.
- Chyba tak
- Świetnie! Chodźmy - spojrzałam w stronę głosu Amy. Była uśmiechnięta, a po chwili podeszła do Nicka i złapała go za rękę machając nią do przodu i do tyłu, co spowodowało u chłopaka uśmiech. Za moment wszyscy zaczęli iść w stronę domu. Szlam obok Katy na końcu. Zastanawiałam się czy dziś obejdzie się bez żadnych niepożądanych kłótni z Justinem. Z budynku, do którego wchodziliśmy dobiegała całkiem dobra i głośna muzyka. Miałam tylko nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Justin Pov
Wchodząc do budynku myślałam o tym co powiedziała Roxi, a raczej wykrzyczała. Nie spodziewałem się po niej tego, ale cóż... Idąc w głąb rozglądałem się na około orientując się kto przyszedł. Było kilka spoko ludzi, ale też takich którym najchętniej przyłożyłbym do skroni pistolet i pociągnął za spust. Mieli za wysokie mniemanie, które było irytujące i wkurzające, więc gdybym tylko mógł zrobiłbym to bez większych hamowań. Idąc tak przed siebie zauważyłem sofę. Podszedłem i opadłem na nią układając na oparciu moją rękę. Po chwili dołączyli do mnie Kevin i Nick.
- Wyrwałeś się z objęć Amy? - Nick spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.
- Dołączyła do Roxi i Katy, a ja raczej nie będę z nimi rozmawiał. A co mam spiepszać? - Spytał znając tak naprawdę odpowiedź.
- Nie no coś ty, stary. - Podałem mu dłoń.
- Chodźmy się czegoś napić. Mia powinna coś tutaj mieć. - Kevin wstał z miejsca, a my po chwili zrobiliśmy ten sam ruch.
- Jaka kurwa Mia? - Zapytałem zdziwiony tym co powiedział.
- To jest jej dom. Mia chodzi z nami na angielski. - patrzył na mnie z rozszerzonymi oczami.
- Aaa... Ok to idziemy? - Przytaknąłem uświadamiając sobie o kim on mówi.
- No idziemy. Może coś znajdziemy - udaliśmy się do kuchni gdzie w lodówce znajdowo się kilka piw. Otworzyłem je i wziąłem jeden duży łyk. Połykając spojrzałem przez otwarte drzwi na salon. Zobaczyłem Roxi wchodzącą po schodach na piętro. Uśmiechnąłem się lekko zastanawiając się gdzie idzie. Kierując się do kuchni zauważyłem łazienkę, więc tam raczej nie szła. Z ciekawości odłożyłem na stół piwo i poszedłem za dziewczyną.
Roxi Pov
Po kilku piosenkach na parkiecie poszłam z dziewczynami usiąść i napić się coli. Z fotela, na którym siedziałam ujrzałam Mię. Wyglądała jakby się czymś zamartwiała. Mogę dobre serduszko kazało mi do niej podejść, więc "posłuchałam". Przedzierając się przez tańczących ludzi doszłam do znajomej.
- Cześć Mia! - Powiedziałam promiennie z uśmiechem na twarzy.
- O cześć Roxi - dziewczyna przytuliła mnie na powitanie
- Coś się stało? - Przeszłam od razu do tematu
- Właściwie to nic takiego, ale tak - odpowiedziała smutnie, załamanie.
- Mogę ci jakoś pomóc? - nie lubiłam zostawiać ludzi zdanych na siebie kiedy potrzebowali pomocy.
- Właściwie to tak... Mogłabys iść do schowka na górze i poszukać w szufladach kluczy od domu i garażu? Nie mam pojęcia gdzie je dałam - nie lubiłam grzebać w cudzich szafkach, ale się zgodziłam i wysłuchawszy gdzie znajduje się pokój, zaczęłam kierować się w jego stronę.
_______

środa, 3 lipca 2013

~ Rozdział 7

(jeśli jesteś na mobilnym wejdź w stronę "rozdziały" i włącz szóstkę. przepraszam za kłopot)

Chłopak zamknął drzwi wchodząc jak najciszej umiał w głąb pokoju robiąc dość sprawne kroki.
- Hej, gotowa? - Spytał szeptem będąc naprzeciwko mnie po czym ja spojrzałam na niego niepewna.
- Niby tak, ale jakim cudem uda nam się przeprowadzić samochód, który praktycznie jest cholernym złomem ? Nie jestem siłaczem, a że odpali to raczej nie liczmy - Powiedziałam z odrobiną wyrzutów w głosie, ale właśnie taka jest prawda. Jakim sposobem osiemnastolatka i jej młodszy brat dadzą radę zaprowadzić kompletnie niedziałający samochód...? To jest niemożliwe i bez sensu.
- Zobaczymy na razie chodźmy do garażu.- stwierdził zawracając z powrotem po czym wyszedł przymykając powolnie drzwi. Długo jeszcze słyszałam jego kroki gdy się  przemieszczał. Dziwnie jest tak słyszeć tylko czyjś tupot. Można poczuć się jak w jakimś horrorze, w którym zaraz wyskoczy facet z piłą i mnie potnie.
Westchnęłam cicho opuszczając gwałtownie swoje ciało na pościel. Trzymałam ręce bo bokach swojego ciała bezmyślnie patrząc na nieruchomy punkt szczerząc się głupio do sufitu.
- Młody nastolatek, który rozwala auto swojego ojca. Uszczypnijcie mnie, bo chyba śnie o jakiś chorych debilizmach. - tego typu słowa krążyły po mojej głowie, a w myślach śmiałam się z niewiary w to co się stało.
W jednym momencie poczułam pod sobą wibracje i zaczynające piosenkę pierwsze jej dźwięki. Z rozszerzonymi oczami odruchowo podniosłam się do pozycji siedzącej i szybko wzięłam do ręki komórkę. Żeby nikogo nie obudzić ekspresowo przejechałam palcem po wyświetlaczu odbierając i przykładając do ucha. Z tego wszystkiego nawet nie zobaczyłam kto dzwoni o tej porze. Domyślać się tylko mogę, że jakiś pijany idiota nie wie do kogo dzwoni...
- Słucham? - powiedziałam odgarniając włosy z twarzy do tyłu.
- Czemu jeszcze nie śpisz? - usłyszałam znajomy męski głos. To jakieś żarty? Po co on dzwoni? Nie może dać sobie spokój? Nie mamy sobie nic do mówienia.
- Bo mi się nie chce. - odpowiedziałam jak pięciolatka, która po wieczorynce nie ma zamiaru iść do łóżka, ale cóż... co będę się mu tłumaczyć? Nie jego sprawa.
- Jasne, a w ogóle dziękuję, że odebrałaś. -  wymamrotał sarkastycznie Justin na co tylko teatralnie przewróciłam oczami. Ktoś ma ochotę założyć się ze mną, że właśnie się uśmiechnął?
- Dobra, czego chcesz? - spytałam kiedy za chwilę drzwi cicho zaskrzypiały otwierając się.
- Po prostu chcę sprawdzić czy nie jesteś w swego rodzaju zła o to co zrobiłem. - Mówił Justin kiedy Josh zaczął intensywnie i w szybkim tempie się przybliżać z progu drzwi do mnie. Czemu on tak krąży od pokoju do pokoju ? Przecież niedawno tu był, a ja już praktycznie do niego szłam.
- Ej - zaczął brat lecz nie udało mu się skończyć.
- Zamknij się ! - powiedziałam machając ręką w jego kierunku aby się odsunął. Nie mam zamiaru pozwolić mu słyszeć cokolwiek. Nie to, że będziemy rozmawiać nie wiadomo o czym, ale sam fakt, że będziemy. Nie chcę żeby słyszał i koniec.
- Um... Wystarczy powiedzieć, że nie chcesz ze mną rozmawiać. - wyjąkał zakłopotany Jus. Z resztą w tej chwili sama nie wiem kto był gorzej. On czy ja.
- Nie, to nie do ciebie. - Nawet już odruchowo zaczęłam przecząco kręcić głową mówiąc.
- Roxi, proszę szybciej do cholery. Zaraz noc się skończy, a samochód stoi!
- Młody nie bluźnij i nie krzycz, bo się obudzą. - Ten chłopiec coś za dużo sobie pozwala w stosunki do używania niektórych słów i sposobu mówienia. Jeszcze ja go tego od uczę. Zobaczycie.
- Młody? Ja nie krzyczę. Jaki samochód? kto się obudzi? Kto klnie? Roxi? - wypytywał Justin zdziwiony całym tym zajęciem i moimi słowami. Gubił się tym wszystkim co mówiłam, ale z resztą ja już sama się gubię. Mówię do Josha, Justin reaguje. Mówię do Justina, Josh mi przerywa. No kurde!
- Przepraszam, nie mogę teraz. Mam mały kłopot. - Wypowiedziałam ostatnie zdanie łapiąc się za czoło i nie czekając na reakcje z drugiej strony rozłączyłam się. Ciężko oddychając walnęłam telefonem o łóżko następnie sama na nie opadłam.
- Idziesz? - Usłyszałam po chwili cienki głos brata
- Mhm. - Wyjąkałam zamykając na chwilę oczy. To była jedna z cięższych rozmów, a raczej za przeproszeniem pierdolniętych.
Pierwszy raz od niepamiętnych czasów wymykam się z domu na zewnątrz. No dobra, może ostatni raz zrobiłam to około tygodnia temu, ale pomińmy ten mały szczegół. Lecz po jak długim czasie wyszliśmy na podwórze to ja nawet nie wspomnę. Idąc ciągle natrafiliśmy na różne wazony, kwiatki, fotele, meble... Jak na złość wszystko stało tam gdzie akurat szliśmy! Kilka razy wleciałam na przeszkody lub walnęłam kostką o coś twardego, ale o co to ja nie wiem, bo za cholerę nic w nocy nie widać. Tak się uderzając przypominała mi się sytuacja w domu Mii i jak... Dobra, dość.
- Ej, młody - pisnęłam cofając wychodzącego brata z powrotem do wnętrza.
- No co ? - zdziwił się co pokazał w gestach wymachiwanych naokoło rąk i mimice twarzy. Zabójczy widok.
- Bez kurtki ani mi się rusz - zdjęłam z wieszaka letnią kurtkę chłopca i rzuciłam mu ją. Zwinnie złapał po czym ubrał na swoje ciało. Sama wzięłam swoją i założyłam ją. Cichutko jak tylko można wyszliśmy z domu zatrzaskując drzwi za sobą. 
- Uh... wyszliśmy - wyszeptał Josh opierając się o mur naszego domu. Noc jest ciemna, więc szczęście w nieszczęściu, że są latarnie uliczne. Ich światło wtedy kiedy próbuję usnąć jest przytłaczające, ale w tej chwili całkiem przydatne. Bo nawet nie chce pomyśleć na co mogę się natrafić prowadząc ten złom, że tak się określę.
- Tsa, masz klucze? - spytałam brata zakładając ręce na piersi i przenosząc ciężar ciała na jedną nogę. Chłopak włożył dłoń do kieszeni spodni po chwili wyciągając z niej komplet kluczy.
Odebrałam je od niego i udałam się w stronę garażu, a brat za mną. Patrząc pod światło otworzyłam drzwi, a następnie weszłam wewnątrz. Stanęłam na środku kompletnie nie wiedząc co zrobić, jak się zachować. Patrzyłam się na materiał przykrywający samochód kiedy za moment zdecydowałam go ściągnąć. Coś trzeba zrobić, a od tego zacznę. Przynajmniej tyle... Pociągnęłam i rzuciłam materiał gdzie w róg pomieszczenia odkrywając auto.
- Wow, dziewczyno co ty wyrabiałaś? - nagle poczułam czyjeś delikatne dłonie na swoich biodrach, a za chwilę głos Justina.
- Co ty tu robisz? - momentalnie odwróciłam się przodem do chłopaka patrząc na niego ze zdziwieniem. Jest środek nocy, a jemu zachciało się odwiedzin...?
- Przez telefon dziwnie brzmiałaś, a w dodatku powiedziałaś, że masz kłopot, więc przyjechałem. A że nie śpisz to raczej było wiadome. - uśmiechnął się wkładając ręce do kieszeni robiąc w tym samym momencie kilka kroków w moją stronę. Był tak blisko, że dzieliło nas dosłownie z pięć centymetrów.
- Aha i tak po prostu postanowiłeś sobie przyjechać do mnie w środku nocy ?
- Trochę się zmartwiłem, dlatego musiałem przyjechać. - na jego słowa momentalnie mój oddech przyspieszył, a serce biło coraz szybciej. Dlaczego, nie wiem. No dobra, może wiem. To przez niego, jego oczy, jego zapach, jego oddech, który czułam na swojej twarzy, jego miły uśmiech, jego czułe słowa ...
- Mogę ci pomóc, tylko powiedz jak - przeniósł swoje dłonie na moje policzki delikatnie masując i gładząc je. Było to tak cholernie przyjemne, że mogłabym zasnąć czy zgodzić się, ulec na cokolwiek od razu bez namysłu. Wiecie jakie to głupie uczucie ? Po jednym zwykłym dotknięciu stajesz się kompletnie wyłączona, zapominasz i powoli odpływasz w niewiadome.
- Bo... Joshowi zachciało się rozwalać samochód i... dokonał co chciał. - powiedziałam zdejmując jego dłonie.
- Nie mów mi, że twój brat tak rozpierdolił ten wóz. - skinął podchodząc do tego odkrytego przeze mnie złomu. To wyglądało okropnie, cholernie źle.
- Tak to on - podeszłam do chłopaka z założonymi na piersi rękami przyglądając się wraz z nim. W tej chwili po lewej stronie stanął mój brat. Miał skwaszoną minę. Chyba sam do końca nie mógł uwierzyć w to co nawyrabiał
- I co chcesz zrobić ? - spytał przenosząc swój wzrok na mnie Justin. Odwróciłam się w jego stronę i zobaczyłam go w jasnym blasku księżyca. Wyglądał wspaniale, jego oczy szkliły się, a idealnie wymodelowane włosy miały dziwny nieziemski blask...
- Co? - spytał patrząc na mnie i czekając na odpowiedź.
- Co? - powtórzyłam po nim to samo pytanie otrząsając się i przestając podziwiać jego idealną posturę. A o co on wcześniej pytał? Kurde ...
- Co chcesz teraz zrobić - zaśmiał się widząc moje rozkojarzenie. Może ja lepiej przestanę się na niego patrzeć, bo zaczynam świrować.
- W tym kłopot, że nie wiem. - wzdychnęłam bezradna. Byliśmy na miejscu, ale co z tego kiedy nie wiedzieliśmy co robić.
Justin spojrzał ostatni raz na samochód po czym bez żadnego słowa wyszedł na zewnątrz. Rozszerzyłam oczy maksymalnie nie wiedząc co mam myśleć. Najpierw przyjeżdża wilki bohater, a teraz wychodzi bez żadnej reakcji? No dziękuję kochany człowieku za uratowanie mi dupy. Nic nie zrobiłam, ale znając moich rodziców i tak wszystko będzie moja wina. Nie Josha, nie Luoisa, tylko moja. Sprawiedliwość w tym domu aż kipi. Czujecie ten sarkazm?
- Hmm... To jak dostarczymy to do warsztatu ? - spytał Josh dochodząc i opierając się na aucie. Jeśli w ogóle mogę tak to jeszcze nazwać.
- Nie dotykaj, bo jeszcze runie - skarciłam go. Ostatnie czego bym teraz chciała to żeby wszystko się rozwaliło i dodatkowo narobiło wielkiego huku. Rodzice bez dwóch zdań by to usłyszeli i przylecieli jak na miotłach.
- Okej, spokojnie. Nie ruszam - podniósł w geście obronnym ręce do góry wręcz uciekając w moją stronę. Stanął z powrotem obok mnie i się zamyślił patrząc w martwy punkt.
- Zajebiście - mruknęłam kiedy za chwilę poczułam na swojej tali czyjeś dłonie. Przekręciłam głowę w bok i ujrzałam uśmiechniętego Justina. Nawet nie wiecie jak bardzo ucieszyłam się na jego widok. Nie wiem czemu, może dlatego bo jednak nie zostanę sama z bratem z problemem...?
- Co taka dziwna mina? Przecież już mnie dzisiaj widziałaś - zaśmiał się wtulając mnie w swoje ciało co było całkiem przyjemne.
- Wyszedłeś bez słowa. Myślałam, że pojechałeś do domu. - powiedziałam zagłębiając się w jego czekoladowych oczach.
- Powiedziałem, że pomogę, więc słowa dotrzymam. - skwitował muskając delikatnie moje wargi co pomimo, że było przyjemne to jednocześnie dziwne.
- Nie przeszkadzam wam przypadkiem? - usłyszałam głos Josha, któremu ewidentnie zbierało się na wybuchnięcie śmiechem. Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy to żeby odwrócić się przodem do Justina, zawiesić ręce na jego karku i pocałować głębiej i namiętniej... ale w rzeczywistości po prostu odsunęłam się od chłopaka posyłając bratu zabójcze spojrzenie.
- Więc... Jak zamierzasz pomóc? - spytałam. Mi osobiście do głowy nic nie przychodzi.
- Macie łańcuch, linę czy coś takiego?
- Pewnie gdzieś jest, a po co ci to? - Czy on nie może po prostu powiedzieć tylko zadaje pytania...?
- Z tyłu mojego samochodu jest hak. Doczepimy łańcuchem do niego auto twojego ojca i zawieziemy do warsztatu. Powiemy żeby się streszczali i po sprawie. - Wytłumaczył jaki ma plan, który szczerze mówiąc był realny i mógł wypalić co mnie ucieszyło, bo lepiej mieć cokolwiek niż nic.
- Wszystko doczepione? - Spytał Justin, Josha, który właśnie jako ostatni wsiadł na tylne siedzenie w samochodzie.
- Wszystko gotowe - odparł szpinając pas. Chyba ostatnie zdarzenia dały mu do myślenia o ostrożności...
- Świetnie. Powiedz mi teraz, Josh jak ty w ogóle rozwaliłeś ten wóz? - zapytał Justin przekręcając kluczyk w statyjce. Odblokował samochód i ruszył na drogę. W międzyczasie jazdy często sprawdzał czy z tyłu wszystko okey i nic się nie odczepiło.
- Aj, długa historia. A wszystko przez Louisa. - Tłumaczył Josh ewidentnie wkurzony i ... Nie wiem, zawstydzony? Chyba tak, taki był.
- Zakład? - Dopytywał chłopak zerkając w lusterko.
- Raczej głupie udowodnienia  - Przeciągnął każde słowo po czym spuścił w dół głowę.
- Wiem coś na ten temat. Na  przyszłość nie daj się sprowokować. Nie warto. - Wyjaśnił po czym uśmiechnął się do mnie. Tak trochę dziwnie się poczułam. To niby miało coś znaczyć?
- Jesteśmy, poczekajcie na mnie. Zaraz będę. - Justin odpiął pas i wyszedł na zewnątrz. Skierował się do stojącego mężczyzny a będąc obok podał rękę na przywitanie.
Justin Pov.
- Dobra, weźmiemy się od razu do pracy. - powiedział Harry. Często przyjeżdżam w to miejsce kiedy w moim samochodzie natrafią się usterki, więc dość dobrze się znamy.
- Czyli mniej więcej kiedy będzie do odbioru? - Spytałem, bo doskonale wiem, że Roxi zależy żeby do rana wszystko funkcjonowało. Inaczej jej ojciec nieźle da popalić Joshowi, a kto wie czy ona się nie załapie.
- Jeśli bardzo ci zależy to nawet dziś około szóstej.
- Okej, świetnie. - Klasnąłem entuzjastycznie dłońmi po czym zacząłem odchodzić w stronę samochodu.
- Chociaż, muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie widziałem tak rozwalonego wozu. - zaśmiał się zapisując coś w swoim notesie.
- Szczerze to ja też nie - uśmiechnąłem się i ostatni raz spojrzałem w jego stronę. Włożyłem ręce do kieszeni i ruszyłem ponownie. Pomimo wczesnego lata nie było tak zimno. Zerknąłem podnosząc spuszczoną wcześniej głowę na Roxi. Siedziała bezbronna spoglądając w przednią szybę. Z profilu, z resztą z której by nie spojrzał strony, wyglądała słodko. Kosmyk włosów zaczesany za ucho, a oczy utkwiły w jednym miejscu. Nawet z mojej perspektywy widać było jak bawi się swoimi palcami czy skrawkiem materiału od bluzki.
Kiedy przekręciła głowę w bok i kiedy mnie zobaczyła uśmiechnęła się co odwzajemniłem. Miło popatrzeć gdy na jej pełnych ustach gości uśmiech.
Obszedłem na około samochód i wsiadłem do środka. Przekręciłem kluczyk i od razu ruszyłem.
Roxi Pov
- Wejdziesz? - Spytałam odpinając pas. Może to głupie pytanie o tej porze dnia, ale Justin wspomniał, że nawet jeszcze dziś samochód będzie do odbioru.
- Nie wiem, mogę? - uśmiechnął się trochę zdziwiony moją propozycją. Sama nie wiem co mnie naszło.
Roxi, nie lubicie się. Uspokuj się.
- Skoro proponuje to tak - odpowiedziałam.
Roxi do cholery, co ty wyrabiasz?!
- Więc, czemu nie. - Uśmiechnął się ostatni raz i wyłączył silnik. Również odpiął pas i już razem wysiedliśmy. Bezszelestnie przedostaliśmy się do środka domu. Josh wszedł pierwszy nie czekając na nas. Pewnie jest u siebie i zasypia niczym nie przejęty. Ja i Justin na palcach weszliśmy do mojego pokoju. Przymknęłam drzwi po czym odwróciłam się. Zobaczyłam leżącego na moim łóżku Justina, który najwyraźniej czuł się jak u siebie.
- Wygodnie ci ? - Zaśmiałam się podchodząc blisko a następnie siadając obok niego.
- Hm... Mogłoby być lepiej - powodział położył się bokiem, a za chwilę złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie przez co położyłam się obok jego ciała. - Teraz idealnie - dodał mocno ściskając oraz bardziej dosuwając bliżej.
- Wariat - Zachichotałam próbując "odplątać" jego palce by wydostać się z jego objęcia. Jednak wszystko na marne, bo był silniejszy. Dałam z tym spokój, a on bardziej wtulił mnie w niego. Możecie sobie tylko wyobrażać jak w objęciach Justina jest przyjemnie. W jednej chwili nie przejmujesz się tym co ma być, czujesz się cholernie bezpieczna, masz uczucie że jest ktoś kto zawsze będzie przy tobie i nie pozwoli żeby stała ci się krzywda... Boskie uczucie.
- Roxi? - Wyszeptał spokojnym łagodzącym głosem Justin.
- Hmm? - Wyjąkałam czując powoli jak sen i zmęczenie bierze górę.
- Przepraszam - powiedział słodko. Otworzyłam wcześniej zamknięte oczy i odwróciłam się powoli przodem do niego nie zwiększajac minimalnej odległości między nami. Jest mi dobrze tak jak jest i nic nie będziemy zmieniać
- Za co? - Spytałam zdziwiona patrząc mu głęboko w oczy. W ciemnościach dużo nie widać, ale jego oczy aż błyszczały od promieni księżyca.
- Za wszystko. Jesteś wspaniałą dziewczyną i nie chcę się dużej z tobą kłócić. Zgoda? - Na jego słowa poczułam miłe ciepło przeszywające mnie od środka. Nigdy wcześniej nie słyszałam tak miłych słów z jego strony.
- Jasne. I ja też przepraszam. - Uśmiechnęłam się. Wspaniale, że to już koniec ciągłych kłótni. Ale... Mogę mu zaufać? To nie jest żadne kłamstwo żeby potem śmiać się ze mnie?
Justin pogładził delikatnie dłonią mój policzek za chwilę złączył nasze usta. Namiętnie muskał swoimi ciepłymi wargami moje usta przez co doznałam przyjemnych dreszczy i "motylków" w brzuchu. Drgnęłam ciałem i z lekką głosem kiedy przeniósł rękę na moje biodro. Swoją reakcją rozśmieszyłam chłopaka, bo cicho zachichotał lecz po chwili szybkim ruchem zmienił pozycję leżąc teraz na mnie. Był trochę ciężki, nie zaprzeczę, ale cholernie zaczęłam lubić jego bliskość i wcale mi to nie przeszkadzało. Przejechał językiem po wardze przerywając tym na moment pocałunek. Poznałam już wcześniej ten jego ruch, więc posłusznie tak jak chciał uchyliłam usta. Wsunął język i już od razu zaczęła się walka naszych języków o dominację. Gładził i "bojował" w mojej buzi przez co jęknęłam. Momentalnie zaplątałam nogi wokół jego bioder. Możliwe że się zapędziłam, ale to samo wyszło. Już nad tym nie panowałam... A Justin nie pomagał zahamować. Wcale. Nawet wszystko jeszcze bardziej napędzał przenosząc swoje pocałunki na szyję. Ssał, całował i lekko przygryzał na zmianę miejsca na niej doprowadzając mnie tym samym do coraz głośniejszych jęków. Odchyliłam głowę w bok dając mu większe pole do popisu sama łapiąc go za włosy i lekko pociągając. Wykorzystał to i pieścił coraz to większy obszar. Kiedy już "odkleił" się ode mnie czułam jak na mojej szyi pojawiła się "malinka". Jednak na tym nie kończył. Przeniósł się niżej na dekold. Robił dokładnie to samo. Całował, ssał... Jeśli wtedy dość głośno jęczałam to nie wiem jak nazwać to co działo się teraz. Włożył swoją dłoń pod cienki materiał bluzki zaczynając masować mój brzuch, a sam z pocałunkami schodził coraz niżej kiedy... Po prostu wyprostował się pochylając nade mną. Sojrzał, ostatni raz składając krótki pocałunek na ustach i położył się obok mnie.
- Dobranoc - wyszeptał, mocno wtulając moje ciało w swoje. Przytuliłam się uśmiechając pod nosem i przymknęłam oczy.