czwartek, 19 września 2013

~Rozdział 6

Przytaknęłam na prośbę Josha żeby mu pomóc chociaż nie byłam co do tego przekonana. Znam swojego brata i wiem, że lubi pakować nosa w nie swoje sprawy i w kłopoty, więc szanse, że jest to coś zwyczajnego są miniaturowe.
Siedziałam na łóżku patrząc na chłopaka zaniepokojona czy coś w tym rodzaju czekając aż coś powie. Ale ten nie pisnął ani słowa co doprowadzało mnie w jeszcze większy niepokój.
- Josh, kurwa mać powiesz mi o co chodzi czy będziemy się na siebie tak gapić? - nie wytrzymałam już tej ciszy, która nas otaczała i wpatrywania się na niego czekając aż się odważy powiedzieć co narobił.
- Okey, uspokój się i chodź za mną. - w końcu przemówił po czym wstał kierując się w stronę drzwi. Wywróciłam oczami podnosząc swoje ciało z niechęci i małej dramaturgi. Miał mi tylko coś powiedzieć, a nie jeszcze pokazywać. Już się boję co to takiego. Stojąc obok łóżka poprawiłam swoje ubranie, a następnie wyszłam zatrzaskując za sobą drzwi. Przechodziłam przez korytarz za bratem próbując wymyślić, przewidzieć co takiego wykombinował. Jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Żadnego pomysłu, wytłumaczenia czy coś w tym rodzaju nie potrafiłam znaleźć. Nie lubię nie wiedzieć, ale pozostało mi tylko czekać co z każdą sekundą oczekiwania stawało się coraz bardziej niepokojące. Przeszliśmy przez cały dom żeby skierować się do drzwi zewnętrznych. Josh nacisnął klamkę wypuszczając nas na podwórze. Zmrużyłam oczy zamyślając się. Najpierw miał mi coś powiedzieć, potem jednak musiał mi to pokazać, ale na koniec okazuje się że musimy wyjść z domu.
Josh co ty zrobiłeś?!?
Będąc na zewnątrz przekręciłam klucz w zamku nie odsuwając wzroku, który utkwił na bracie. Szedł oglądając we wszystkie strony jakby upewniając się, że nikt oprócz nas nie jest dość blisko naszego domu. Kierowałam się cały czas za nim, a kiedy skręcił okrążyć budynek domyślałam że idzie do garażu.
Tylko co tam kurde jest?!
Będąc na miejscu Josh zaczął otwierać jak się domyślałam garaż.
- Wchodź - powiedział do mnie stojąc w wejściu. Założyłam ręce na piersi wchodząc do środka. Zaraz za mną pojawił się Josh, który pociągnął klamkę pozbawiając komukolwiek tu wejść.
Przeniosłam wzrok przed siebie i od razu ujrzałam długi szary materiał odkrywający coś. Przyglądałam się rozmyślając co jest pod spodem. Tata nigdy nic nie przykrywa materiałami w garażu, bo dla niego musi być porządek i ład, a 'zbędne okrycia są do tego niepotrzebne'.
- Co tam jest? - odwróciłam się na pięcie a następnie spytałam Josha. Skoro mnie przyprowadził to powinien wiedzieć co tu jest.
- To w czym miałaś mi pomóc - stwierdził podchodząc i stając koło mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Nie mam pojęcia o czym myślał, co teraz czuł.
- A tak jaśniej? - uniosłam do góry jedną brew. Wyjaśnił, owszem, ale ja nadal nie kumam o co w tym wszystkim chodzi.
- Zaraz zrozumiesz - chłopak podszedł do okrytego czegoś i pociągnął za kant materiału, którym było przykryte. Zmrużyłam oczy, ale za chwilę same otworzyły mi się do maksimum.
Dziwne nawet, że nie wyleciały...
Wypatrywałam się przed siebie, a moje wargi uchyliły się odrobinę. Nie do końca byłam świadoma tego co widzę.
- Josh, do jasnej cholery, co ty narobiłeś?! - Wrzasnęłam na niego.
- To był przypadek ! - Przybrał głośny ton chcąc pewnie się bronić. Ale takie wytłumaczenie tak naprawdę nic nie tłumaczy.
- Przypadek? To nazywasz przypadkiem? - Podeszłam bliżej brata wbijając w niego swoje spojrzenie.
Trzynastolatek jest zdolny zrobić to?!
- Tak, przypadek. Bo skąd miałem wiedzieć, że się rozbije? - Wskazał ręką na całe rozwalone auto ojca nie przestając patrzeć na mnie.
Zderzak ledwo trzymał się z lewej strony auta, bo od prawej był całkowicie odizolowany. Przednia szyba na środku wybita od czegoś naprawdę ciężkiego lub wbitego z dużą siłą sądząc po pozostawionej dziurze. Lusterka boczne powyginane w różne strony, a szkło w środku nich potłuczone. Wszystkie opony poprzebijane na wylot, bez felg lub z częściami. Na masce głębokie wgniecenie zresztą takie samo jak na dachu samochodu. Ładny ciemnoczerwony kolor pojazdu można było teraz ujrzeć tylko w nielicznych miejscach z tyłu. Drzwi od strony kierowcy nie było, a leżały oparte o ścianę za autem całe zarysowane. Skórzane fotele w środku zostały podarte tak jakby wpuścić do samochodu rozwścieczonego kota.
Tak mniej więcej wyglądał teraz dawniej piękny samochód ojca.
Zaczęłam zastanawiać się co do cholery robił Josh, że odniósł takie szkody...?!
Patrzyliśmy na siebie ja z rozwścieczonym i przerażonym wyrazem twarzy, za to on ze wstydem. Napewno było mu głupio, a teraz potrzebował mojej pomocy. Sęk w tym że jak mam mu pomóc.
- Dobra - zamykając oczy wzięłam dwa głębokie wdechy. Po czym z powrotem uchyliłam powieki - powiedz mi jaki masz plan. Rodzice z zakupów wrócą lada chwila i... - zatrzymałam się zamyślajac. - Jak oni tego grata nie widzieli?
- Na szczęście wzięli samochód mamy.
- Aha, okey. No więc? Co zrobisz? - Założyłam ręce na piersi obserwując każdy ruch Josha.
- Raczej co MY zrobimy. - Spojrzał na mnie momentalnie z cwaniackim uśmiechem.
A podobno nie chciał mnie szantażować i wykorzystywać...
- Jak chcesz, więc?
- Musimy zrobić wszystko żeby tata tego nie zauważył - zaśmiałam się na jego słowa. Jak ma nie zauważyć swojego dużego samochodu, którym codziennie jeździ do pracy...?
- Nie śmiej się tylko słuchaj. - Wziął głęboki wdech po czym zaczął znów mówić - Dzisiaj przykryję samochód materiałem i zamknę garaż na zamek. Klucze schowam u siebie tak żeby ich nie znaleźli, a gdy będą ich szukać żeby otworzyć drzwi powiem że możliwe że się zgubiły i poszukam później. Oczywiście ty przyjmujesz taką samą wersję. Do pracy będzie jeździł autem mamy kiedy my w nocy wyprowadzimy pojazd do warsztatu gdzie go mam nadzieję naprawią. Zamkniemy garaż z powrotem i będziemy czekać aż samochód będzie gotowy do odbioru. Naprawiony odstawimy na miejsce, po czym w tajemniczy sposób odnajdziemy klucze gdzieś w domu. Wszyscy szczęśliwi, nikt o niczym nie wie - precyzyjnie opisał cały przygotowany przez siebie plan. Byłam pod sporym wrażeniem jego myślenia i dokładności. Tylko jedno nie było w tym planie jasne...
- Wow... - Wyjąkałam myśląc i analizując wszystkie słowa brata. - Tylko jest jedno 'ale'. Skąd masz zamiar wziąć tyle kasy na naprawę ?
- Tu wkraczasz w 100% ty - klasnął w dłonie odkrywając na chwilę pięty od podłoża.
- Ja? Niby jak ja mam skomponować tyle pieniędzy? Bank mam obrabować? - Uniosłam z wrażenia na jego słowa brwi.
- Pożyczyć?
- Od kogo?
- Masz sporo przyjaciół. Od ciotek by się wzięło...
- Skąd Amy, Katy, Nick, Kevin czy Justin mają mieć aż tyle? - Spytałam zdziwiona w ogóle takim pomysłem.
- No fakt, to trochę głupie. - Odpowiedział po czym zapadła długotrwała cisza. Przerwałam ją w końcu po moich wielkich ostrych namysłach.
- Jak w ogóle to się stało? - z tego wszystkiego nie spytałam, chociaż chodziło mi to pytanie ciągle po głowie.
- No więc to było wczoraj, mniej więcej tak...
Wcześniej
- Ej, Josh, a twoi rodzice są w domu? - Zapytał mnie Louis. Kopaliśmy właśnie po podwórku piłkę u mnie.
- Nie nie ma. Siostry też - odpowiedziałem zamachując się i kopiąc dość mocno leżącą przede mną piłkę.
- Aha, okey - odpowiedział. O co mu chodziło nie wiem, z resztą on pewnie też nie. Często gada głupoty czy zadaje pytania, których odpowiedź jest tak naprawdę nikomu niepotrzebna.
- Wiesz co? - Spytał znów.
Nie wiem i to nie jest mi potrzebne.
- Skąd?
- Twoja siostra jest serio ładna - powiedział przerażająco poważnie.
- Co ty tam pierdolisz? - Spytałem zatrzymując grę.
- Mówię, że twoja siostra jest seksowna. - Powtórzył, a ja myślałem, że robi sobie jakieś żarty.
- Roxi? - Przytaknął na to. - Za stara dla ciebie. - Wyrzuciłem bez namysłu, ale to prawda.
- Niby czemu? - Słysząc to zmarszczyłem brwi, mrużyłem oczy.
Do reszty go walnęło?
- Masz coś w tej czaszce? Jesteś niedojrzały - sam do wiecie parsknąłem śmiechem mówiąc to.
- Dojrzalszy od ciebie - założył ręce podnosząc głowę do góry.
- Nie sądzę, Louis - zaprzeczyłem przecząco kiwając głową.
- Udowodnij - droczył się.
- Jak? - myślał że wymięknę? Oj nie te progi.
- Pomyślmy - myślał moment po czym spojrzał w stronę garażu. - Prowadź samochód
- I tyle? - Zdziwiłem się. Myślałem, że stać go na coś lepszego czy trudniejszego, a tu proszę. Taka niespodzianka.
- Tyle. - Odpowiedział spokojnie.
Odwróciłem się na pięcie i udałem się w stronę garażu. Otworzyłem wysokie drzwi i od razu zobaczyłem stojące auto ojca. Z szafki stojącej w rogu pomieszczenia wyciągnąłem kluczyki do samochodu, a za chwilę znalazłem się w środku pojazdu.
- Co mam zrobić, cwaniaku? - Powiedziałem ironicznie do Louisa, który wszedł za mną do garażu, a teraz stał przy aucie.
- Za twoim domem jest duża działka. Pojedziesz na nią i pokażesz co potrafisz - odpowiedział pewny siebie zakładając ręce.
- Jak rozkażesz. - schyliłem na chwilę głowę w dół, żartując sobie z niego.
Przekręciłem kluczyk w stacyjce i odpaliłem samochód. Interesuje się pojazdami, więc dla mnie to nic strasznego, czy niemożliwego. Nawet jeśli mam trzynaście lat.
- Dobra, dobra. Widzę że potrafisz. A teraz zawracaj! - Krzyczał za mną Louis. Jeździłem trochę po polanie za domem co serio już powoli stawało się nudne, więc chciałem zahamować. Nogą nacisnąłem hamulec, ale ten nie działał. Powtarzałem czynność wiele razy coraz to bardziej natarczywie i agresywnie, ale samochód pędzący z sporawą prędkością nie zatrzymywał się. Zacząłem powoli panikować kiedy pociągnąłem hamulec ręczny a ten się oderwał.
- Josh, do cholery. Zwolnij! - Krzyczał z nutką strachu w głosie przyjaciel.
- Hamulec nie działa! - Cały czas natarczywie próbowałem zatrzymać pojazd, ale bezskutecznie.
- Wyskakuj z samochodu ! - Nie zareagowałem na to ciągle kopiąc nogą. - drzewo jest przed tobą ! Uciekaj! - Na słowa Louisa spojrzałem w przednią szybę. Coraz bliżej mnie rosło drzewo, w które prawdopodobnie wjedzie samochód.
Jednym zwinnym ruchem ręki odpiąłem pas, a następnie otworzyłem drzwiczki. Wpatrywałem się w szybko przemieszczającą się ziemię chcąc skoczyć.
Dobra Josh teraz albo nigdy.
Pomyślałem i zacząłem odliczać do trzech.
Raz... Dwa... Trzy...
I wyskoczyłem szybko z jadącego auta. Przeturlałem się kilka metrów po czym zatrzymałem się. Stanąłem na nogi i spojrzałem w stronę samochodu. Widziałem jak pędzące wpada w drzewo wywołując wielki huk.
Teraz
Wysłuchałam całego opowiadania Josha i zaniemówiłam. Kiedy on się nauczył prowadzić auto? Dwunastolatek? Nie wspomnę jak łatwo uległ na durnowaty zakładzik czy co to było, Louisa...
- Nie denerwuj się tylko - powiedział Josh widząc moją zdziwioną minę. Byłam w kompletnym szoku.
- Łatwo powiedzieć, mądralo. Co ci strzeliło do głowy?! - zaczęłam dopytywać się chociaż na takie pytanie sama nie wiedziałabym co odpowiedzieć.
 - No bo...
- Dzieci gdzie jesteście ? - usłyszeliśmy głos mamy dochodzący z domu. Nerwowo spojrzałam na brata, a on na mnie. Jeśli matka tu wejdzie, będzie po nim. A nawet po NAS.
- Szybko. Wychodzimy - stwierdził ekspresowo i zmierzył szybkim krokiem do wyjścia. Bez wahania poszłam za nim. Zamknął garaż, a klucz schował do kieszeni spodni.
- Zrobimy tak jak mówiłem, okey ? - spojrzał na mnie trochę błagalnie żebym się zgodziła.
- Dobra, dobra. Teraz już chodź zanim mama tu przyjdzie - odpowiedziałam i truchtem zmierzyłam do przodu. Będąc na miejscu zza ściany domu wychyliliśmy delikatnie głowę. Widząc stojących przed domem z torbami zakupów rodziców nie mogliśmy do nich teraz podejść. Zaraz zaczęłyby się pytania co robiliśmy za domem, potem by tam poszli, a po co im to.
- Wejdziemy tylnym wejściem - wyszeptał mi do ucha chłopak i zawrócił. Pobiegłam za nim,  a w duchu modliłam się żeby drzwi były uchylone.
- Dobra wchodź pierwszy - powiedziałam kiedy dotarliśmy na miejsce. Zwinnie i szybko prześlizgnął się do środka domu, a ja za nim. Jak gdyby nigdy nic przeszliśmy do swoich pokoi zajmując się swoimi sprawami. Planów na sobotę zasadniczo nie miałam, więc zajęłam się robieniem tak z perspektywy kogoś, niczego.
Znudzona już tym ciągłym siedzeniem w pokoju zeszłam na dół na obiad, który przygotowała mama.
- Cześć córeczko - powiedziała uśmiechnięta mama będąc w kuchni i nakładając na talerze porcje obiadu. - Co robiłaś pół dnia?
- Cześć. Właściwie to nic. Obijałam się. - odpowiedziałam zerkając na zegarek wiszący na ścianie. Było już grubo po szesnastej, a ja nawet nie wiem kiedy to zleciało. Zdecydowanie dzień jest za krótki.
- Zawołaj wszystkich i siadajcie do stołu. - oznajmiła, a ja posłusznie to wykonałam.
Za posiłek podziękowałam i z powrotem poszłam do swojego pokoju. Włączyłam telewizor szukając czegoś co przyciągnęłoby moją uwagę. Zostawiłam na jakiejś kolejnej głupiej komedii kiedy za moment zadzwonił mój telefon. Wyjęłam go z kieszeni spodni i spojrzałam na wyświetlacz. Oczy rozszerzyły mi się do maksymalnej szerokości ujrzawszy kto dzwoni. Nigdy wcześniej nie dostawałam telefonów od niego, pewnie przez nasze nie za dobre relacje. Tak, dzwonił Justin. Gapiłam się na ekran dość długo aż w końcu rzuciłam komórkę za siebie na łóżko aż w końcu sam rozłączył się. Dlaczego to zrobiłam, nie wiem. Spanikowałam? Możliwe... Tylko teraz jest pytanie czy oddzwonić. Wzięłam do ręki z powrotem telefon i odblokowałam go. Długo zastanawiałam się nad swoją decyzją, ale doszłam do wniosku, że jak będzie czegoś ważnego potrzebował to zadzwoni jeszcze raz. Odłożyłam telefon na biurko i powróciłam do swojego bardzo interesującego obijania się.
Nastąpiła noc. Nie poszłam jeszcze spać myśląc co z Joshem i samochodem, którego brutalnie rozwalił. Rozmyślałam długo aż w końcu ktoś powoli otworzył drzwi do mojego pokoju. To Josh.
______

niedziela, 15 września 2013

~Rozdział 9

- Hmm, gdziekolwiek. Niech los nas poniesie. - odpowiedział Kevin przechylając butelkę tym samym biorąc łyk swojego piwa.- Ja pierdole, jakie to literackie. - Wymamrotał do niego Justin drapiąc się w tył głowy.
- Kurde, po drugim piwie już pierdole nie od rzeczy - zaśmiał się chłopak przelotnie patrząc na trunek.
- Nie chce cię pouczać, ale weź nie pierdol przy wszystkich. - Uśmiechnął się zadziornie obracając się na pięcie żeby podejść do ławki, przy której stałam z dziewczynami od pewnego czasu. Poprawił rękami swoją skórzaną kurtkę po czym opadł wygodnie na siedzeniu obserwując przy tym Kevina.
- Powstrzymam się - zawiesił się na chwilę myśląc nad słowami, które wcześniej padły. Spuścił przy tym głowę na "lepsze myślenie". - ale, Bieber, kto pierwszy zaczął pierdolić ten zaczął. - podniósł głowę tak żeby spojrzeć na Jusa zadziornie się uśmiechając.
- Ja się nie wstydzę. - Zaśmiał się pokazując przy tym szereg swoich białych zębów.  Powiedział to bez najmniejszego wahania. - Roxi obiecała mi dać, więc może być nawet teraz - dokończył nadal z cwanym śmiechem oplatając mnie ręką w tali zarazem przyciągając do siebie.
Poczułam ogromne zdziwienie przeplatane oburzeniem, a oczy same wytrzeszczały się maksymalnie jakby miały za chwile wypaść. Co on przepraszam mówi? Obiecałam mu dać, ale najwyżej brelok. Spojrzałam na niego ze wściekłością malowaną na twarzy. Położyłam swoje ręce na jego torsie popychając go do tyłu, jednocześnie szybko się od niego odciągając.
- Co proszę ? - warknęłam na Justina zakładając ręce na piersi. Chciałam usłyszeć od niego cokolwiek co wytłumaczyłoby to co powiedział.
- No przecież za wczorajszą pomoc obiecałaś, że się odwdzięczysz. Wieczorkiem zaczęliśmy, ale niestety... Nie skończyliśmy. - parsknął śmiechem patrząc na mnie z rozbawieniem.
- Ugh, jesteś idiotą. - Wymruczałam pod nosem ze wściekłością.
Nie chciałam tu dłużej stać, więc odwróciłam się na pięcie i zmierzyłam na przód z oburzoną miną. To co zrobił było żałosne! I co teraz Amy, Katy i chłopaki sobie pomyślą? Że chciałam z wdzięczności się z nim pieprzyć? Nie jestem tanią dziwką żeby tak się odpłacać. Boże, to jakaś paranoja...
- Roxi, zaczekaj! - Usłyszałam za sobą cichy głos Katy, ale nawet nie pomyślałam żeby się zatrzymać.
- Stój, nie jestem sportowcem, więc nie będę biegać. - zaśmiała się łapiąc mnie za ramię i lekko szturchając aby mnie odwrócić, co się udało, bo teraz stałyśmy naprzeciw siebie przodem.
- Gdzie idziesz? - Spytała zabierając rękę z mojego ramienia.
- Jak najdalej od niego. - warknęłam spoglądając na jej zawsze rozpromienioną twarz.
- Pozwolisz żeby ten kretyn zniszczył ci wieczór? - spytała prawdopodobnie mając na celu zawrócenie mnie do reszty.
- Co się w ogóle wczoraj stało? - ponownie zaczęła kiedy nic nie odpowiedziałam tylko odwróciłam wzrok.
- Eh, wiesz że Josh zawsze się w coś wpakuje, prawda? - spytałam wręcz retorycznie, bo wiem, że ona wie. I się nie pomyliłam. Dziewczyna jedynie przytaknęła czekając aż do końca wytłumaczę o co chodzi.
- No właśnie. Rozwalił auto ojca, a Justin pomógł nam to wszystko ogarnąć. - wymruczałam ze skwaszoną miną odchodząc od niej na kilka kroków.
- uh, miło z jego strony... - wzdychnęła cicho pod nosem, ale i tak dało się to usłyszeć.
- Tsa... miło...
- Ale tak wracając... przecież wiesz jaki jest Justin; arogancko zabawny, zawsze taki był i jakoś dawałaś radę. Przez jego "czarny" humor nie będziesz przecież psuć sobie wieczoru. Jeszcze się na nim odegrasz, a teraz pokaż, że masz głęboko gdzieś co on mówi.- powiedziała wszystko na jednym tchu.
Jej słowa dały mi "kopa" i uświadomiły w pewnym sensie, że taki chuj jakim jest Bieber, nie będzie do robił i mówił to co mu się żywnie podoba. Dostanie ode mnie nauczkę. Ja już tego dopilnuję.
Uśmiechnęłam się do siebie zadziornie kiedy "niecne" myśli przechodziły przez moją głowę. Obróciłam się z powrotem w stronę przyjaciółki ruszając przed siebie w kierunku gdzie drinkowała reszta, a ona widząc mnie i uśmiech zdobiący moją twarz stała się zdezorientowana, jednak po chwili odwzajemniła gest. Ruszyła za mną i już za niedługi moment ujrzałyśmy rozbawioną grupę siedzącą na ławce.
Spoglądając na Justina od razu poczułam złość oraz zażenowanie jednocześnie przypominając sobie wczorajszy wieczór. Momentalnie poczułam jak dosłownie kilkanaście godzin temu jego delikatne dłonie wręcz błądziły po moim ciele, a pocałunki z każdą chwilą stawały się coraz bardziej subtelne, namiętne, pożądliwe. Przez moje ciało przechodziło miłe ciepło, a mi z każdą minutą było coraz przyjemniej... Kurwa dość, muszę się otrząsnąć. Tu Ziemia do Roxi!
- Jesteśmy w komplecie, więc możemy już jechać? - spytał Kevin zauważywszy, że ja i Katy już tutaj jesteśmy.
- Jasne - odpowiedziałam praktycznie za wszystkich. I szczerze mówiąc nie chciałam więcej tak bezczynnie stać, albo się dzieje albo nie..
- Dobra to bierzemy tych najtrzeźwiejszych jako kierowców czyli Nick i Justin - mówiła Amy wskazując po kolei na wymienionych chłopaków.
- Wohoho... Za jaką cholerę znów mam prowadzić?! I znów będę musiał się oszczędzać?! - Justin od razu zareagował na co chciało mi się śmiać. Biedaczek znów sobie dużo nie popije.
- Nie wypiliście dużo, a Kevin jest już dość wstawiony...
- Kurwa, dobra. To pakujcie swoje leniwe tyłki do wozu. - Bieber podniósł się leniwie po czym wślizgnął swoją dłoń do kieszeni spodni po kluczyki. Wyjmując je podszedł do samochodu otwierając go.
Spojrzałam na Nicka, który już z Amy wsiadał do swojej maszyny. Nie zastanawiając się krzyknęłam żeby z odległości jaka nas dzieliła mogli usłyszeć.
- Mogę jechać z wami ?
- Oczywiście, przecież nie będziesz zapierdalała na nogach za nami - zaśmiał się Nick co wręcz musiałam odwzajemnić. Spojrzałam w międzyczasie na Amy, która uśmiechając się pokiwała głową żebym już wsiadała.
Nie czekając dłużej ruszyłam w ich kierunku. Przechodząc blisko Justina czułam na sobie jego wzrok, co w tym momencie było irytujące i wkurzające. Nie zwracając na niego uwagi wsiadłam na tylne siedzenia zatrzaskując za sobą drzwiczki.
***
- Gdzie my jesteśmy ? - spytałam stojąc przed wysoką bramą prowadzącą... kurwa, Bóg wie gdzie.
- Widzisz to pomieszczenie ? - nachylił się nade mną wskazując palcem na jakiś budynek, Kevin.
- Mhm.
- To jest nocy klub, gdzie są różne przetargi, zakłady i wypasione dyskoteki. - wytłumaczył mi wszystko pokrótce, przez co w mojej główce narodziło się nowe pytanie, które od razu wybełkotałam.
- To jest legalne?
- Nie, w żadnym stopniu. A co, cykor cię obszedł? - poczułam na swojej szyi czyjś ciepły oddech dlatego odruchowo odwróciłam się i zobaczyłam Justina zadziornie się uśmiechającego.
- Tego nie powiedziałam. Po prostu chciałam wiedzieć. - zmrużyłam oczy jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie i tak było... no prawie...
- Świetnie. - wymruczał wymijając mnie. Obróciłam się z powrotem i zobaczyłam jak Jus wita się z mężczyzną który przed momentem otworzył nam ową wielką bramę.
Najwyraźniej się znają, bo rozmawiają ze sobą jak starzy dobrzy przyjaciele, chociaż to nie trwało długo. Mężczyzna odsunął się wpuszczając chłopaka i nas do środka. Szłam na końcu, czując się niepewnie. Miałam wrażenie, że stanie się coś nie koniecznie przyjemnego..
Przekraczając próg do budynku o którego się kilka minut wcześniej pytałam, do moich uszu napłynęła cholernie głośnia "fala" dźwięków.
Nie znam tego miejsca, nigdy wcześniej tutaj nie byłam, więc nie mam zamiaru gdziekolwiek chodzić sama. Będę się trzymać reszty, bo jestem zdolna do tego by się zgubić po kilku sekundach, uwierzcie...
- Chodź wynosimy się stąd zanim nam dopierdolą ! - usłyszałam czyiś głos zmierzający coraz bliżej mnie. Już odruchowo odwróciłam głowę w bok z ciekawości sprawdzić kto to.
Szczupły, ale dobrze zbudowany chłopak szedł w moją stronę (najprawdopodobniej do drzwi przy których byłam blisko) tyłem nie patrząc gdzie idzie.
- Ej, uważaj ! - krzyknęłam kiedy tajemniczy chłopak niepostrzeżenie nadepnął na moją nogę przechylając się przez to do tyłu i upadając na mnie co spowodowało "reakcje łańcuchową". Upadłam niekontrolowanie w czyjeś ramiona wręcz oszołomiona.
- Cholera jasna. Przepraszam, nic ci nie jest ? - chłopak w szybkim tempie "otrząsnął" się i podszedł przepraszając mnie.
- ni...
- Ty już pokazałeś na co cię stać. Spierdalaj stąd - syknął mój "wybawiciel" tym samym przypominając mi, że wciąż na nim leżę.
Chłopak nie chcąc najwyraźniej żadnego "starcia" jeszcze raz mnie przeprosił kwitując to miłym uśmiechem co odwzajemniłam i odszedł. Odwróciłam lekko głowę i zobaczyłam, tsa... kogo innego... niż Justina. Leżałam na nim z dłońmi przylegającymi do jego klatki piersiowej spoglądając w jego czekoladowe oczy. Sam jego widok strasznie mnie irytował...
- Nic ci nie jest? - Spytał słodko zarazem opiekuńczo się we mnie wpatrywując.
- Nie. Dziękuję - zaśmiałam się ironiczne. - Chętnie dałabym ci coś w zamian, ale znów zinterpretujesz to po swojemu.
- Wohoho, czekaj. Nie mów mi, że się o tamto wściekasz. To bym żart, Roxi.
- Mało udany, Justin. - powiedziałam popierając się rękoma podłogi i ostrożnie wstałam nie chcąc dłużej na nim leżeć. Choć było mi serio wygodnie i... Dość Roxanna, dość.
- A poza tym nie musiałeś tak ostro reagować i wrzeszczeć na tego chłopaka, a nawet w ogóle nie musiałeś. - Syknęłam poprawiając lekko pociągniętą bluzkę w tym samym czasie kiedy Justin podniósł się i stanął obok mnie
-  A co? Spodobał ci się ? - spytał grymaśnie zaciskając zęby tym samym poruszając gniewnie szczęką.
- może. Nic ci do tego. - palnęłam wymijając go i od razu skierowałam się w stronę baru. Może i nie znam tego miejsca, ale od razu rzucił mi się w oczy dość wysoki blat z różnorodnymi alkoholami i stojącym przy nim przystojnym brunetem, który właśnie wycierał ścierką kufel.
Usiadłam na podwyższanym krześle kierując odruchowo wzrok na swoje nogi po czym na stojącego po drugiej stronie blatu barmana. Uśmiechał się zadziornie uważnie mi się przyglądając co z sekundy na sekundę stawało się coraz bardziej krępujące.
- Co podać? - spytał po chwili odkładając na półkę kufel, a ścierkę rzucając gdzieś na bok.
- Bezalkoholowego drinka. - odpowiedziałam po krótkim zastanowieniu. Nie mam dziś ochoty pić ani upijać się. Ogólnie tego nie lubię. Nie lubię alkoholu, nie lubię nie pamiętać co robiłam, mówiłam, a w najgorszym wypadku śpiewałam. O ile takie wycie można nazwać śpiewem...
- Robi się, seniorita *panienka, dziewczyna*- zaśmiał się pokazując przy tym szereg białych zębów, w tym samym momencie wyjmując szkło i płyny do zrobienia drinka.
- Por favor *proszę* - szepnął po chwili podając mi napój.
- Gracias *dziękuję* - uśmiechnęłam się odpowiadając po hiszpańsku.
Wzięłam do ręki szklankę, przechylając tak żeby zawartość swobodnie wleciała do mojego gardła. Przełykając trunek poczułam jak ciepło przepływa przez moje ciało jednocześnie dając mi znak, że mój "bezalkoholowy" drink wcale nie jest bezalkoholowy.
Odłożyłam ze skwaszoną miną szklankę spoglądając na barmana.
- Niestety seniorita, nie dajemy tutaj bezalkoholowych. - zaśmiał się przez co zwróciłam uwagę na jego śliczny hiszpański akcent, który by wyjaśniał wszystkie hiszpańskie słówka, które wcześniej powiedział.
- tsa - szepnęłam sama do siebie zwracając większą uwagę na tym, że momentalnie wręcz ogłuszająca muzyka ucichła. Spojrzałam w stronę DJ'a gdzie na jego miejscu właśnie stanął jakiś, za przeproszeniem, zachlany chłopak.
- Yo, yo, yo! Widzę jak świetnie się bawicie, ale mam coś jeszcze lepszego ! Wasze ulubione wyścigi i licytacje towarów właśnie się rozpoczynają! - wykrzyczał przez mikrofon powodując u praktycznie wszystkich ludzi pewną furię.
Nie mam pojęcia o co w tym chodzi. Jakie kurwa towary? Zaczynam się bać...
- Wszyscy ręce do góry i nie opuszczać miejsc !
Teraz mnie nie obchodzi jakie. Policja i oddziały specjalne powodują u mnie większy strach i wytrzeszcz oczu...
Justin Pov
 Impreza zaczęła się rozkręcać w najlepsze kiedy usłyszałem.
 - Yo, yo, yo! Widzę jak świetnie się bawicie, ale mam coś jeszcze lepszego ! Wasze ulubione wyścigi i licytacje towarów właśnie się rozpoczynają!
Dobrze wiem o co w tym chodzi i szczerze na samą myśl zaśmiałem się do siebie. Momentalnie wstałem i spojrzałem w stronę parkietu, na którym od razu dostrzegłem moich przyjaciół. Tylko Roxi gdzieś wcięło... a nie. Mam ją. Siedzi przy barze flirtując z barmanem. Na sam ich widok coś się we mnie zagotowało. Śmiali się nie wiadomo z czego. Pewnie powiedział jej jak to zabawnie wylał kiedyś piwo na jednego biznesmena. Musi być bardzo śmieszny, kurwa.
Poprawiłem spodnie lekko je spuszczając po chwili skierowałem się w ich stronę.
- Wszyscy ręce do góry i nie opuszczać miejsc ! - Nagle usłyszałem głośny, doniosły głos mężczyzny. Spojrzałem zdezorientowany w stronę, z którego dochodził i zobaczyłem gliniarzy i jakieś oddziały specjalne wbiegające w głąb lokalu. Spojrzałem odruchowo na Roxi, która siedziała w jednym miejscu wystraszona. Nie czekając ruszyłem do niej. Nie możemy tak tu siedzieć. Trzeba wypierdalać stąd jak najszybciej...
***
Chłopak jak najszybciej, z trudem wymijając speszonych ludzi, podbiegł do dziewczyny, która jak sparaliżowana nie wiedziała co zrobić. Mocno ją do siebie przytulił po chwili ciągnąc za rękę z zamiarem jak najszybszego opuszczenia klubu. Jednak to nie wyszło.
Policjanci zatrzymywali wszystkich napotkanych. Justina i Roxi również...