poniedziałek, 14 października 2013

~ Rozdział 11

Odpaliłem silnik, a wyjeżdżając z powrotem na ulicę od razu skierowałem się w stronę swojego domu. Z oddaniem motocykla mi się nie śpieszy, z resztą jestem tak padnięty, że zaraz zasnę na środku drogi.
Byłem już całkiem blisko celu kiedy poczułem z silne uderzenie od tyłu przez co niemalże straciłem kontrolę nad motorem.
- Kurwa, co jest ?! - krzyknąłem, spoglądając w lusterko, następnie chwilowo odwracając głowę.
Spojrzałem i już wszystko powoli rozumiałem.
Jest źle. A nawet bardzo źle.
***
- Dobranoc. - Justin zapalił silnik i ruszył, zostawiając mnie samą przed domem.
Z pewnością nigdy nie zapomnę tej nocy. Była okropna. Nigdy więcej nie pójdę do żadnego podejrzanego klubu.
Nawet już czuję jak napuchnięte są moje oczy od płaczu. Ale to wszystko przez pieprzony strach spowodowany, jak to Justin ujął, pomyłką. Tylko cholera jasna jaką pomyłką? Unika odpowiedzi na moje dotyczące tego pytania jakby to był największy na świecie sekret jaki tylko on zna albo był zamieszany w jakieś pierdolnięte interesy. Nie wiem, ale i tak to z niego wyciągnę. Muszę wiedzieć jaką tą jego "pomyłką" znalazłam się w więzieniu.
Stałam z założonymi na piersi rękami, bezsensownie patrząc się przed siebie kiedy przypomniały mi się słowa mojej mamy. 
tylko nie wracaj późno. Jutro szkoła.
Od razu zamachnęłam się, wyciągając z kieszeni spodenek telefon. Bogu dzięki, że nie zabrali mi go na policji. Odblokowałam go zerkając na zegarek na wyświetlaczu, który wskazywał pierwszą czterdzieści. Rzeczywiście, nie wróciłam późno... Chowając z powrotem komórkę, odwróciłam się na pięcie, chcąc pójść do środka domu. Jednak niefortunny upadek w lesie dawał się we znaki. Już przy pierwszym kroku prawie upadłam na ziemię, ale w porę podparłam się drzewa. Zawsze byłam za wycięciem go, ale teraz chyba zmienię nastawienie... Skuliłam się żeby pomasować stopę mając nadzieję, że w jakiś sposób przestanie boleć. Praktycznie na razie nic to nie dało, ale nie mogę kucać tak całą noc aż przykładowo tata przyjdzie i zaniesie mnie do domu. Wtedy nie dość, że byłoby mi głupio, niezręcznie to jeszcze musiałabym się tłumaczyć, co robiłam o drugiej w nocy na dworze pod klonem zamiast spać. Dość logicznej i wiarygodnej wymówki bym z pewnością nie znalazła.
Zbierając siły powoli przytrzymując się drzewa wstałam i skierowałam się w stronę domu kulejąc. Nie mogę wejść do domu przez drzwi, no bo one są z pewnością zamknięte, a poza tym jeszcze kogoś obudzę wchodząc po schodach. Poszłam na około stając dopiero pod oknem do mojego pokoju.
Dziękuję mamusiu, że zechciałaś przewietrzyć mi pokój.
Rozejrzałam się na około zauważając opartą o drzwi garażowe drabinę. Bezzwłocznie podeszłam do niej, łapiąc ją i wręcz czołgając pod moje okno i balkon. Oparłam szczeblami upewniając się następnie czy na pewno nie runie gdy będę w połowie drogi. Wszystko wydawało się stabilne, więc zaczęłam się wspinać co przez mój stan sprawnie nie poszło. Ale dałam radę. Weszłam na górę.
Szczerze? Chyba sama sobie kupię Nobla za wspinanie się ze skręconą kostką po drabinie żeby łaskawie przedostać się do domu.
Popchnęłam uchylone okno i przełożyłam po kolei nogi wchodząc do środka. Jeszcze nigdy w życiu tak bardzo nie cieszyłam się z bycia w domu. I nigdy nie sądziłam, że aż tak będę.
Kompletnie zrezygnowana i zmęczona podeszłam do swojego łóżka od razu kładąc się na nie. Wtopiłam twarz w poduszkę, zamykając oczy, nie mając ochoty i zamiaru nawet się ruszyć. Było mi przyjemnie, bardzo we własnym łóżeczku...
Momentalnie poczułam tą chwilę, w której wiedziałam, że zaraz odpłynę. Jednak nie. Jedyne czego się doczekałam to głosu mojej rodzicielki krzyczącej imię ojca. Też sobie wybrali porę. O tej godzinie się śpi! Cisza nocna!
Uchyliłam powieki mając skwaszoną minę.
- Kurwa, niech ten dzień się wreszcie skończy - wymamrotałam przyciskając do głowy poduszkę.
***
Obudził mnie cholerny budzik, przez który moja ulubiona piosenka powoli staje się znienawidzoną. Byłam kompletnie zmarnowana. Z pewnością się nie wyspałam.
Leniwie przetarłam dłonią powieki, ziewając pod nosem. Mimo, że chętnie bym sobie jeszcze pospała to od razu wstałam i wyciągając z szafy ubrania, udałam się do łazienki. Rzuciłam wszystko na bok stając przed lustrem. Wyglądałam okropnie. Nie dość, że na całej twarzy byłam rozmazana tuszem do rzęs, włosy miałam rozczochrane na wszystkie możliwe sposoby, to jeszcze czułam jak z moją stopą jest coraz gorzej. I wcale się nie myliłam. Przez noc strasznie napuchnęła. Wyglądała jak piłka i kurewsko bolała. To było okropne, nie przyjemne i wkurwiające zarazem.
Zdając sobie sprawę z tego, że pod prysznicem długo nie wystoję, nalałam zimnej wody do wanny. Zakręciłam kurek i powoli weszłam do środka. Tego potrzebowałam. Zimnej, ożywczej kąpieli.
Z półki wzięłam następnie wylałam na siebie malinowy żel i delikatnie zaczęłam wmasowywać go w swoje ciało. Skończywszy spłukałam pianę, wstałam i wytarłam dokładnie uważając na niektóre troszkę bolące miejsca na ciele. Nie do końca wiem od czego, ale nie ważne.
Ubrałam się, a stojąc przed lustrem uczesałam i nałożyłam lekki makijaż, który miał zakryć podpuchnięte oczy. Podkład i puder dostali dziś zadanie bojowe.
Ogarnięta wyszłam z łazienki kierując się od razu na dół. Przechodząc do kuchni przez salon, spotkałam po drodze tatę, któremu posłałam miły uśmiech (przynajmniej taki miał być), następnie weszłam do kuchni gdzie spotkałam Josha jedzącego płatki z mlekiem i mamę.
- Cześć, młody. Cześć mamuś - przywitałam się mierzwiąc włosy brata.
- Ej, bez takich. - speszył się spychając z głowy moją rękę.
- Dobrze, dobrze. Pnie niedotykalski. - podniosłam do góry dłonie w geście obronnym, podchodząc do lodówki w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia.
- Roxi, czemu ty kulejesz? - spytała mama wystawiając głowę znad gazety, którą czytała.
- Wczoraj Justin za ostro ją rżnął i za bardzo ścisnął jej nogę. - parsknął Josh dosypując płatków do miski.
- Spierdalaj ! - wrzasnęłam oburzona rzucając w jego stronę ścierką, która akurat znalazła się w moim zasięgu.
- Roxi, słownictwo - skarciła mnie mama. Zawsze w tym domu jest wilki nacisk na wyrażanie się, a i tak nikogo to nic nie nauczyło
- No, ale mamo, słyszałaś? - spytałam zirytowana tym, że zwraca mi uwagę na jedno słowo kiedy jej synuś takie rzeczy wygaduje.
- Josh, idź do pokoju się spakować. Szkoła się jeszcze nie skończyła. - zwróciła się poważnie do Josha spławiając go. Z jednej strony dobrze, bo nie będzie już wygadywał kompletnych bzdur, ale z drugiej to oznacza miłą pogawędkę z matką.
- Więc. Co ci się stało? - spytała ponownie kiedy chłopiec opuścił pomieszczenie.
- Ugh, szliśmy przez park i przewróciłam się o korzeń. Najwidoczniej gdzieś się dźgnęłam, bo moja kostka strasznie spuchnęła. - powiedziałam tylko troszkę przeinaczając fakty.
- Spuchnęła? Pokaż mi ją - wskazała na krzesło stojące obok niej mając na myśli to abym usiadła i pokazała obolałą stopę. Tak też zrobiłam
- Oj, dziewczyno. Coś ty sobie narobiłaś. - wymamrotała dokładnie oglądając kostkę. Pewnie nie wspominałam, mama jest lekarzem, więc doskonale się na tym zna.
Podeszła do szafki wyjmując z niej apteczkę, następnie rzeczy, które są jej potrzebne do opatrzenia.
- Sss, to boli - wysyczałam kiedy polewała szramę, której wcześniej nie dostrzegłam, wodą utlenioną.
- Już, kochanie. Tylko jeszcze posmarujemy, zawiniemy i gotowe. - uśmiechnęła się robiąc czynności, które wymieniła.
- Dziękuję. - powiedziałam kiedy skończyła. - Mamo, wyglądasz strasznie na zmarnowaną. Coś się stało? - spytałam zauważając jej zmęczenie.
- Nie, po prostu wezwali mnie w nocy do operacji i wróciłam dopiero przed szóstą nad ranem. Nie wyspałam się. - uśmiechnęła się blado.
- Aham, to idź spać. Ja lecę. - powiedziałam  wstając i całując ją w policzek.
Szłam przez schody kiedy coś mnie tknęło. Skoro mama została wezwana to kto szalał w nocy nie dając mi spać..? Ojciec sam raczej nie, więc... Josh, kurwa znowu te swoje pornole oglądał. Ugh, co za dzieciak. Mam go dość.
Weszłam do pokoju i od razu złapałam za telefon leżący na łóżku. Odblokowałam go i od razu w oczy rzuciło mi się sześćdziesiąt dziewięć nieodebranych połączeń od dziewczyn, Kevina, Nicka, a nawet od Justina. Sądząc po dużej, trochę śmiesznej dla mnie liczbie trzeba oddzwonić. Weszłam w kontakty i wybrałam numer do Amy.
- Boże Święty, dziewczyno, gdzie ty jesteś? nic ci nie jest ? żyjesz? nie zabili cie? tak się martwimy ! - wykrzyczała do telefonu na jednym tchu.
- Wow, powoli. Jestem w domu, żyję, nic mi nie jest. - wytłumaczyłam, nie rozumiejąc wszystkiego co powiedziała.
- Wypuścili was?
- Nie, zwialiśmy. Ale to długa historia, nie chcę do tego wracać. - powiedziałam, nawet nie mając zamiaru tłumaczyć i opowiadać wszystko co się wczoraj stało.
- Okej, będziesz w szkole? - spytała z lekka uspokajając ton głosu
- Tak, będę. Właściwie to już wychodzę. - powiedziałam podchodząc do krzesełka, na którym leżała moja torba.
- Dobrze. Czekam.
- Do zobaczenia. - pożegnałam się i rozłączyłam, wychodząc z pokoju.
***
- Kurwa, nawet nie wiesz jak się bałam - wzdychnęła Amy na mój widok w szkole.
- Co ci się stało w nogę? - spytała Katy widząc jak kuleję.
- Nic takiego. Mała kontuzja. - uśmiechnęłam się podchodząc bliżej nich i przytulając na powitanie. W tym samym czasie usłyszałam dzwonek telefonu Kevina. Przeprosił na chwilę i odszedł.
- Roxi, wiesz może co się dzieje z Justinem? - spytał się Nick przytulając mnie.
- Nie, a nie ma go jeszcze? - zapytałam z lekka zmartwiona tym co powiedział. Chłopcy zawsze przyjeżdżali razem do szkoły, więc to było troszkę niepokojące.
- Ej, słuchajcie. - zaczął Kevin podchodząc do nas. Wyraźnie był zmieszany i zaniepokojony.
- Co się stało? - spytałam kiedy przerwał.
- Justin, on... On jest w szpitalu. - z trudem dokończył.
A ja ? zamarłam.
______
Nigdy początek mnie tak nie męczył jak dziś, ale w środku się rozpędziłam, więc jest dobrze.
Jest po północy, więc rozdział spóźniony o te kilkadziesiąt minut, wybaczycie?
Nie sprawdzam już, publikuję.
PROSZĘ PRZECZYTAJ INFORMACJĘ U GÓRY Z PRAWEJ STRONY, dziękuję :)
i jak myślicie, co jest z Justinem?

niedziela, 6 października 2013

~Rozdział 10

Głośne krzyki, dźwięk strzelaniny i Bóg sam wie co jeszcze rozlegał się naokoło. Speszenie łączone z przerażeniem można było wyczuć w głosie każdego kto się odezwał. A ja nie byłam wyjątkiem. Bałam się, cholernie się bałam tego co się dzieje i tego co się ma za chwilę stać.
Leżałam na ziemi unieruchomiona przez jakiegoś mężczyznę, który trzymał przy mojej skroni karabin. Moich łez nie dało się powstrzymać. Płakałam jak małe dziecko, kompletnie nie wiedząc co się do cholery wyprawia. Roztrzęsienie rozpływało się po całym moim ciele, a pod żadnym pozorem nie mogłam się uspokoić. Nie umiałam.
- Roxi, wszystko będzie dobrze. Spokojnie. - odwróciłam głowę spoglądając na Justina będącego w tej samej pozycji co ja. Szeptał uspokajającym głosem blado się uśmiechając. Przelotnie uśmiechnęłam się oblizując usta ze słonych łez.
Zamknęłam oczy w duchu modląc się abym jakimś cudem  znalazła się w domu. W moim pokoju. W ciepłym łóżeczku. Bezpieczna...
***
- Posiedzicie tu sobie całą noc. Dobranoc. - Powiedział szeryf zatrzaskując kraty następnie zamknął na klucz.
Tak, zabrali nas do więzienia. Nas czyli wszystkich, którzy zostali złapani w klubie. Mnie umieścili w jednej celi z kilkoma zjaranymi już kolesiami i zdesperowaną Roxi. Jej twarz była cała mokra przez ciągły płacz. Łzy płynące po jej policzkach powodowały u mnie mieszane uczucia. Z jednej strony ciągły szloch był irytujący, a z drugiej... miałem wrażenie, że to moja wina. Moja, ze tu jesteśmy, że teraz płacze.
Podszedłem bliżej do dziewczyny klękając przed nią. Ruchem ręki złapałem jej opuszczoną w dół twarz, a szczegółowo za podbródek, pociągając do góry, żeby na mnie spojrzała.
- Hej, kotek. Nie płacz - powiedziałem starając się brzmieć jak najbardziej uspokajająco.- Roxi, popatrz na mnie - powtórzyłem kiedy ta nawet na mnie nie spojrzała.
- hm? - wymamrotała przekręcając głowę w moim kierunku.
- Niedługo nas wypuszczą. Nie płacz, przecież nic nie zrobiliśmy. - wyszeptałem poważnie, sunąc opuszkami palców po jej policzku.
- Właśnie - zaczęła pociągając nosem - skoro nic nie zrobiliśmy, to dlaczego do jasnej cholery tu jesteśmy? - dokończyła wycierając końcem rękawa łzy spływające bezwładnie po skroni.
- To pomyłka. - wstałem, odsuwając się trochę od niej. - To przez tą pieprzoną pomyłkę. Tak nie miało być. - Syknąłem, przeczesując dłonią włosy, pociągając za końcówki.
- Nie za bardzo rozumiem... Jak miało być? - usłyszałem jej cichy głosik zza moich pleców.
- Nie do końca wiem jak to ująć. -odwróciłem się tyłem i powędrowałem do krat celi.
Patrząc na nie, przepełniała mnie wściekłość. Nie wiem czemu, po prostu wkurwiał mnie fakt, że przez bandę nierozgarniętych idiotów, zamiast dobrze się bawić siedzę jak jakaś bezradna dupa w pierdolonym więzieniu.
- To wytłumacz mi to - momentalnie poczułem na karku ciepłe powietrze wydychane przez Roxi. Stała już tuż obok z podpuchniętymi od płaczu oczami, mająca pewnie nadzieję, że zaraz wszystko jej powiem.
- Nie będę tłumaczył kiedy to nie jest moja wina. Zaraz stąd wyjdziemy, wyluzuj. - warknąłem zaciskając szczękę i niekontrolowanie zacząłem szarpać kraty.
Ja doskonale wiem, że to nic nie da. Ale nie zrobiłem to po to żeby je wyważyć. Chciałem po prostu chociaż odrobinę wyładować złość, która we mnie tkwiła.
- Ale ty wiesz, dlaczego tu jesteśmy. Wiesz, jak to nazywasz, przez jaką pomyłkę tu siedzimy. Widzę to, nie oszukasz mnie. - powiedziała nie dając za wygraną. - Wytłumacz mi to do cholery. - dodała dotykając mojego ramienia kiedy nic nie odpowiedziałem.
- Stul pysk chociaż na chwilę - wymamrotałem z zaciśniętymi szczękami zdejmując z ramienia jej dłoń.
Bezradnie oparłem czołem o metalowe rury szukając w głowie jakiegoś logicznego i racjonalnego planu spierdolenia stąd. Nic kurwa nie otworzy się na "Abra Kadabra".
A Roxi? Roxi nic już się nie odezwała. Wróciła do swojego poprzedniego miejsca w kompletnej ciszy. Usiadła na czymś zwanym więziennym łóżkiem, podpierając brodę na dłoniach.
Może za ostro zareagowałem. Ale nie moja wina. Jest strasznie wkurzająca w niektórych chwilach, a teraz przynajmniej siedzi cicho i nie wypytuje się o coś, co i tak ode mnie nie usłyszy.
- Za szybko się pożegnaliśmy moi drodzy. Musimy was jeszcze spisać. Wychodźcie. - zaśmiał się szeryf przekręcając kluczyk, otwierając celę.
Moja pierwsza myśl po uchyleniu drzwi była taka, że to idealny moment żeby spierdolić.
Dopóki za szeryfem do środka nie weszło kilkoro policjantów, którzy zakuli nas w kajdanki i cały czas trzymając za ramiona wyprowadzili do innego pomieszczenia.
Weszliśmy do pokoju gdzie stało wielkie biurko i parę krzeseł.
Jest tu ciemno jak w p... w jaskini.
- Pss.. - usłyszałem piśnięcie od lewej strony. - Teraz jest idealny moment żebyś uciekł ze swoją dziewczyną. - wyszeptał mężczyzna około trzydziestki, przyprowadzony tu juz wcześniej.
- Nie jest moją dziewczyną - sprostowałem, spoglądając w bok na słodką twarzyczkę Roxi.
- Mniejsza z tym. Jest idealny moment. Nie znają was jeszcze nie zostaliście notowani. Uciekajcie, pomogę wam. - wymamrotał przerzucając chwilowo wzrok na drzwi ewakuacyjne. - Na trzy ja z kumplami odwrócimy ich uwagę, a wy wybiegniecie.
- A ty? - spytałem, zastanawiając się, dlaczego mówi to mi zamiast sam uciekać.
- Ja? Mnie już znają. Nic mi to nie da, że ucieknę. Tak czy siak mnie znajdą. Dobra, słuchaj, młody:
Raz...
Dwa...
Trzy ! - wrzasnął zaczynając się szarpać i od razu przystępując do odwrócenia uwagi wszystkich policjantów.
Sam uwolniłem się z uścisku jednego z nich od razu podchodząc najpierw do biurka, na którym leżały klucze do kajdanek, a następnie do Roxi. Oswobodziłem jej ręce po czym swoje i łapiąc dziewczynę za dłoń jak najszybciej skierowałem się w stronę wyjścia. Stojąc w drzwiach spojrzałem na bijących się mężczyzn gdzie wśród nich znalazł się ten, z którym rozmawiałem. Kiwnąłem w jego stronę w podziękowaniu za to co zrobił i wybiegłem.
Biegłem przed siebie cały czas trzymając dziewczynę za rękę. Nie myślałem gdzie się biegnę. Po prostu chciałem znaleźć sie jak najdalej od komisariatu żeby żaden policjant nie mógł nas złapać.
- Ałć ! - krzyknęła Roxi potykając się o wystający korzeń drzewa po chwili upadając na ziemię.
- Nic ci nie jest? Możesz ruszać nogą ? - powiedziałem nachylając się nad nią, zaczynając rozmasowywać jej stopę.
- Boli - syknęła z bólu wyrywając z moich rąk nogę.
- Kurwa mać ! - wrzasnąłem zirytowany, łapiąc się za czoło.
Usiadłem zza dziewczyną tak aby położyć jej głowę na swoim torsie. O dziwo żadnego sprzeciwu nie usłyszałem.
Mierzwiłem dłońmi po jej włosach rozglądając się na boki.
Dalsza część lasu
autostrada,
tam widać jeszcze komisariat,
a tam... Bingo ! Bar motocyklistów.
- Kotek, dasz radę wstać? - spytałem przenosząc wzrok z powrotem na Roxi.
- Nie nazywaj mnie tak. - warknęła, podnosząc się ze mnie i siadając sama.
- Przepraszam. Księżniczko, królewno, słoneczko, kwiatuszku, skarbie, kochanie, aniołeczku, śnieżynko dasz radę wstać?
Tak, wymieniałem specjalnie.
- Ugh, chyba tak. - powiedziała powoli podnosząc swój tyłeczek z ziemi, następnie koślawo stając, podpierając się o drzewo.
- Chodź, zaniosę cię. - zaśmiałem się pod nosem widząc jej stan następnie podszedłem do niej biorąc ją na ręce i zaczynając iść.
- Wohoho, gdzie idziesz? - spytała zdezorientowana moim nagłym ruchem.
- Widzisz tamten bar z motocyklami ? - zapytałem na co przytaknęła. - Pożyczymy od kogoś motor.
Pożyczymy, w przenośni...
- Żartujesz sobie?
- Nie, a co chcesz siedzieć i tak sobie czekać aż wściekli policjanci przybiegną i zgarną cię do paki? - spytałem retorycznie.
"Odłożyłem" ją na ziemię rozglądając się naokoło czy nikogo wokół nie ma.
Było pusto.
- Poczekaj zaraz przyjdę, a raczej przyjadę. - uśmiechnąłem się do niej żeby choć trochę uwierzyła, że wszystko będzie dobrze, bo jej wyrazie twarzy można stwierdzić, że nie jest przekonana do mojego planu. Ale szczerze, innej opcji nie ma.
Najciszej jak umiałem podszedłem do motocykli, w duchu się modląc żeby ktoś zostawił kluczyki.
ten nie,
ten nie,
ten nie,
ten... jest. Bogu dzięki
Rozejrzałem się ostatni raz po czym bez wahania odpaliłem silnik i podjechałem po Roxi.
- Dobrze jest, wsiadaj - powiedziałem zatrzymując się koło niej.
- Nie - odpowiedziała krótko jak naburmuszona pięciolatka.
- Pierdolisz. Wolisz siedzieć za kratami? serio? Nie wygłupiaj się tylko wsiadaj. - wypowiedziałem stanowczo. Niech ona sobie, kurwa nie żartuje, bo to nie jest na to pora.
- Nie będę jechała kradzionym motocyklem, kumasz?
- A co ja? Żaba żeby kumać? Nie pierdol mała. - powiedziałem czując jak działa mi na ciśnienie.
Niech ona do kurwy nędzy mnie nie wkurwia.
- Ugh, dobra. - syknęła, powoli ze względu na swoją nogę podchodząc i usiadła za mną mocno zaciskając uścisk w pasie.
- Grzeczna dziewczynka - uśmiechnąłem się zadziornie, ruszając naprzód.
***
- Dobra, mała. Wysiadka - powiedziałem zatrzymując się koło jej domu.
- Dziękuję. - odpowiedziała ziewając pod nosem. Leniwie zeszła z siedzenia, stając koło mnie.
- Nie ma sprawy, a teraz mykaj spać. No chyba, że chcesz ze mną pojechać do mojego domu lub może ja mam wejść do twojego - uśmiechnąłem się, łapiąc ją w pasie i przyciągając do siebie.
- Wiesz co? Możesz wejść. - zaśmiała się, błądząc palcami po moim torsie, a swoimi słowami sprawiła przepływ gorąca przez moje ciało.
- Serio? - spytałem niedowierzając
- Tak, ale tylko po to żeby coś wyjaśnić.
BUM. I magiczna chwili spierdoliła.
- Dobranoc. - powiedziałem odsuwając ją od siebie i zapalając silnik.
- Do jutra. - westchnęła przeczesując palcami włosy.