sobota, 9 sierpnia 2014

~ Rozdział 25

Justin wyciągając walizkę, położył ją na ścieżce na wprost od drzwi wejściowych, po czym zatrzasnął mocno bagażnik i oparł się o niego z założonymi rękami. Jego spojrzenie niezwłocznie powędrowało na mnie, a za koleją przekręcił lekko głowę w prawą stronę, przygryzając dolną wargę. Zaśmiałam się, spuszczając chwilowo głowę, a następnie powiedziałam
- Co się tak patrzysz? Zaraz dziurę we mnie wywiercisz..
- Chodź do mnie - rozłożył ręce i nie musiał nic więcej mówić, prosić.
Podeszłam, mocno się w niego wtulając. Pokładając głowę na jego torsie, czułam jego zniewalające perfumy, które przepełniały moje nozdrza. Przymknęłam swoje powieki.
W jego ramionach czułam się tak... bezpiecznie.
Zabawne, prawda? Zabawne jak wszystko tak szybko może się obrócić o sto osiemdziesiąt stopni. Tak drastycznie się zmienić.
A najlepsze jest to, że nawet do końca nie wiem kiedy to się stało.
Żyjąc z dnia na dzień najwidoczniej nie dostrzegamy ważnych lecz mało widocznych zmian, zbliżeń, sygnałów.
Człowiek którego szczerze nienawidziłam. Irytował mnie każdy jego ruch, gest, każde wypowiedziane słowo. Cokolwiek bym nie powiedziała czy zrobiła; zawsze dochodziło to banalnych, nie potrzebnych sprzeczek. Wyzwiska, komplikacje, kaprysy - były zwyczajnie codziennością.
A teraz? Teraz stoję wtulona w jego ciało, uśmiechnięta i po prostu szczęśliwa.
Odsunęłam się lekko, spoglądając w miodowe oczy chłopaka. Miałam lekko skwaszony i i posmutniały wyraz twarzy z dwóch powodów:
a) nie jestem już na Florydzie tylko w Phoenix
b) nie mogę zostać tu (z Justinem), bo muszę iść tam (do domu).
- Do zobaczenia jutro? - podniósł delikatnie prawy kącik, mówiąc lekko zachrypniętym głosem.
Pokiwałam jedynie głową, wysuwając dolną wargę i oparłam nasze czoła.
Zaśmiał się cicho, cmokając czule moje usta - Jeśli Josh z tęsknoty za tobą cię nie udusi, spędzimy jutro cały dzień tylko we dwoje
- Brzmi kusząco - oblizałam wargi, mrucząc - o ile to ja pierwsza nie uduszę Josha - zachichotałam cicho, przykładając dłoń do twarzy
- Wtedy z pewnością będziemy musieli spierdolić - Zmrużył oczy, kiwając głową, jednak za chwilę znów wydobył ledwo słyszalny śmiech.
- Wypadałoby już iść - zerknęłam kątem oka na mój dom - Dobranoc, Justin - delikatnie pocałowałam go w policzek, następnie odsunęłam się i złapałam za walizkę, kierując w stronę budynku.
- Dobranoc, husky - uśmiechnął się zadziornie, krzyżując ręce.
Odwróciłam się na pięcie, spoglądając na niego - mówiłam kiedykolwiek, że cię nienawidzę?
- Tak, coś wspominałaś
- To dobrze - wytknęłam mu język, jednocześnie nie mogąc powstrzymać uśmiechu i zaczęłam iść dalej.
- Ja ciebie też kocham, kochanie moje piękne! - usłyszałam jego dość głośnie zdanie, a następnie w uszach zabrzmiał mi dźwięk otwieranych drzwi samochodowych.
Pokręciłam głową, podnosząc rękę i machając mu na pożegnanie.
- Palant... - mruknęłam, śmiejąc się i otworzyłam drzwi wejściowe. Mama przekazała mi telefonicznie, że będzie w pracy na dyżurze nocnym, brat nocuje u kolegi, a w domu jest tylko tata.
O ile w ogóle jest.
Przechodząc przez próg, pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy jest zegarek, który wskazywał dwudziestą pierwszą trzydzieści pięć. Dotrzeć miałam na wpół do jedenastej, więc byłam przed czasem o godzinkę. Oparłam się o ścianę, zsuwając po niej w dół, będąc kompletnie wykończona. Przymknęłam oczy, chcąc na chwilę posłuchać ciszy, po czym wejść do swojego ukochanego pokoju i położyć się w mięciutkim łóżeczku.
Jednak zamiast zbawiennej ciszy usłyszałam...jęki. Przeplatające się męskie i kobiece odgłosy rozkoszy przepełniały cały dom. Uchyliłam lekko usta, mrużąc oczy. Stanęłam na nogach, zaczynając powolnymi, niepewnymi krokami iść w stronę jadalni, z której dochodziły odgłosy. Przełknęłam głośno ślinę wchodząc do środka. Spojrzałam na stół, przy którym zwykliśmy jadać i łzy mimowolnie napłynęły mi do oczu. Stałam jak wryta, przykładając dłoń do ust aby uspokoić szloch wydobywający się ze mnie. Jednak na marne. Po polikach spłynęły krople rozpaczy przepełnione żalem i wściekłością. Ja nie umiałam ich powstrzymać. I chyba nawet nie chciałam.
- Ta...tato...? - wydusiłam z siebie z trudem jedno słowo.
Ojciec śmiało i żwawo posuwający na naszym stole rodzinnym swoją asystentkę, o ile się nie mylę Jade, zaprzestał na chwilę, spoglądając na mnie. Spojrzałam w jego oczy, które w jednej chwili zmieniły się z zapełnionych pożądaniem na posmutniałe i zdziwione.
Jade zmieszana sytuacją, odruchowo chwyciła za zwiniętą w kłębek koszulkę i zaczęła okrywać nią swoje piersi.
Ostatni raz spojrzałam na tatę, a na mojej twarzy malowało się obrzydzenie do jego osoby. Pokręciłam głową i nie wahając się jak najszybciej wybiegłam z domu.
Długo słyszałam wołania ojca, jednak zignorowałam je. Nie zatrzymałam się ani na moment. Zalewając twarz słonymi łzami, biegłam przed siebie chcąc jak najszybciej zapukać do drzwi Justina. Mieszkał tylko przecznicę dalej, więc nie było daleko.
Cała ta sytuacja nie mieści mi się w głowie. Ojca o wiele mogłabym posądzać, ale nie sądziłam, że może się posunąć do stopnia zdrady.
A moje pytanie brzmi: dlaczego?
Przecież pomimo wszystko wydaje mi się, że rodzicom dobrze się wiodło. Byli szczęśliwi będąc małżeństwem. Rzadko co się kłócili, a swoje amorki pokazywali nawet, nie oszukujmy się, przy nas. Przy mnie i Joshu.
Nie zaprzeczam, że było to dla nas w pewnym stopniu obrzydliwe, ale szczegół.
Najgorszy dla mnie nie był tylko fakt sytuacji, która zaistniała, ale również to, że właśnie ja się o tym dowiedziałam.
Nie tylko dowiedziałam, zobaczyłam na własne oczy.
I co ja mam zrobić? Powiedzieć mamie? Byłaby w stanie mi uwierzyć? Złamię jej w ten sposób serce na miliony kawałeczków. A jest to ostatnia rzecz jaką chcę zrobić..
Próbując uspokoić organizm, dobiegłam do drzwi i zadzwoniłam. Nie musiałam długo czekać. Po kilku sekundach w progu ujrzałam ubranego w same bokserki Justina.
- Boże, Roxi co się stało? - spojrzałam na mnie swoimi karmelowymi oczami, w których na chwilę obecną malowała się troska.
- Mogę wejść..? - wydusiłam z siebie, pocierając swoje prawe ramię.
Chłopak przesunął się, szepcąc ciche "jasne". Zaprowadził mnie do swojego pokoju po czym przyniósł dwa bubki gorącej czekolady i oplatając mnie ręką, usiadł obok.
Nie da się ukryć, był zmieszany i przerażony.
- Twoich rodziców nie ma? - powiedziałam cicho, wlepiając wzrok w środek kubka.
- Nie, często wyjeżdżają w delegacje - powiedział, na co tylko przytaknęłam głową.
- Roxi - zaczął, odkładając czekoladę na szafkę i przybliżając się jeszcze bardziej - co się stało?
Długo zwlekałam z odpowiedzią, przez co w pokoju zapadła cisza przerywana tylko stłumionym przez zamknięte okno szczekaniem psa. Nie chciałam nic mówić. Ciężko przychodziło mi wypowiedzenie się o tym. Ale jednak trzeba. Przychodzę w nocy do faceta, uryczana gorzej niż po krojeniu cebuli i nawet nic się nie odzywam.
Przecież to idiotyczne i nie fair.
- Widziałam jak mój tata pieprzy swoją asystentkę na stole w jadalni - pociągnęłam nosem, podnosząc odrobinę głowę.
Jako reakcję ze strony Justina nie otrzymałam żadnego słowa. Wydobył z siebie ciche westchnięcie po czym mocno objął mnie swoimi ramionami od tyłu i pocałował w czubek głowy. Przez co nie wytrzymałam. Pękłam, wylewając z siebie litry słonych łez.
Długo siedzieliśmy w jednej tej samej pozycji w milczeniu, dopóki chłopak nie zaproponował żebym została na noc, za co szczerze mu dziękowałam. Nie wyobrażałam sobie wrócić do domu i być może znów stać się świadkiem rozkosznych zabaw mego taty.
Rozebrałam się do bielizny, po czym ułożyłam wygodnie w objęciach Justina. Gładził moje ramię, przez co poczułam jak bardzo byłam zmęczona. Przymknęłam zmęczone powieki, rozluźniając ciało, a już po chwili zanurzając się w głęboki sen.