czwartek, 28 listopada 2013

~ Rozdział 14

- Wiecie co będziecie robić w wakacje ? - spytała, przerywając długą ciszę. Szczerze mówiąc to Bogu dzięki, że to zrobiła, bo czułam się niezręcznie i tak jakby obco...?
- Paryż lub Floryda. - odpowiedziałam, wkładając do ust kawałek kurczaka. Rozmawialiśmy o tym wczoraj gdy przyjechaliśmy do Justina. Ja i Amy wolałybyśmy Paryż, ale chłopaki jak na złość upierają się na Florydzie.
- Paryż, hm... Byłam tam za młodu. - zaśmiała się cicho, biorąc po tym łyk wody.
- Mamo - spojrzałam na nią, wiedząc doskonale jak wspomnienia z dawnych lat wracają do niej na samą myśl o tym miejscu.
- No nie, nawet nie waż si.. - wtrącił Josh, spoglądając na mnie. Dobrze wiedział o co chcę zapytać rodzicielkę. Cóż, nie moją wina, że jestem romantyczką, a opowiastki mamy zawsze mnie kręciły.
- Co się wydarzyło w Paryżu ? - zignorowałam brata, od razu pytając o to co mnie korciło.
- Naprawdę chcecie o tym słuchać? - spoglądała raz na mnie, raz na brata, nie będąc pewnym czy to dobry pomysł.
- Ni..
- Taaaak - przeciągnęłam, jednocześnie przerywając Joshowi.
- No nie - spuścił głowę, udając zirytowanego. Tak, udając. Robił to specjalnie, mi na złość.
- Zamknij się, a ty mamuś opowiadaj - zaśmiałam się, opierając swoją brodę na splecionych ze sobą palcach.
- No dobrze, więc tak - zaczęła, posuwając do przodu talerzyk na znak, że już skończyła jeść - To była ostatnia wycieczka szkolna, do Paryża. Szłam wieczorem jedną chyba z najbardziej romantycznych uliczek, rozglądając się na boki. Widziałam mnóstwo zakochanych par, którzy podziwiali księżyc i gwiazdy. Ni stąd ni zowąd odwróciłam się i zobaczyłam chłopaka, na którego przyznam szczerze leciałam dobre pół roku. Powiedział, że upuściłam apaszkę po czym mi ją podał, posyłając ten jego śliczny uśmiech. Długo spacerowaliśmy po czym poszliśmy do niego. - opowiadała, cały czas patrząc w jeden martwy punkt i uśmiechając się do siebie.
- I? - spytał Josh, chcąc usłyszeć dalszą część. Pf, a taki był przeciwny temu monologowi.
- I nic. Zaczęliśmy się spotykać, a po roku w jego domu została poczęta Roxi - skończyła, a ja momentalnie wyplułam wodę, którą właśnie piłam. Nie z obrzydzenia, po prostu nie spodziewałam się takiej szczerości z jej strony.
- Wszystko dobrze ? - spytała, patrząc na mnie w czasie gdy Josh panicznie zaczął się śmiać.
- Tak, tak - odpowiedziałam, wycierając usta serwetką, która leżała obok mojego talerza. - Z czego się śmiejesz ? - spytałam, popychając brata łokciem. Niby to było irytujące, ale za sekundę sama zaczęłam się śmiać tak jak i mama.
- Zjedzone ? - zapytała, lekko podnosząc ciało z krzesła po czym wstała.
- Mhm - odpowiedzieliśmy, robiąc to samo co ona.
- Pomożemy ci sprzątać - stwierdził Josh, od razu biorąc do ręki talerze i sztućce. Obie spojrzałyśmy na niego z niedowierzaniem - No co? Żebyście później nie mówiły, że nic w tym domu nie robię - zaśmiał się, odkładając do zmywarki naczynia.
Po skończeniu pracy poszłam najpierw do łazienki, a następnie odpocząć w pokoju. Byłam tak kurewsko zmęczona, że jeszcze chwila a zasnęłabym choćby na stojąco...

Był już wieczór, a raczej śmiało można powiedzieć, że noc, a my nadal byliśmy na plaży. Morze przy pełni księżyca wydawało się być najpiękniejszym widokiem jaki może być.
- Idziesz się kąpać? - spytał Justin, podnosząc się z piasku. Podszedł do mnie i pochylił się aby móc spojrzeć mi w oczy.
- Żartujesz? Jest późno, a woda pewnie lodowata - odmówiłam, jednocześnie skarciłam go wzrokiem za idiotyczny pomysł.
- Czemu nie? Wątpię żeby w tym rejonie było zimno, a w dodatku latem. - powiedział, podnosząc się po czym zaczął ściągać swoją koszulkę.
- Możliwe, ale nie mam stroju. - powiedziałam, cały czas śledząc jego poczynania.
- Ja też nie - stwierdził, zabierając się za rozpinanie spodni i następnie zdejmowanie bokserek, a kiedy się ich pozbył moim oczom ukazał się nie mały kolega Justina. Dosłownie moim oczom. Ja siedziałam, on stał naprzeciw mnie. Miałam głowę skierowaną wprost na jego krocze...
Chłopak zaśmiał się, widząc moją reakcję, a ja momentalnie oblałam się rumieńcem. Szybko przeniosłam wzrok do góry. Spojrzał na mnie ostatni raz po czym pobiegł w stronę morza. Bez żadnego zawahania wskoczył do wody, cały się zanurzając. 
Nie chciałam zostawać tu sama dlatego zdjęłam ubrania i poszłam za nim. Wchodząc do wody poczułam przepływ dreszczy spowodowanych przez zimno.
- Ale jesteś śliczna - szepnął mi do ucha Justin, łapiąc mnie od tyłu wokół pasa.
Nachylił się jeszcze bardziej w bok żeby sunąć nosem po mojej szyi, a ja...
Gwałtownie się podniosłam, mając lekko przyśpieszony oddech. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał drugą w nocy. Poczułam w gardle suszę, dlatego odkryłam kołdrę i wyszłam na palcach do pokoju. Starałam się iść jak najciszej umiałam, bo nie miałam zamiaru nikogo obudzić. Weszłam do kuchni i od razu otworzyłam lodówkę, z której wyciągnęłam wodę, a z szafki szklankę.
- Jeszcze nie śpisz? - przestraszona nagłym pytaniem, odwróciłam się i zobaczyłam swojego tatę.
- Obudziłam się i zachciało mi się pić - odpowiedziałam, wlewając zawartość butelki do szklanki.
- Czemu jesteś jakaś naburmuszona ? - spytał, siadając do stołu, a swoją torbę z dokumentami rzucając gdzieś na bok. Tymczasem ja nie odpowiedziałam, tylko przechyliłam szklankę, wlewając tym samym do ust trochę wody. - Roxi, wiesz, że pracuję. Nie mogłem przyjść - zaczął się tłumaczyć, najwyraźniej dostrzegając co mnie gryzie.
- Mhm, jasne. - palnęłam szybko, nie chcąc z nim rozmawiać.
- Roxana...
- Co? - spytałam a wręcz wrzasnęłam, przerzucając wzrok na niego - Naprawdę nie rozumiesz, że są rzeczy ważniejsze od pracy i kasy? Choćby rodzina ? Dobra, nie byłoby nic złego w tym, że musisz wyjątkowo zostać żeby skończyć projekt gdyby nie fakt, że siedzisz tam codziennie i wracasz o dwudziestej trzeciej, a potem nie masz czasu dla nas. Kiedy ostatnio spędziłeś trochę czasu z mamą? A z Joshem, hm? On potrzebuje ojca, bardziej niż ja, choć nie przeczę, że ja też. Olewasz rodzinę i odkładasz na boczny tor, jakby nie była ci już potrzebna. - wyrzuciłam wszytko, czując jak do oczu napływają mi łzy.
Nic się nie odezwał tylko westchnął, spuszczając głowę w dół i marszcząc czoło. Ja tonęłam w łzach, a ten teraz nawet nie raczy na mnie spojrzeć... Podeszłam do zlewu, odkładając do niego pustą szklankę i odeszłam z powrotem do swojego pokoju.
***
Justin leży już w szpitalu dobry tydzień, ale już jutro wypuszczają go ze szpitala. Cholernie się cieszę, bo tak szczerze mówiąc stęskniłam się za naszymi ciągłymi kłótniami za drobnostki.
- Można? - szepnęłam kiedy weszłam do sali gdzie był Justin i zobaczyłam, że ten leży z zamkniętymi oczami na łóżku.
- Nie. To jeden z ostatnich momentów gdzie mogę sobie pospać, więc wyjdź. - powiedział nie otwierając oczu.
- Za późno - powiedziałam, trzaskając specjalnie drzwiami i podchodząc bliżej do chłopaka.
- Suka - szepnął cicho pod nosem, jednak i tak to słyszałam.
- Co proszę? - spytałam, unosząc brwi w górę.
- Nic, nic - odpowiedział, podnosząc swoje ciało w górę i siadając.
- Słyszałam - stwierdziłam, siadając obok chłopaka i całując go w policzek na przywitanie.
- Ups...
- Nie ważne. Mam coś dla ciebie - uśmiechnęłam się i zasięgłam po swoją torbę. Włożyłam do niej ręki i po chwili wyciągnęłam z niej mały prezencik.
- Co to jest ? - zaśmiał się, widząc co wyciągam
- Breloczek. Obiecałam, że kupię ci go za pomoc z samochodem ojca, więc proszę - powiedziałam, podając mu go do ręki.
- Hm, dzięki - podziękował, nie zmazując z twarzy uśmiechu - A co z twoim tatą ? - spytał, doskonale wiedząc jaka panuje u mnie sytuacja.
- Co ma być? Nie odzywam się do niego, a to nie jest trudne, bo nigdy go nie ma w domu. - stwierdziłam. Od ostatniej rozmowy nie miałam zamiaru nawet słowem się do niego odezwać, co nie było trudne, dopóki on sam nie spróbuje. Jednak jak to on, po pierwsze: nie jest zazwyczaj w domu, a po drugie: ma to w dupie.
- Ahha, tylko przypadkiem się nim nie przejmuj - powiedział, odkładając na półkę obok brelok.
- Nie mam zamiaru - odpowiedziałam, pokładając lekko swoją głowę na jego ramię
- Mądra dziewczynka - zaśmiał się, przyciągając mnie do swojego ciała i mocno przytulając.

niedziela, 24 listopada 2013

~ Rozdział 13

- Poczekaj tutaj, albo idź do domu. - powiedziała pielęgniarka, wyrzucając mnie z pomieszczenia i nawet nie zdążyłam zareagować kiedy ta jednym zwinnym ruchem zamknęła mi drzwi przed nosem.
- Świetnie - zadrwiłam, bezsilnie opadając na krzesło znajdujące się na korytarzach.
- Roxi, wracajmy do szkoły. Dzwoniliśmy już do rodziców Justina, są w drodze. Nic tu po nas - pokładając rękę na moje ramie, powiedział troskliwie Kevin.
Nie wiedziałam co robić. Czułam się tak bezsilnie. Justin leżał poturbowany na łóżku szpitalny, ledwo co mówił, a teraz jego stan się osłabił. A wiecie co jest najgorsze? To, że to przeze mnie. Gdybym nie była taką ofermą i się nie przewróciła, to Jus nie musiałby kraść tego cholernego motoru i jacyś wściekli motorzyści nie napadliby na niego.
- Roxi...
- Nie! - krzyknęłam - Nie możemy pojechać - ściszyłam ton, pozwalając pojedynczej łzie spłynąć po moim policzku. Czułam się winna i nie mogłam tego zmienić.
- Nie ma sensu, to długo potrwa. Przyjedziemy jak skończą go operować, obiecuję. - powiedział, odwracając się w stronę korytarza kierującego do wyjścia. - Chodź mała
- Przepraszam - wyszeptałam do drzwi po czym dogoniłam chłopaków.
- Wszystko będzie dobrze. - Objął mnie ręką Kevin, całując w czubek głowy
*
- Mamo ! Już jestem - krzyknęłam, rzucając na bok torbę, jednak odpowiedzi nie usłyszałam. Pewnie śpi, a ja jak idiotka drę się. Usiadłam wygodnie na ławeczce i zaczęłam zdejmować swoje buty. Tak się cieszę, że jestem już w domu. Mam dość tego dnia. Położę się na chwilę żeby się przespać, a potem pojadę do Justina. O ile mi wiadomo, jest po operacji, a jego stan jest stabilny, a to jest najważniejsze.
Założyłam z powrotem torbę na ramie i zmierzyłam do pokoju. Nacisnęłam klamkę, a wchodząc w głąb pokoju zobaczyłam Josha. Jak miło...
- Co ty tu robisz? - rzuciłam oschle, mając zamiar go opierdolić. Jakim prawem wszedł do MOJEGO pokoju bez mojego pozwolenia ? Ja mu wchodzę? Nie, więc czego on tu chce.
- Widziałaś może mojego tableta ? - spytał przerzucając poduszkę na drugą stronę łóżka.
- Nie? Co miałby robić twój tablet w mnie w pokoju? - zapytałam, odkładając poduszkę z powrotem na swoje miejsce.
- A nie wiem - odpowiedział, opadając na krzesło - po prostu już nie mam pomysłu gdzie on może być. - usprawiedliwiał się
- W salonie patrzyłeś ? - usiadłam na łóżku, bezwładnie opadając ze zmęczenia.
- Tak. Wszędzie
- Hm, to może zamiast oglądania pornoli pilnuj swoich rzeczy - powiedziałam, wygodnie układając się na łóżku.
- O czym ty mówisz? - zdziwił się, spoglądając na mnie jak na wariatkę.
- Mówię o tym, że w nocy za głośno oglądasz pornosy. Spać się nie da. - wyżaliłam. Odnalazłam kołdrę i przyciągnęłam ją do siebie, nakrywając swoje ciało. Miałam zamiar iść spać i nic mnie nie obchodzi.
- Ja? Pogrzało cię ? - wstał nie mogąc uwierzyć w to co do niego mówię.
Sory Josh, głucha nie jestem.
- Nie, nie pogrzało. Słyszałam w nocy te jęki i stęki.
- Wczoraj? - spytał
- Mhm
- Bardzo mi przykro, ale to nic wspólnego ze mną, siostro - powiedział śmiało, zakładając ręce na piersi. - Słyszałem to samo. Pewnie rodzice, no bo cóż, są dorośli
- Ale mamy nie było, bo wezwali ją do szpitala. - wyjąkałam, podnosząc się do pozycji siedzącej. Nie chce mi się wierzyć w to co właśnie usłyszałam. To kompletnie się nie trzyma.
- Ooo, no właśnie... Dobra nie ważne, ale na prawdę ja nic nie oglądałem.
- Okej, zamknij się i idź, bo chcę spać - położyłam się ponownie i zamknęłam na chwilkę dość przemęczone oczy.
- Jak się czuje Justin? Byłaś u niego w szpitalu? - nie zareagował na moją prośbę tylko drążył gadkę dalej.
- Skąd wiesz, że Justin jest w szpitalu? - spytałam zdziwiona. Jak on się dowiedział, że Bieber jest w szpitalu? Takie dobre kontakty mają ? Nie sądzę
- Przecież mama pracuje tam gdzie on leży. Po to ją wzywali w nocy, żeby się nim zajęła. Mówiła mi dziś rano - wytłumaczył, patrząc na mnie z niedowierzaniem, że nie poskładałam tych wątków w całość.
- Boże, rzeczywiście. - szepnęłam sama do siebie. Skoro moja matka pracuje w szpitalu, w którym ja nakłamałam, że jestem rzekomą narzeczoną Justina, to z pewnością do niej dojdzie. Ja pierdole..
- To co z nim ? - z rozmyśleń wyrwał mnie brat, wracając do poprzedniego pytania.
- Nie najgorzej, ale z pewnością lepiej niż rano - odpowiedziałam, powracając do wydarzeń z rana.
- Aha. Dobra, spadam, bo zaraz zjesz mnie wzrokiem - zaśmiał się, wstając i kierując się do wyjścia. Uśmiechnęłam się do niego po czym odpłynęłam.
*
- Panie Smith - zaczepiła zmierzającego do wyjścia Roberta, młoda ekspedientka Jade.
- Słucham - mężczyzna odwrócił się, posyłając szczery uśmiech do dziewczyny na znak, że ją słucha.
- Projekt, nad którym wczoraj pracowaliśmy nie został skończony, więc może dokończylibyśmy go dziś wieczorem - zaproponowała, przybliżając się do Roberta i kusząco zaczynając jeździć palcem po wierzchu jego koszuli, schodząc coraz niżej.
- Jade, nie dasz rady dokończyć tego sama? Pokazywałem ci wczoraj co i jak - spytał, a jego twarz zbladła. Nie chciał spotykać się i pomagać dziewczynie, bo był pewien, że da sobie radę i miał na ten wieczór zaplanowaną kolację z rodziną.
- Pokazywałeś, pokazywałeś - zaśmiała się - Ale nie, nie dam rady. To jest dla mnie zbyt skomplikowane. - namalowała na swojej twarzy smutny wyraz żeby przekonać mężczyznę.
- Jesteś mądrą dziewczyną, dasz radę. - odpowiedział, upierając się przy tym, a żeby nie spędzać z nią wieczoru. Była sympatyczna i miła, ale czasami aż za bardzo.
- Proszę, bardzo proszę - prosiła, łapiąc go dramatycznie za dłoń. Zależało jej na pomocy i ani jej się śniło usłyszeć odmowę.
- No dobrze. Skończymy to i z głowy - powiedział wyrywając swoją dłoń z jej uścisku. Uległ. Nie chciał słyszeć jej dalszego proszenia. Myślał w tej chwili, że rzeczywiście nadal nie rozumie o co w tym projekcie chodzi.
- Dziękuję bardzo - uśmiechnęła się zadowolona, że przypięła swego. Ucałowało go w policzek i odeszła.
Robert wyciągnął z kieszeni garnituru swój telefon i wybrał numer do żony żeby poinformować ją, że plan na wieczór niestety nie wypali.
*
Wzięłam do ręki szczotkę i ruchami ręki rozczesałam włosy. Czułam się o wiele lepiej niż rano. Przede wszystkim byłam już wyspana, bo nawet krótka drzemka dużo pomogła. Spryskałam się perfumami, ostatni raz spojrzałam w lustro i wyszłam z łazienki od razu kierując się po schodach na dół. Przechodząc przez salon zauważyłam śpiącą na kanapie mamę. Uśmiechnęłam się pod nosem i podeszłam do niej na palcach w celu przykrycia jej kocem, leżącym niedaleko. Zrobiłam to i odeszłam w stronę drzwi. Miał po mnie przyjechać Kevin, a potem mieliśmy odwiedzić Justina. Nie słyszałam jeszcze samochodu, więc zacznę już iść.
- Gdzie idziesz? - usłyszałam głos mamy.
- Obudziłam cię, przepraszam.. - przeprosiłam, przeczesując włosy do tyłu.
- No coś ty. Nawet powinnam ci podziękować, bo przespałabym cały dzień, a kolacji wieczorem by nie było - uśmiechnęła się odkrywając koc i siadając.
- Aaa, no tak. Dziś ten niezwykły dzień gdzie w końcu wspólnie cała rodzina zje posiłek. Wow - zaśmiałam się, podchodząc bliżej po czym usiadłam na pufie.
Kolacja, niby nic takiego, prawda ? Ale cóż, w mojej rodzinie to jak święto. Ojca praktycznie nigdy nie ma w domu, przychodzi późno w nocy, a wspólne posiłki jemy tylko na Święto Dziękczynienia i wigilię. Czasem nawet mam wrażenie, że go w ogóle nie ma. Że odszedł albo nigdy go nie było. Chociaż, kiedyś był. Jak byłam małą dziewczynką zawsze razem bawiliśmy się w ciuciu babkę, chowanego czy w królestwo. Ja byłam księżniczką, a on królem. Zawsze przy nim miałam poczucie bezpieczeństwa, był dla mnie najbliższy, a teraz? Teraz go nie ma. Może i jestem już pełnoletnia, dorosła, ale i tak czasem potrzebuję przytulenia się do swojego taty, pogadania choćby o pogodzie, wypłakania się. Tak bardzo bym chciała żeby tata wrócił do mojego życia, bo ostatnio w ogóle go w nim nie ma.
- Mhm, jak święto - jej mina zbladła, a sama jakby posmutniała. Widać, że ona również potrzebuje z powrotem swojego męża.
- Mamo, Kevin chyba przyjechał - powiedziałam, usłyszawszy dźwięk silnika. - Niedługo przyjadę pomóc ci w przygotowaniu, dobrze ? - wstałam powoli zmierzając do wyjścia.
- Dobrze, dobrze - uśmiechnęła się.
- O i jak w pracy będą coś mówić, że twoja córka jest zaręczona to wiedz, że to nieporozumienie, okej ? - zawróciłam na chwilkę.
- Co? Roxana, co ty nawymyślałaś ? - kompletnie zagubiona i zdziwiona mina mojej mamy, bezcenna.
- Nic, nic. Tylko tak mówię. Cześć mamuś - pożegnałam się, cały czas się śmiejąc.
Założyłam buty po czym wyszłam z domu i zobaczyłam samochód chłopaka. Podeszłam bliżej, otwierając drzwi.
- Hej - przywitałam się, wsiadając do środka. Cały czas się uśmiechałam jakbym właśnie zobaczyła jakiegoś sławnego idola nastolatek.
- Hej, co taka szczęśliwa? - spytał, widząc jak promieniuje. Przekręcił kluczyk w stacyjce i wyjechał na drogę.
- Sama nie wiem. - odpowiedziałam, przerzucając wzrok na jezdnię.
Chłopak jechał szybko, dlatego w mgnieniu oka znaleźliśmy się na miejscu.
- Reszta już jest? - spytałam kiedy wchodziliśmy do środka.
- Tak, już zatruwają powietrze Bieberowi - zaśmiał się skręcając w odpowiedni korytarz.
Zawtórowałam mu rozglądając się na boki w poszukiwaniu odpowiedniej sali. Niby numer "daleki", ale sala była dość blisko. Nacisnęłam klamkę i weszliśmy do środka.
- Hejo - przywitałam się podchodząc bliżej żeby usiąść na krześle znajdującym się obok łóżka. Spoglądając na Justina, zauważyłam, że miał poprzypinane jakieś kabelki, nie wiem jak to się fachowo nazywa, więc nie dociekajmy. Przez to nie miał koszulki i było widać jego tors. Jedno trzeba przyznać, Bieber jest kurewsko seksowny.. O czym ja to? A, usiadłam na krześle.

Na gadaniu o głupotach można spędzać całe dnie, ale ja musiałam się już zmywać. Chłopaki chcieli mnie odwieźć, ale zamówiłam taksówkę. Mają cały wieczór, a Justin szybciutko stąd nie wyjdzie, więc niech razem posiedzą.
- Dziękuję - podziękowałam kierowcy, wysiadając z taksówki i weszłam do domu, nie mogąc się doczekać kolacji. Rzuciłam gdzieś w róg buty i od razu popędziłam do kuchni.
- Cześć, już jestem - przywitałam się radosna, ale to nie trwało długo. Spojrzałam na minę mamy i brata, a mój uśmiech znikł. - G-gdzie tata? - spytałam, zauważając jego brak.
- Jak myślisz? Tam gdzie zawsze, w pracy. Dzwonił, że musi skończyć jakiś projekt - zadrwił, zasmucony Josh. Pomimo wszystkich okoliczności chyba jemu najbardziej zależało na tym aby tata tu był. Ale jak zwykle. Nic z  tego.
- Siadajcie dzieci. - powiedziała, rozkładając na stół sztućce.
Zjedliśmy w spokoju. Chyba nikomu nie chciało się wymawiać w tej sytuacji jakichkolwiek słów.

piątek, 1 listopada 2013

~ Rozdział 12

Justin jest w szpitalu.
Te słowa szumiały mi w głowie. Jakby zapadło właśnie echo. Ciągle słyszałam to pieprzone zdanie, które zdecydowanie nie należało do najweselszych.
Bałam się. Strasznie się bałam, o to co mu się stało, jak, gdzie, kiedy.
Lubiłam go. Nawet jeśli nasze prawie wszystkie wymiany słów polegały na kłótni to i tak był moim kumplem...
- A-ale jak to? - spytałam  nie dowierzając do samego końca w to co powiedział.
Jednak z drugiej strony, jak jest w szpitalu do nie koniecznie musiało stać się mu coś złego, prawda? Może to ktoś z jego otoczenia miał wypadek. Albo jego mama rodzi. Chociaż nie, jego mama nie jest w ciąży...
O ile się nie mylę Justin ma rzadką grupę krwi, więc możliwe, że ją oddaje.
Pff, jest dużo możliwości. Po co od razu panikować...
Ugh, mówię, a sama to robię !
Dobra uspokój się, nie panikuj, przecież to nic takiego.
- Dzwoniła do mnie jego mama. Miał wypadek - westchnął z trudem wymawiając słowa.
A jednak. To on leży na łóżku szpitalnym...
Widać, że Kevinowi było ciężko to mówić. Justin był jego najlepszym przyjacielem, a dowiedzenie się, że najlepszy przyjaciel leży teraz w szpitalu nie koniecznie należy do najlepszych wiadomości w dniu.
- Co ty mówisz? Kevin to cholery, nie żartuj sobie... - wymamrotałam ściskając się w środku żeby tylko powstrzymać łzy, które miały zamiar wylać się z moich oczu.
- Przykro mi... - zacisnął szczękę jakby ze złości...? Ja miałam ochotę rozkleić się na miliony kawałków, a on wszystko rozpierdolić.
Nie dam rady. Już nie. Poleciała. Spłynęła niekontrolowanie jedna łza po moim policzku, a za nią strumień następnych. Tego nie dało się zatrzymać. Po prostu nie. Smutek mieszany ze strachem o życie Justina przeważał wszystkie inne uczucia w tej chwili. Wydaję mi się, że nawet krwotok łatwiej zatamować niż łzy. Bo to jest o wiele gorsze od krwotoku. Bardziej boli. Czujesz jakby wewnątrz zaraz wszystko miało z ciebie eksplodować lub juz to zrobiło. W psychice są scenariusze kompletnie nie do opisania...
Uczucia bardziej bolą. Cholernie bardzo.
Zaczęłam przygryzać dolną wargę na zmianę z zaciskaniem ust żeby tylko nie wybuchnąć głośnym szlochem. Dziwne, że jeszcze tego nie zrobiłam, ale dobrze. Nienawidzę przyciągać zbędnej uwagi na siebie.
Podniosłam rękę żeby wierzchem dłoni przetrzeć mokre policzki i lekko opuchnięte oczy.
- Roxi... - niespodziewanie od tyłu przytuliła mnie Amy - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - Mocniej przyciągnęła mnie do siebie wtulając moją głowę w jej ramię, a ja? Ja znowu nie wytrzymałam. Wybuchnęłam.
- Ja jadę - zerwał się Nick zarzucając na plecy swój plecak, a z kieszeni spodni wyjął kluczyki do samochodu.
- Gdzie ? - spytała odruchowo Katy podchodząc do mnie. Wzięła w dłonie moją rękę i zaczęłam opuszkami masować po wierzchu.
- A jak myślisz ? - spytał ironicznie - do szpitala. Kevin, wiesz, w którym jest Justin ? - dokończył po czym zwrócił się do przyjaciela.
- Tak, wiem. W Arizona State Hospital na 2500 East Van Buren Street*. - odpowiedział sięgając do pamięci do rozmowy z matką Justina.
- Jadę z tobą - powiedziałam oswobadzając się od dziewczyn.
- Ja też. - dodał od razu Kevin, biorąc do ręki plecak. - Amy, Katy, zostańcie i kryjcie nas przed panią Shanon, bo znowu się pierdoła przyczepi. - skierował się do dziewczyn posyłając im blady uśmiech.
Odwzajemniły to w czasie kiedy ja założyłam na ramię torbę i przetarłam oczy chusteczką.
- Chodź, Roxi - podszedł do mnie owinąwszy rękę przez moje ramie, po chwili przytulając Kevin. - wszystko będzie dobrze. Justin to twardy koleś, da radę - powiedział uspokajająco, jednak na mnie to nie podziałało. Byłam zmieszana i pełna obaw. Nie potrafię tego zmienić dopóki nie zobaczę Jusa całego...
***
- Która to sala? - spytał Nick wchodząc szybko przez otwarte drzwi do środka szpitala. Był kompletnie zdenerwowany, zresztą ja i Kevin tak samo.
- Nie mam pojęcia. - zmierzwił palcami włosy na końcu zawieszając ręce na karku.
Byliśmy tutaj jak na jakiejś obcej planecie. Nie wiedzieliśmy gdzie się podziać, gdzie pójść, co zrobić. Jedyne co mogliśmy to kręcić się wokół własnej osi i zadręczać się myślami.
- Chodźcie, może spytamy pielęgniarki - powiedziałam po czasie zauważywszy recepcję.
Wszyscy jak na "hura" pobiegliśmy do barierki gdzie stała z wyglądu miła starsza kobieta o mały włos nie potykając się o własne nogi.
- Boże najdroższy, co się dzieci kochane stało ? - spytała przestraszona kobieta łapiąc się w miejscu gdzie było serce.
O mały włos nie zabiłam starszej pani...
- Może nam pani powiedzieć gdzie leży Justin Bieber ? - przeszedł od razu do rzeczy Kevin
- Ktoś z rodziny ? - spytała zaglądając odruchowo do komputera stojącego przed jej oczyma zapewne szukając gdzie leży Jus.
- Nie, ale...
- Nie ? Przepraszam, ale nie mogę udzielić ci takiej informacji - nie pozwalając nawet zacząć tłumaczyć, od razu odmówiła pielęgniarka.
- My musimy go zobaczyć i sprawdzić czy jest cały i zdrowy. - zaczął przekonywać zdesperowany Nick.
- Nie mogę was wpuścić jeżeli nie należycie do rodziny chorego. - tłumaczyła procedurki nawet nie dopuszczając do myśli tego, że może nas wpuścić.
- Ale pani nie rozumie. Justin jest naszym przyjacielem, musimy zobaczyć jak się czuje. - ciągnął dalej, nie dając za wygraną chłopak.
- Ja doskonale rozumiem, ale ja ni...
- Jestem jego narzeczoną, proszę. Ja muszę sprawdzić czy nic mu nie jest. - wyskoczyłam tekstem, który pierwszy wpadł mi na myśl.
- Doprawdy ? I dopiero teraz o tym mówisz? - najwyraźniej nie uwierzyła.
- Tak, naprawdę. Nie myślałam, że ta informacja jest taka istotna i poda nam numer sali bez tego. - kręciłam dalej. Nie odpuszczę, muszę do cholery go zobaczyć...
- Tacy młodzi i już planujecie ślub? - mówiła dalej przyjmując srogi wyraz twarzy. Kto by pomyślał, że taka z wyglądu miła kobieta okaże się taką jęczącą marudą.
- Podobno miłość nie zna granic... - palnęłam zdanie, które usłyszałam kiedyś od moich rodziców, gdy wyjaśniali mi, dlaczego tak wcześnie się ożenili.
- No cóż. Narzeczona to jest w jakimś stopniu rodzina, więc..
- Więc poda nam pani ten cholerny numer sali, proszę ? - Palnął zbulwersowany tym wszystkim Kevin.
- 666 - odpowiedziała po zajrzeniu na ekran monitora. Posłała mi nawet całkiem sympatyczny uśmiech, więc ta kobieta ma coś z bipolarności.
- Dziękuję. - westchnęłam z ulgą i pobiegłam z chłopakami w stronę wyznaczonej sali.
- Narzeczona ? - spytał z uśmiechem na twarzy Nick.
- Mhm, a miałeś lepszy pomysł? Narzeczony ? - spytałam retorycznie uśmiechając się pod nosem.

- To chyba tu.. - powiedziałam zatrzymując się przy drzwiach z numerkiem "666"
- Z pewnością. Wiecie co ? Ta liczba idealnie pasuje do Justina.** - zaśmiał się Kevin złączając palce wskazujące i kciuki w "pudełeczko" następnie kierując je na liczbę.
- Weź się zamknij - zaśmiałam się szturchając chłopaka w ramię.
- Ej, chodźcie. - uciszył nas Nick pukając do drzwi po chwili wchodząc do środka, a za nim Kev. Ja się zawahałam. Nie wiem czemu. Od razu znowu zebrało mi się na płacz, ale zignorowałam to i po dłuższej chwili weszłam.
Przymknęłam delikatnie za sobą drzwi i spoglądając przed siebie zobaczyłam leżącego na łóżku zmasakrowanego Justina. Poczułam niemiłosierne ukucie w brzuchu czując cisnące mi się do oczu łzy. Nie mogłam patrzeć jak on leży tak bezwładnie z przymrużonymi podpuchniętymi oczami i siniakami na ciele. Mimo to, że prawie wybuchłam, podeszłam bliżej, a widząc mnie chłopak lekko się uśmiechnął, czym spowodował reakcje odwzajemnioną. Praktycznie zawsze kiedy widzę jak się uśmiecha, ja się uśmiecham. Po prostu kocham jego uśmiech. Jest taki szczery, podnosi człowieka o optymizm do góry.
- Trzymaj się stary, przyjedziemy zaraz po szkole, a teraz pogadaj sobie ze swoją narzeczoną - zaśmiał się Kevin i wraz z Nickiem opuścił salę.
Zaśmiałam się pod nosem podchodząc jeszcze bliżej i siadając na krześle obok łóżka.
- Czyli jesteś moją narzeczoną, tak? - spytał ochrypłym głosem, łapiąc mnie za rękę.
- Mhm, tak jakoś wyszło. - zaśmiałam się spoglądając na niego.
- Dobrze, więc zostaje mi się zapytać, jak się oświadczyłem ? - podniósł się delikatnie żeby znaleźć się w pozycji siedzącej.
- No, więc to było tak: zabrałeś mnie na spacer po plaży, spacerowaliśmy długo kiedy powiedziałeś, że coś dla mnie masz. Byłam cholernie zdziwiona, bo co mogłeś mi dać na plaży gdy nic przy sobie nie mieliśmy ? Co, piasek ?
- Cóż, to by było całkiem w moim stylu. - zaśmiał się, przerywając mi moje wymysły.
- Nie wątpię, ale daj mi dokończyć - zawtórowałam mu po chwili wracając do tematu. - Złapałeś mnie za rękę i chciałeś żebym przeszła przez skały, ale zaczęłam strajkować, bo nie miałam butów, więc wziąłeś mnie na ręce i przeniosłeś. Postawiłeś mnie dopiero na miejscu gdzie były na około porozstawiane zapalone świece, a na środku na kocu szampan i malutkie pudełeczko, które wziąłeś do ręki. Wyciągnąłeś z środka piękny pierścionek z brylantem, uklęknąłeś i powiedziałeś...
- Czy zostaniesz, moją żoną? - powiedzieliśmy oboje równo, przez co poczułam jak się troszeczkę rumienię.
- Dokładnie - przytaknęłam na naszą wspólną myśl, po czym oboje parsknęliśmy śmiechem.
- Szkoda, ze tego nie pamiętam - zaśmiał się - pierwsze co mi się przypomina, to ci wariaci rozpierdalający mnie na motorze.
- Ci którym zabrałeś motor ? - spytałam z rozszerzonymi na jego słowa źrenicami.
- Mhm, dokładnie, ale nie mówmy o tym - ścisnął szczękę. Najwyraźniej nie miał zamiaru wracać do tego.
Ale ja wiem, że wyrzuty sumienia będą mnie męczyć przez długi okres, bo zabrał im ten motocykl ze względu na mnie i na moją kostkę. Kurwa... Przeze mnie. Przeze mnie tu leży. To jest nie fair. Nic nie jest fair.
- Ale tak na marginesie, to nie zły ze mnie romantyk. Takie wszystko idealne. - powiedział uśmiechając się pod nosem.
- Mhm, tylko, że nawet nie jestem twoją dziewczyną. - powiedziałam, czując jak rumieniec powoli schodzi. Czemu akurat na te słowa ?!
- Mhm - przytaknął. - Chociaż szkoda. - powiedział zsuwając się na łóżku.
Zaśmiałam się i znowu czerwoność powróciła. Kurwa, czemu ?
- Sss... - usłyszałam dosłownie w nagłym momencie syczenie z bólu Justina. Spojrzałam na niego i zobaczyłam jak zaczyna zwijać się z bólu.
- Siostro ! - zawołałam bez namysłu spoglądając na urządzenie mierzące tętno. Ciśnienie i puls spadały. Drastycznie spadały.
Justin proszę cię, trzymaj się...

* słyszałam, że jest taki szpital w Phoenix, ale mogę się mylić. Zresztą nie wnikajmy, to tylko opowiadanie.
** "666" mówi się, że to liczba szatana.
___
Przepraszam...
i proszę, skomentuj...