wtorek, 25 lutego 2014

~ Rozdział 19

- Możemy już jechać? - spytał Justin, owijając mnie wokół talii swoimi ramionami.
- Jeszcze chwilka - odpowiedziałam, odsuwając się od chłopaka po czym skończyłam nakładać delikatny błyszczyk na usta.
- Czemu mnie odtrącasz? - zadał kolejne pytanie, łapiąc mnie za łokieć i szarpnął w swoją stronę tak abym na niego spojrzała.
- Wcale nie
może troszkę
- Jak nie, przecież widzę. Przez ostatnie trzy dni unikałaś mnie jak ognia. - mówił patrząc mi prosto w oczy, przyjmując "zraniony" wyraz twarzy, przez co zrobiło mi się... głupio, smutno? - Myślałem, że między nami jest już w porządku - kontynuował, mając ciągle tą samą minę.
Może i ma trochę racji. Przez ostatnie kilka dni odkąd przeczytałam jego smsy z Joe, stałam się w pewnym sensie podejrzliwa. Cokolwiek by nie zrobił i jakkolwiek by się do mnie nie odezwał, miałam przeczucie, że on to robi tylko dla cholernego zakładu.
- Najwyraźniej się myliłeś - powiedziałam po czym odepchnęłam szatyna, odchodząc i biorąc swoją torbę z półeczki - Możemy już jechać - dodałam, spuszczając delikatnie głowę w dół, nie chcąc napotkać jego spojrzenia.
Justin jedynie parsknął z ironią w głosie po czym przeszedł koło mnie, a kierując się do wyjścia delikatnie otarł o siebie nasze ramiona. Stałam i patrzyłam przez chwilę w jedno miejsce. Czułam się tak... żałośnie. Dosłownie, po prostu idiotycznie.
Ruszyłam się dopiero gdy usłyszałam dźwięk klaksonu samochodu Justina. Wyszłam z domu i od razu na parkingu ujrzałam auto, więc nie zastanawiając się dłużej weszłam do środka. Spojrzałam na chwilę na Justina, który trzymał na kierownicy mocno zaciśniętą dłoń, a na twarzy wymalowany miał grymas. Gdy zamknęłam drzwiczki i zapięłam pas, ruszył z posesji na drogę  i z dużą prędkością kierował się w stronę gdzie miał odbywać się koncert.
Połowa moich myśli skupiała się na ujrzeniu za niedługą chwilkę Justina Timberlake'a, za to druga była podirytowana tą niezręczną ciszą panującą w samochodzie i przez to chciałam jak najszybciej stąd wysiąść.

JUSTIN'S POV

Koncert dobiegł już końca i muszę przyznać, że show było świetne, pełno wspaniałej muzyki i pięknych tańczących do niej pań. Jednak niestety mój scenariusz się sprawdził.
Stałem jeszcze na arenie, czekając na Roxi, która niczym małe dziecko pobiegła rozradowana po autograf. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że na około mnie wszystkie dziewczyny wręcz zaczęły się okładać pięściami żeby przejść chociaż odrobinę do przodu. Nie obchodziłoby mnie to gdybym ja na tym przy okazji nie ucierpiał. Co jak co, ale kiedy jakaś laska mocno stanie obcasem na twojej stopie i ile sił w nogach wbija ci go w skórę, bądź inna chcąc dołożyć drugiej wali cię w twarz albo wchodzi ci na plecy aby mieć lepszą widoczność dostajesz lekkiej irytacji. Na szczęście w dobrej chwili w głębi zauważyłem jak Roxi zmierza zadowolona w moim kierunku co oznaczało wyjście już z tej dżungli.
Wyglądała prześlicznie. Jak aniołek. Chociaż ostatnio wylewa na mnie jakieś swoje niezrównoważone humory, unika mnie i zachowuje się przy mnie jakby coś ukrywała to i tak nie zmienia faktu, że jest najpiękniejszą dziewczyną na Ziemi.
Z samowolnym uśmiechem na twarzy podszedłem nieco bliżej niej i łapiąc jedną ręką za talię, przyciągnąłem do siebie.
-  I jak, cel osiągnięty? - spytałem, pokazując przy tym szereg białych zębów.
- Mhm, patrz - pisnęła, pokazując mi na zdjęciu wokalisty jego podpis - Mam nawet jeszcze zdjęcie - dodała, podskakując w miejscu z radości, która przepełniała ją po całości, po czym odruchowo wyciągnęła telefon i podała abym zobaczył ich wspólne zdjęcie.
- Wow, pozazdrościć - zaśmiałem się, zerkając na wyświetlacz.
- Tak, wiem. Też sobie zazdroszczę - westchnęła, pokładając głowę na moim ramieniu.
- Nie mówię o nim - sprostowałem, spoglądając na nią. Zdezorientowana podniosła głowę i przez chwilę uważnie się przyglądała.
- Ee? - wymamrotała, zwężając powieki.
- No tylko spójrz na tę ślicznotkę. Ma facet szczęście, że zrobiła sobie z nim zdjęcie - uśmiechnąłem się, patrząc jej w oczy.
Usłyszawszy to delikatnie się zarumieniła, przez co od razu spuściła głowę w dół nic się już nie odzywając. Widząc to lekko się zaśmiałem czego teraz wiem, że robić nie powinienem, bo momentalnie zyskałem reakcję zwrotną. A mówiąc mniej kolokwialnie, Roxi strzeliła mi z łokcia w żebra.
- Przemoc fizyczna w miejscu publicznym? Byś się wstydziła - upomniałem ją w żartach, robiąc minę zbitego szczeniaka.
- Czasem się należy - powiedziała, po czym już bezsłownie odeszła w stronę samochodu.
Zdezorientowany bez czekania poszedłem za nią, wszedłem do samochodu od strony kierowcy, jednak nie zamierzałem ruszać. Siedzieliśmy w kompletnej ciszy, która zaczynała być żenująca, ale na szczęście w końcu Roxi się odezwała.
- Będziemy tu tak teraz siedzieć aż ranek nas zastanie? - rzuciła poniekąd z wyrzutami.
- Może - odpowiedziałem z zaciśniętą twardo szczęką, lekko zsuwając się na siedzeniu w dół.
- O co ci chodzi? - zapytała bez chwili przerwy po mojej wypowiedzi
- Mi o co chodzi?! - odpowiedziałem na pytanie pytaniem, podnosząc się na siedzeniu. Ona do cholery teraz kpi?
- A komu? - wyrzuciła ręce w powietrze przez co o mały włos nie strąciła lusterka.
- Hmm, no niech pomyślę - powiedziałem w przeciągu kilku sekund udając zamyślonego. - Ach wiem, tobie do cholery - "zagrałem oświeconego" akcentując na końcu słowo tobie. - Ciągle masz jakieś ale, unikasz mnie jakbym był przynajmniej mordercą, a kiedy próbuję jakoś z tobą o tym wszystkim pogadać odtrącasz mnie i odchodzisz jak najdalej ode mnie.
Wygarnąłem czując jak wszystko we mnie buzuje i mam coraz większą chęć rozpierdolenia czegoś na kawałki. Siedzieliśmy przez chwilę ponownie w ciszy, jednak ja gotowałem się ze złości, a ona spokojnie jak myszka nie dając wręcz oznak życia. Nie chcąc dłużej tkwić w tym jebanym miejscu odpaliłem silnik i wyjechałem na ulicę, kierując się do domu.

- No heeej.. I jak tam koncert? - spytała Amy gdy weszliśmy już do domu. Jednak ani ode mnie ani od Roxi nie otrzymała odpowiedzi.
- Aha, dzięki za odpowiedź - stwierdziła kwasząc chwilowo wyraz twarzy.
- Spytaj panny obrażalskiej. Z pewnością dostaniesz odpowiedź - zirytowałem swoją odpowiedź po czym poszedłem do kuchni po chłodne piwo z lodówki i w ogóle nie patrząc na przyjaciół wyszedłem na taras, trzaskając za sobą drzwiami.
Wziąłem łyk, siadając na rozłożonym leżaku i głośno wydychając powietrze zamknąłem oczy, chcąc się rozluźnić. Mój samotny spokój nie trwał długo, bo po chwili usłyszałem jak ktoś wchodzi na taras.
- Jeśli chcesz mi prawić monolog o treści "chamsko odezwałeś się do mojej dziewczyny", to już mówię przepraszam i wyjdź - powiedziałem na wstępie do Nicka.
A skąd wiedziałem, że to akurat on? Cóż, po pierwsze; z naszej trójki zawsze on ma te swoje mądrości i gdy o coś pójdzie etc, to on wszystko "naprawia". Po drugie; Amy to jego świętość. Nie ruszaj, nie dogaduj, nie masz prawa. I tak to działa...
- Wcale nie mam zamiaru. - odpowiedział siadając na sąsiednim leżaku. - Dajesz, co się stało.
- Bo ja wiem, ma jakieś swoje wąty - rzekłem szybko, pijąc ciurkiem sporą dawkę piwa.
- To nie wiesz nawet o co chodzi? - zdziwił się, poprawiając pozycję na siedzeniu.
- Nope - stwierdziłem, kręcąc przecząco głową, po czym odchyliłem ją do tyłu - ej, wiesz co? - spytałem wpadając na pewien plan
- Jak mi powiesz to pewnie się dowiem - uśmiechnął się doskonale znając wyraz twarzy, który w tej chwili przyjąłem.
- Pamiętasz co się dzisiaj rano na plaży zadziało gdy dziewczyny jeszcze nie przyszły? - zapytałem w pewnym sensie retorycznie, bo doskonale wiedziałem, że pamięta.
- No tak. I co, za tym pośrednictwem masz zamiar jej przygryźć? - spojrzał na mnie pytająco.
- Yep
- Serio myślisz, że to w jakiś sposób ją dotknie?
- Jestem tego pewien - odpowiedziałem zadowolony, pod nosem się uśmiechając i po raz kolejny przykładając butelkę do ust.

ROXI'S POV

- Spytaj panny obrażalskiej. Z pewnością dostaniesz odpowiedź - dopowiedział swoje, wychodząc do kuchni, a następnie na taras, a ja bez żadnego słowa jak najszybciej poszłam na górę do swojego pokoju. Nie miałam najmniejszej ochoty przebywać teraz z kimkolwiek i ponadto chciałam być jak najdalej Justina.
Gwałtownie zamknęłam za sobą drzwi rzucając się na łóżko i chowając głowę w poduszkę. Nie leżałam tak długo, bo usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałam w poduszkę, mając nadzieję, że nie jest to Justin.
- Co jest, mała? - od razu przechodząc do rzeczy, do pokoju weszła Amy. Momentalnie się podniosłam, a ona usiadła na moim łóżku.
- Nic takiego - odpowiedziałam, zaczesując kosmyk włosów za ucho.
- Przecież widzę. Opowiadaj, już
Przygryzłam odruchowo wargę, zastanawiając się czy powinnam wszystko mówić. Z jednej strony nie chciałam żeby ktokolwiek się dowiedział, a z drugiej musiałam się komuś wygadać. A Amy jest raczej najwłaściwszą osobą.
- Bo zaczęło się od tego, że wysłałam kompletnie idiotycznego smsa zamiast w odpowiedzi do Josha to do Justina, więc poszłam do jego pokoju w duchu modląc się żeby zostawił telefon. I zostawił, więc wzięłam i usunęłam wiadomość, ale wychodząc ze skrzynki zauważyłam w jednej konferencji moje imię, także już z ciekawości przeczytałam... - zatrzymałam się na chwilę czując jak samoistnie łza zaczyna kręcić mi się w oku. - To była rozmowa Justina z Joem.
- Z Joem ? - zdziwiła się Amy
- Tak. Pisał mu o zakładzie gdzie Justin miałby mnie poderwać, a jak nie to on się za mnie "bierze".
- Nie gadaj, że on ten zakład przyjął?! - zbulwersowana aż wstała z miejsca.
- Tak, znaczy nie. Znaczy nie wiem. Nie doczytałam, bo usłyszałam jego głos i wyszłam z pośpiesznie z pokoju. - dokończyłam przecierając oko. - Rozumiesz? On się najprawdopodobniej założył o mnie...
- Nie wiesz tego
- Nie broń go jeszcze, proszę. Pisał, że może mieć każdą i żadna mu się nie oprze - ciągnęłam dalej, czując jak kolejne łzy płyną po moich policzkach.
- Nie bronię. Po prostu nie wiemy czy zakład przyjął. Nie płacz już. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Jakoś się wyjaśni - powiedziała po czym mocno mnie do siebie przytuliła.

niedziela, 16 lutego 2014

~ Rozdział 18

- A może po prostu się nie rozbieraj? - zaproponowała kolejny wspaniały pomysł Katy jednak ja nie miałam ochoty z niego skorzystać.
- Nie, dzięki, ale nigdzie nie idę i koniec. - stwierdziłam, leżąc na łóżku i trzymając się za obolały brzuch.
- W takim razie ja też nie idę. - stwierdziła, po czym położyła na ziemi swoją torbę i wygodnie usiadła na fotelu.
- Chyba cię pojebało do reszty - momentalnie podniosłam się do pozycji siedzącej - masz iść, bo się obrażę
- Ooo, czy to szantaż? - zadrwiła, zakładając ręce na piersi.
- Może. Nie chcesz się przekonać...
Uśmiechnęła się ponownie, ale po krótkim czasie spoważniała - Ale na pewno? Zrozum, szkoda mi cię tutaj zostawiać samą
- Na pewno. Nie chcę tu cię, wynocha - zaśmiałam się wskazując ręką na drzwi wyjściowe.
- Pff, ale milutka. W takim razie idę, ale jak ktoś cię napadnie czy coś to dzwoń, jasne? - wstała ponownie, biorąc do ręki swoją torbę i skierowała się bliżej mnie.
- Taaak, powiem: ej, czekaj chwilkę zadzwonię do przyjaciółki i powiem, że tu jesteś.
- Oo, bosko. To spadam, pa kochanie - powiedziała i w przeciągu kilku sekund opuściła pokój.
Naprawdę nie miałam ochoty iść, poza tym czułam się niekomfortowo... Z resztą nieważne. Przyłożyłam swoją głowę do miękkiej poduszki i zamknęłam na chwilę powieki, chcąc odpocząć i się wyluzować, a w zamian tego zasnęłam.
Obudził mnie dopiero późnym wieczorem dźwięk telefonu oznaczający przyjście wiadomości. Niemrawo i niechętnie otworzyłam oczy, wyciągając rękę aby sięgnąć IPhone'a, który leżał na stoliku obok. Odblokowując go syknęłam, zaciskając na chwilę oczy, gdyż wyświetlacz przystawiony blisko oczu okazał się zbyt rażący. Po kilku jednak sekundach znów spojrzałam na ekran, a na nim od razu rzuciła mi się w oczy owa wiadomość jak się okazuje od brata. Jeśli znów zgubił swoją konsolę i pisze do mnie żeby się spytać gdzie ona jest, przysięgam, że zabije do telepatycznie.

"Mieliście w końcu wolny czas tylko dla siebie i nikt zapewne wam nie przeszkadzał, jak tam spędziliście czas, hmm? dobry jest? "

Co za głupi, tępy, niezrównoważony, zboczony, chamski gówniarz. Czego on się tak doczepił? Jeśli myśli, że mnie i Justina coś łączy to go zdrowo pojebało. Najprawdopodobniej efekt przedawkowania w dzieciństwie marsjanków..

" Było bosko, gówniarzu. Całe popołudnie mocno, namiętnie i przyjemnie. Jakbyś chciał kiedyś tak zadowolić dziewczynę to powodzenia, chociaż nie dałbyś rady. "

Dodaj odbiorcę: Justin,
dodano,
wyślij.
Wysłałam wiadomość, odkładając na swoje miejsce telefon i wstałam żeby rozprostować nogi po tej długiej drzemce. Podeszłam do walizki, z której jeszcze nie wypakowałam ubrań żeby wygrzebać coś na przebranie, po czym z wybranymi już ciuchami poszłam do łazienki się przebrać. poniekąd to było nie potrzebne, bo w domu nikogo nie ma, ale już tak mam w nawyku.
Przeszłam z powrotem do pokoju i spojrzałam na telefon.
- Chwila, do kogo ja to wysłałam? - powiedziałam niepewnie do siebie, po czym wzięłam do ręki komórkę i sprawdziłam wiadomości.
Jestem głupia czy głupia?
Przeczytawszy odbiorcę, gwałtownie rzuciłam telefonem o łóżko i złapałam się za głowę. Przecież jak Justin to przeczyta to albo mnie wyśmieje, albo będzie się mścił za idiotyczny tekst.
Zaczęłam krążyć po pokoju, szukając racjonalnego wyjścia. Przecież mógł zostawić telefon. Chociaż, jaki człowiek go zostawia w domu gdzieś wychodząc... w sumie Justin taki jest...
Nie myśląc dłużej, przeszłam pośpiesznie do pokoju Justina i Kevina od razu rozglądając się na wszystkie strony w poszukiwaniu jego telefonu. I w takich momentach uświadamiam sobie, że mam więcej szczęścia niż rozumu.
Komórka leżała na fotelu obok okularów i portfela chłopaka, więc czym prędzej podeszłam i wzięłam ją, odblokowując. Od razu w oczy rzuciła mi się nieprzeczytana wiadomość od jakiejś "shawty". Nie było żadnej innej, więc nacisnęłam tą i jak się okazało była ona ode mnie. Bez wahania ją usunęłam. Chcąc wyjść z wiadomości niechcący przeczytałam w jednej konferencji imię Roxi. Już przez moją nadmierną ciekawość otworzyłam i zaczęłam czytać wiadomości z tygodnia. Tak, wiem, nie ładnie, ale nic nie poradzę.

Joe:
Coś z Roxi dobrze ci nie idzie. Czyżbyś tracił urok osobisty?

Justin:
Chciałbyś. Spokojnie, idzie świetnie, trochę czasu i będzie moja.

Joe:
Zobaczymy. Stary, zróbmy układ

Justin:
Jaki kurwa układ?

Joe:
Masz miesiąc na zdobycie jej, a jeśli ci się nie uda, ja ją biorę kiedy ty nie możesz nawet jej zaczepić.

Justin:
Miesiąc? To kompletnie za dużo. ranisz

Joe:
Taki pewny siebie?

Justin:
Mam powody. Spójrz tylko każda na mnie leci i mogę mieć je wszystkie

Joe:
Jak chcesz. Więc jak, wchodzisz w to?

- Roxi, jesteś? - usłyszałam niespodziewanie głos Justina, na który wzdrygnęłam się.
- O kurwa - powiedziałam do siebie, po czym wychodząc z wiadomości i blokując, odłożyłam jego własność na prawowite miejsce. Panicznie rozglądając się po pokoju przypomniałam sobie o ścianie i przejściu do mojego pokoju. Zaczęłam macać po kolei miejsca, bo szczerze nie pamiętałam gdzie dokładnie to było, aż w końcu znalazłam. Popchnęłam to miejsce, po czym szybko przeszłam do swojego pokoju.
Zatrzasnęłam ścianę (jakkolwiek to dziwacznie nie brzmi) i zsunęłam się po niej w dół, ujmując w dłonie swoją twarz. Nie mogłam uwierzyć, Uwierzyć, że jestem obiektem zakładu tego chuja Justina i jeszcze większego chuja Joe'go. Nie wiecie kim jest Joe, prawda? Więc tak, jest moim byłym chłopakiem, który jedyne co widzi w dziewczynie to obiekt jego erotycznych potrzeb. Ciągle męczył mnie żebym się z nim przespała jako dowód swojej miłości, ale mu odmawiałam. Nie byłam na to po prostu gotowa. Raz tak się wściekł aż mnie uderzył. Bolało, ale większy był ból psychiczny niż fizyczny. Kochałam go i ten czyn sprawił mi wiele bólu... Byliśmy jeszcze kilka dni, ale ja w końcu nie wytrzymałam i zerwałam wszelkie kontakty. Nie chciałam go znać.
A teraz? Teraz Justin, człowiek którego zaczęłam traktować na prawdę jak przyjaciela tak po prostu się o mnie z tym dupkiem zakłada... Chociaż do końca nie wiem, nie przeczytałam... Ale jestem prawie pewna.
- Jesteś, coś się stało? - spytał Justin, wchodząc do już mojego pokoju.
- Nie, wszystko dobrze. - skłamałam, posyłając wymuszony uśmiech - Co tu robisz?
- Yy, przyszedłem z plaży do domu? - dopowiedział zdziwiony pytaniem na pytanie.
- A no tak, głupia jestem - skarciłam się, kręcąc głową - a gdzie reszta?
- Poszli obczaić jakieś kluby - uśmiechnął się podchodząc bliżej i kucając przy mnie - przez co mamy troszkę czasu dla siebie - dodał, ujmując dłonią mój policzek i przybliżając twarz bliżej mojej. Pod wpływem jego dotyku zamknęłam oczy i momentalnie jedyne czego chciałam to go pocałować, jednak od razu przez głowę przeszły mi słowa, które wcześniej przeczytałam.
"jeszcze trochę czasu i będzie moja"
"zróbmy układ"
"jeśli ci się nie uda, ja ją biorę"
"każda na mnie leci i mogę mieć je wszystkie"
"Więc jak, wchodzisz w to?"
- Nie! - krzyknęłam gwałtownie się od niego odsuwając i kierując do wyjścia.
- Co? Czemu? - spytał zmieszany podchodząc powoli do mnie.
- Boo - przeciągnęłam - Zrób mi naleśniki
- Słucham? - powiedział będąc zmieszany i patrząc na mnie jak na idiotkę.
- Mam ochotę na naleśniki, zrobisz mi? - spytałam uwodzicielsko, czego nie powinnam robić, się uśmiechając.
- Okej, skoro księżniczka sobie życzy - odpowiedział, idąc już w stronę kuchni, a zanim wyszedł pocałował mnie w czoło.
Stałam przez chwilę w miejscu, po czym wypuściłam głęboko powietrze i powędrowałam za nim. Wchodząc do kuchni zauważyłam jak Justin nalewa porcję ciasta na patelnię i równomiernie rozkłada.
Uśmiechnęłam się, przygryzając wargę jednocześnie siadając na stołku. Szczerze? Chciałabym mieć takiego chłopaka, budzić się codziennie i widzieć jak mój kochany robi mi śniadanie... Dobra, Roxana wróć na ziemię.
- Co robiłaś przez ten czas? - spytał, siadając obok.
- Spałam - odpowiedziałam, napotykając jego wzrok, w którym przez moment utknęłam.
- Ciągle?
- Yep
- A czemu się odsuwasz ? - zapytał, a ja dopiero teraz zorientowałam się, że zaraz spadnę z stołka.
- Yy, nie wiem - zaśmiałam się przysuwając z powrotem.
- Nie bój się mnie - powiedział dotykając moich pleców i delikatnie przyciągając do siebie.
- Nie boję - odpowiedziałam poddając się pokusie.
Justin ponownie zbliżył nasze twarze i delikatnie dosłownie musnął moje usta. Chciał to zrobić ponownie, ale przerwałam.
- Justin...
- Hmm? - mruknął, ocierając swoim nosem o mój
- Pali się - powiedziałam czując zapach spalenizny
- Co?
- Naleśniki się palą - powtórzyłam, a on wystrzelił jak z procy aby ugasić palącą się patelnię.
- Daj spokój, odechciało mi się - stwierdziłam, podchodząc do niego.
- I chuj - powiedział, waląc patelnią do zlewu
Zaśmiałam się i chciałam już iść do pokoju kiedy Jus złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie - Tak korzystając z okazji, kiedy ten koncert? - spytał, a na mojej twarzy od razu zagościł wielki cwany uśmiech.
I tak nie zapomniałam jednego...