wtorek, 24 grudnia 2013

~ Rozdział 15

Holidays, so beautiful.
Take me to a place called paradise.
~
 - To już ostatnia - powiedział Nick kiedy podawał ostatni bagaż Justinowi, który pakował to wszystko do samochodów.
- Chłopaki, powiedzcie mi coś... Na cholerę jedziemy aż trzema samochodami? - spytała Katy, wskazując ręką na stojące obok siebie na podwórzu Kevina trzy pojazdy.
- Zabrałyście tylko tych ciuchów, że w dwa się nie zmieszczą - zaśmiał się Justin, zamykając bagażnik jednego z aut.
- Śmieszne - odrzekła, próbując zahamować potrzebę uśmiechu, jednak niezbyt jej to wyszło.
- Dobra chłopaki, liczba samochodów liczbą, ale który z nas jedzie pierwszy i kto z kim ? - spytał Kevin, podchodząc do drzwi od domu po czym wszedł do środka, a reszta za nim.
- Ja mogę pierwszy z Amy - odpowiedział Nick, opadając na kanapę. Amy podeszła do chłopaka następnie usiadła mu na kolanach.
- Okej, to ja drugi z Katy, a Justin ty ostatni z Roxi. Może być ? To tylko kawałek na lotnisko, a potem przesiadamy się do samolotu.
- Mi odpowiada - odrzekł Jus, spoglądając kątem oka na mnie żeby się upewnić, że nie mam nic przeciwko temu.
- Mi też. - uśmiechnęłam się, rozwiewając niepewność chłopaka - Tylko miejsce gdzie jedziemy nie za bardzo - skrzywiłam się, siadając obok Katy, a ta przytaknęła od razu na moje słowa.
- Serio? Nie pasuje wam Floryda ?
- Mhm, wolałam Paryż - stwierdziłam, robiąc smutną minę. Poważnie, nie przepadam za plażą...
- Pojedziemy kiedy indziej, teraz się zamknij, kotek. - odpowiedział Justin, wstając z miejsca i podchodząc do lodówki, z której wyciągnął piwa. - dziewczyny chcecie? - spytał, podnosząc do góry jedną butelkę.
- Dawaj - odpowiedziałam i podeszłam do kanapy, na której siedział aby wygodnie się na niej położyć.
- No tak, wygodnie księżniczce ? - zapytał, kładąc butelki na stoliku. Stanął nade mną, patrząc się prawdopodobnie abym zeszła.
- Czego się tak patrzysz ?
- Ktoś mi podsiadł miejsce, a mało tego zajął całą sofę. Niu, niu, niu, zły człowieczek - poruszał głową, cmokając.
- Poważnie? A to skurwysyn - powiedziałam, malując na twarzy oburzenie.
- Dobra, posuń się
- Nie - uśmiechnęłam się, zaczynając bawić się swoimi włosami.
- Jak chcesz - odpowiedział, poruszając ramionami. Bez wahania usiadł na moich nogach po czym kładąc się do pozycji leżącej, przykrył całe moje ciało swoim.
- Ej! zejdź ze mnie, nie jesteś taki lekki! - krzyknęłam, czując jak mnie przygniata.
- Magiczne słowo - rzekł, zaczynając wiercić się jeszcze bardziej, sprawiając tym samym, że powoli nie czułam lewej nogi
- Abrakadabra, weź wstań - zaczęłam walić go w rękę, ale nic to nie dało.
- Błędne hasło
- Justinie Drew Bieberze, proszę bądź tak łaskawy dla mnie, Roxanie Marie Smith i podnieś swój fajny tyłek żeby zejść ze mnie ! - krzyknęłam, śmiejąc się pod nosem, chociaż noga dawno mi już zdrętwiała.
- Okej - powiedział schodząc. Przerzucił moje nogi na podłogę i usiadł na kanapie, a ja pozbierawszy się obok niego.
Wszyscy patrzyli na nas z dziwnymi minami jak na parę idiotów, którymi jesteśmy. Widząc ich wyra twarzy nie mogłam się powstrzymać od wybuchnięcia śmiechem, a wraz ze mną zaśmiali się momentalnie wszyscy.
- Mam fajny tyłek ? - szepnął mi do ucha nachylony Justin.
- Co? Aaa, no całkiem całkiem - nadal ze śmiechem odpowiedziałam. Cóż, kogo ja będę okłamywać, ma fajny tyłek ? Ma i to nawet bardzo.
- Justin, Roxi, chodźcie już. - zawołał nas do drugiego pokoju Kevin. Idąc na miejsce poczułam wibracje w prawej kieszeni spowodowane moim telefonem. Wzięłam go do ręki i przeczytałam wiadomość od mamy:

Muszę pilnie jechać do szpitala. Proszę dopilnuj żeby Josh nigdzie
nie wychodził, bo ma karę. Tata wróci późno, ja tak samom. Całuski.

- Wolicie "Halloween" czy "Zła kobieta" ?
- Ej, słuchajcie muszę iść do domu, bo mama została wezwana do szpitala - oznajmiłam, niezbyt ciesząc się tym faktem, ale nie miałam innego wyjścia.
- Ale coś się stało czy do pracy ? - spytała Amy, a ja słyszałam w jej głosie nutkę niepokoju.
- Nie, nic się nie stało, znaczy z nią nic nie jest. - powiedziałam, podchodząc po kolei do każdego żegnając się.
- Odprowadzić cię? - zaproponował Justin.
- Nie musisz - uśmiechnęłam się, słysząc to pytanie.
- A jakbym chciał ? - spytał, podnosząc się lekko z fotela.
- To możesz - zaśmiałam się i skierowałam w stronę wyjścia - Pa ! - krzyknęłam i wyszłam a zaraz za mną Justin.
Nie szliśmy w ciszy, a wręcz przeciwnie. Śmialiśmy się jak jakieś niedorozwinięte dzieciaki, a każdy przechodni patrzył się na nas z politowaniem lub karcił nas wzrokiem. Nawet jakaś starsza niemiła pani wyzwała nas od nieszanujących spokój bachorów. Suka.
- Wejdziesz ? - spytałam kiedy doszliśmy na miejsce.
- Jasne - odpowiedział po czym od razu otworzyłam drzwi od domu przedostając się do środka.
Weszłam na chwilkę do pokoju brata, upewniając się że jest. Siedział na swoim łóżku ze słuchawkami na uszach, nawet nie zorientował się, że tam stałam.
Wróciłam do salonu, gdzie był Justin. Mieliśmy wspólnie pooglądać jakiś dobry film, żeby nic nie stracić przez powrót do domu.
- Co powiesz na "Drogę bez powrotu"? - spytałam wyjmując płytę z segregatora i pokazując ją chłopakowi.
- Przecież to jest horror - stwierdził, spoglądając na mnie jak na wariatkę z durnym pomysłem.
- I co z tego?
- Boisz się horrorów -  stwierdził, przeglądając filmy jakie miał właśnie w ręku.
- Co? Nie boję się - odpowiedziałam, patrząc na niego ze zdziwieniem. skąd to do cholery wytrzasnął?
- Nie wcale. Oglądaliśmy to kiedyś na obozie. Tak się tego bałaś, że w nocy nie spałaś tylko czatowałaś z latarką, nie pamiętasz? - wrócił do przeszłości, przypominając mi ten nieszczęsny obóz.
- Aaa... ale to wtedy było straszne, bo byliśmy w lesie. Widzisz gdzieś tutaj jakiś las ? - usprawiedliwiłam się.
- O, to będzie dobre - wyskoczył, olewając moje pytanie - "To Tylko Sex", oglądałaś? - spytał, pokazując mi płytę.
- Pewnie - uśmiechnęłam się na sam widok tej płyty. - Aww, kocham Justina Timberlake'a - dodałam, biorąc do ręki płytę i od razu włączyłam ją.

- Ale Mila ma śliczne oczy - stwierdziłam podczas jednego ze zbliżeń na aktorkę. - Zazdroszczę jej
- I seksowną pupę - dodał Justin kiedy aktorzy ponownie wylądowali w łóżku.
- A Justin boskie ciało. Chodzący Bóg seksu - stwierdziłam rozmarzając się na widok Timberlake'a. No cóż, Justin jest genialnym piosenkarzem, aktorem i tancerzem. JEST PO PROSTU BOSKI.
- Dziękuję, wiem o tym - powiedział chłopak, zsuwając się w dół po sofie.
- Nie o tobie - zaśmiałam się, dopiero teraz zwracając uwagę na zbieżność ich imion
- Niech ci będzie - momentalnie pochylił się nade mną, złączając nasze wargi w jedność, a prawą ręką zaczął gładzić moje udo. Nie miałam kompletnie pojęcia co się dzieje, a zanim zdarzyłam zrobić cokolwiek leżałam na kanapie z przyspieszonym oddechem. Justin przeniósł swoje pocałunki niżej, na szyję i wybrał miejsce, na którym moja skóra jest wyjątkowo wrażliwa. Zaczął ją ssać, całować i czasem lekko przygryzać doprowadzając mnie tym do pojedynczych jęków, które narastały z każdą chwilą.
- No tak, mnie oskarżasz o jakieś filmy, a sama zabawiasz się w salonie. Szkoda, że rodziców nie ma w domu, ale i tak się dowiedzą. - powiedział niespodziewanie Josh odciągając tym nas od siebie.
- Co ty tu robisz idioto ? - Zdenerwowana podniosłam się do pozycji siedzącej, dzięki czemu dopiero teraz zobaczyłam, że moja bluzka jest podniesiona do połowy.
- Ja już pójdę, dobranoc. Do jutra - powiedział Justin, nachylając się i całując w policzek.
- Dobranoc - odpowiedziałam, po czym on zniknął w drzwiach.
- Jak powiem o tym rodzicom to nie wiem czy puszczą cię na te wakacje - zaśmiał się cwanie Josh.
- Po pierwsze, jestem pełnoletnia, a po drugie nie powiesz - odpowiedziałam pewna swojego.
- A to niby dlaczego?
- Bo nie wiem czy wiesz, ale ja nadal mam nagranie jak ćwiczysz całowanie z lalką - uśmiechnęłam się, po czym poszłam do łazienki.

 - Nie powiem, ale nikomu tego nie pokazuj - wychodząc odświeżona z łazienki napotkałam brata.
- Mądry dzieciak - zaśmiałam się, po czym poszłam do pokoju.
W rzeczywistości nie miałam żadnego nagrania, ale sam fakt że tak robił też mi pomógł, a przez to że Josh była głupi nagranie nie było potrzebne. Położyłam się na łóżku, nastawiając budzik wcześnie żeby nie spóźnić się na odjazd. Szczerze, gdyby nie brat Bóg wie co by się wydarzyło... Co jest ze mną nie tak, że już drugi raz o mało co się z nim nie przespałam? Ugh, to przez niego. Ma najwspanialszy uśmiech na świecie...
_________
KOCHANE MOJE SKARBY.
Chcę Wam życzyć wszystkiego co najlepsze, dużo zdrówka, szczęścia, spełnienia marzeń i co tylko byście zapragnęły. Jest wigilia czyli najlepszy czas w roku dlatego spędźcie go cudownie, a nowy rok był lepszy od tego. Kocham Was, Dame Timberlake <3

czwartek, 28 listopada 2013

~ Rozdział 14

- Wiecie co będziecie robić w wakacje ? - spytała, przerywając długą ciszę. Szczerze mówiąc to Bogu dzięki, że to zrobiła, bo czułam się niezręcznie i tak jakby obco...?
- Paryż lub Floryda. - odpowiedziałam, wkładając do ust kawałek kurczaka. Rozmawialiśmy o tym wczoraj gdy przyjechaliśmy do Justina. Ja i Amy wolałybyśmy Paryż, ale chłopaki jak na złość upierają się na Florydzie.
- Paryż, hm... Byłam tam za młodu. - zaśmiała się cicho, biorąc po tym łyk wody.
- Mamo - spojrzałam na nią, wiedząc doskonale jak wspomnienia z dawnych lat wracają do niej na samą myśl o tym miejscu.
- No nie, nawet nie waż si.. - wtrącił Josh, spoglądając na mnie. Dobrze wiedział o co chcę zapytać rodzicielkę. Cóż, nie moją wina, że jestem romantyczką, a opowiastki mamy zawsze mnie kręciły.
- Co się wydarzyło w Paryżu ? - zignorowałam brata, od razu pytając o to co mnie korciło.
- Naprawdę chcecie o tym słuchać? - spoglądała raz na mnie, raz na brata, nie będąc pewnym czy to dobry pomysł.
- Ni..
- Taaaak - przeciągnęłam, jednocześnie przerywając Joshowi.
- No nie - spuścił głowę, udając zirytowanego. Tak, udając. Robił to specjalnie, mi na złość.
- Zamknij się, a ty mamuś opowiadaj - zaśmiałam się, opierając swoją brodę na splecionych ze sobą palcach.
- No dobrze, więc tak - zaczęła, posuwając do przodu talerzyk na znak, że już skończyła jeść - To była ostatnia wycieczka szkolna, do Paryża. Szłam wieczorem jedną chyba z najbardziej romantycznych uliczek, rozglądając się na boki. Widziałam mnóstwo zakochanych par, którzy podziwiali księżyc i gwiazdy. Ni stąd ni zowąd odwróciłam się i zobaczyłam chłopaka, na którego przyznam szczerze leciałam dobre pół roku. Powiedział, że upuściłam apaszkę po czym mi ją podał, posyłając ten jego śliczny uśmiech. Długo spacerowaliśmy po czym poszliśmy do niego. - opowiadała, cały czas patrząc w jeden martwy punkt i uśmiechając się do siebie.
- I? - spytał Josh, chcąc usłyszeć dalszą część. Pf, a taki był przeciwny temu monologowi.
- I nic. Zaczęliśmy się spotykać, a po roku w jego domu została poczęta Roxi - skończyła, a ja momentalnie wyplułam wodę, którą właśnie piłam. Nie z obrzydzenia, po prostu nie spodziewałam się takiej szczerości z jej strony.
- Wszystko dobrze ? - spytała, patrząc na mnie w czasie gdy Josh panicznie zaczął się śmiać.
- Tak, tak - odpowiedziałam, wycierając usta serwetką, która leżała obok mojego talerza. - Z czego się śmiejesz ? - spytałam, popychając brata łokciem. Niby to było irytujące, ale za sekundę sama zaczęłam się śmiać tak jak i mama.
- Zjedzone ? - zapytała, lekko podnosząc ciało z krzesła po czym wstała.
- Mhm - odpowiedzieliśmy, robiąc to samo co ona.
- Pomożemy ci sprzątać - stwierdził Josh, od razu biorąc do ręki talerze i sztućce. Obie spojrzałyśmy na niego z niedowierzaniem - No co? Żebyście później nie mówiły, że nic w tym domu nie robię - zaśmiał się, odkładając do zmywarki naczynia.
Po skończeniu pracy poszłam najpierw do łazienki, a następnie odpocząć w pokoju. Byłam tak kurewsko zmęczona, że jeszcze chwila a zasnęłabym choćby na stojąco...

Był już wieczór, a raczej śmiało można powiedzieć, że noc, a my nadal byliśmy na plaży. Morze przy pełni księżyca wydawało się być najpiękniejszym widokiem jaki może być.
- Idziesz się kąpać? - spytał Justin, podnosząc się z piasku. Podszedł do mnie i pochylił się aby móc spojrzeć mi w oczy.
- Żartujesz? Jest późno, a woda pewnie lodowata - odmówiłam, jednocześnie skarciłam go wzrokiem za idiotyczny pomysł.
- Czemu nie? Wątpię żeby w tym rejonie było zimno, a w dodatku latem. - powiedział, podnosząc się po czym zaczął ściągać swoją koszulkę.
- Możliwe, ale nie mam stroju. - powiedziałam, cały czas śledząc jego poczynania.
- Ja też nie - stwierdził, zabierając się za rozpinanie spodni i następnie zdejmowanie bokserek, a kiedy się ich pozbył moim oczom ukazał się nie mały kolega Justina. Dosłownie moim oczom. Ja siedziałam, on stał naprzeciw mnie. Miałam głowę skierowaną wprost na jego krocze...
Chłopak zaśmiał się, widząc moją reakcję, a ja momentalnie oblałam się rumieńcem. Szybko przeniosłam wzrok do góry. Spojrzał na mnie ostatni raz po czym pobiegł w stronę morza. Bez żadnego zawahania wskoczył do wody, cały się zanurzając. 
Nie chciałam zostawać tu sama dlatego zdjęłam ubrania i poszłam za nim. Wchodząc do wody poczułam przepływ dreszczy spowodowanych przez zimno.
- Ale jesteś śliczna - szepnął mi do ucha Justin, łapiąc mnie od tyłu wokół pasa.
Nachylił się jeszcze bardziej w bok żeby sunąć nosem po mojej szyi, a ja...
Gwałtownie się podniosłam, mając lekko przyśpieszony oddech. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał drugą w nocy. Poczułam w gardle suszę, dlatego odkryłam kołdrę i wyszłam na palcach do pokoju. Starałam się iść jak najciszej umiałam, bo nie miałam zamiaru nikogo obudzić. Weszłam do kuchni i od razu otworzyłam lodówkę, z której wyciągnęłam wodę, a z szafki szklankę.
- Jeszcze nie śpisz? - przestraszona nagłym pytaniem, odwróciłam się i zobaczyłam swojego tatę.
- Obudziłam się i zachciało mi się pić - odpowiedziałam, wlewając zawartość butelki do szklanki.
- Czemu jesteś jakaś naburmuszona ? - spytał, siadając do stołu, a swoją torbę z dokumentami rzucając gdzieś na bok. Tymczasem ja nie odpowiedziałam, tylko przechyliłam szklankę, wlewając tym samym do ust trochę wody. - Roxi, wiesz, że pracuję. Nie mogłem przyjść - zaczął się tłumaczyć, najwyraźniej dostrzegając co mnie gryzie.
- Mhm, jasne. - palnęłam szybko, nie chcąc z nim rozmawiać.
- Roxana...
- Co? - spytałam a wręcz wrzasnęłam, przerzucając wzrok na niego - Naprawdę nie rozumiesz, że są rzeczy ważniejsze od pracy i kasy? Choćby rodzina ? Dobra, nie byłoby nic złego w tym, że musisz wyjątkowo zostać żeby skończyć projekt gdyby nie fakt, że siedzisz tam codziennie i wracasz o dwudziestej trzeciej, a potem nie masz czasu dla nas. Kiedy ostatnio spędziłeś trochę czasu z mamą? A z Joshem, hm? On potrzebuje ojca, bardziej niż ja, choć nie przeczę, że ja też. Olewasz rodzinę i odkładasz na boczny tor, jakby nie była ci już potrzebna. - wyrzuciłam wszytko, czując jak do oczu napływają mi łzy.
Nic się nie odezwał tylko westchnął, spuszczając głowę w dół i marszcząc czoło. Ja tonęłam w łzach, a ten teraz nawet nie raczy na mnie spojrzeć... Podeszłam do zlewu, odkładając do niego pustą szklankę i odeszłam z powrotem do swojego pokoju.
***
Justin leży już w szpitalu dobry tydzień, ale już jutro wypuszczają go ze szpitala. Cholernie się cieszę, bo tak szczerze mówiąc stęskniłam się za naszymi ciągłymi kłótniami za drobnostki.
- Można? - szepnęłam kiedy weszłam do sali gdzie był Justin i zobaczyłam, że ten leży z zamkniętymi oczami na łóżku.
- Nie. To jeden z ostatnich momentów gdzie mogę sobie pospać, więc wyjdź. - powiedział nie otwierając oczu.
- Za późno - powiedziałam, trzaskając specjalnie drzwiami i podchodząc bliżej do chłopaka.
- Suka - szepnął cicho pod nosem, jednak i tak to słyszałam.
- Co proszę? - spytałam, unosząc brwi w górę.
- Nic, nic - odpowiedział, podnosząc swoje ciało w górę i siadając.
- Słyszałam - stwierdziłam, siadając obok chłopaka i całując go w policzek na przywitanie.
- Ups...
- Nie ważne. Mam coś dla ciebie - uśmiechnęłam się i zasięgłam po swoją torbę. Włożyłam do niej ręki i po chwili wyciągnęłam z niej mały prezencik.
- Co to jest ? - zaśmiał się, widząc co wyciągam
- Breloczek. Obiecałam, że kupię ci go za pomoc z samochodem ojca, więc proszę - powiedziałam, podając mu go do ręki.
- Hm, dzięki - podziękował, nie zmazując z twarzy uśmiechu - A co z twoim tatą ? - spytał, doskonale wiedząc jaka panuje u mnie sytuacja.
- Co ma być? Nie odzywam się do niego, a to nie jest trudne, bo nigdy go nie ma w domu. - stwierdziłam. Od ostatniej rozmowy nie miałam zamiaru nawet słowem się do niego odezwać, co nie było trudne, dopóki on sam nie spróbuje. Jednak jak to on, po pierwsze: nie jest zazwyczaj w domu, a po drugie: ma to w dupie.
- Ahha, tylko przypadkiem się nim nie przejmuj - powiedział, odkładając na półkę obok brelok.
- Nie mam zamiaru - odpowiedziałam, pokładając lekko swoją głowę na jego ramię
- Mądra dziewczynka - zaśmiał się, przyciągając mnie do swojego ciała i mocno przytulając.

niedziela, 24 listopada 2013

~ Rozdział 13

- Poczekaj tutaj, albo idź do domu. - powiedziała pielęgniarka, wyrzucając mnie z pomieszczenia i nawet nie zdążyłam zareagować kiedy ta jednym zwinnym ruchem zamknęła mi drzwi przed nosem.
- Świetnie - zadrwiłam, bezsilnie opadając na krzesło znajdujące się na korytarzach.
- Roxi, wracajmy do szkoły. Dzwoniliśmy już do rodziców Justina, są w drodze. Nic tu po nas - pokładając rękę na moje ramie, powiedział troskliwie Kevin.
Nie wiedziałam co robić. Czułam się tak bezsilnie. Justin leżał poturbowany na łóżku szpitalny, ledwo co mówił, a teraz jego stan się osłabił. A wiecie co jest najgorsze? To, że to przeze mnie. Gdybym nie była taką ofermą i się nie przewróciła, to Jus nie musiałby kraść tego cholernego motoru i jacyś wściekli motorzyści nie napadliby na niego.
- Roxi...
- Nie! - krzyknęłam - Nie możemy pojechać - ściszyłam ton, pozwalając pojedynczej łzie spłynąć po moim policzku. Czułam się winna i nie mogłam tego zmienić.
- Nie ma sensu, to długo potrwa. Przyjedziemy jak skończą go operować, obiecuję. - powiedział, odwracając się w stronę korytarza kierującego do wyjścia. - Chodź mała
- Przepraszam - wyszeptałam do drzwi po czym dogoniłam chłopaków.
- Wszystko będzie dobrze. - Objął mnie ręką Kevin, całując w czubek głowy
*
- Mamo ! Już jestem - krzyknęłam, rzucając na bok torbę, jednak odpowiedzi nie usłyszałam. Pewnie śpi, a ja jak idiotka drę się. Usiadłam wygodnie na ławeczce i zaczęłam zdejmować swoje buty. Tak się cieszę, że jestem już w domu. Mam dość tego dnia. Położę się na chwilę żeby się przespać, a potem pojadę do Justina. O ile mi wiadomo, jest po operacji, a jego stan jest stabilny, a to jest najważniejsze.
Założyłam z powrotem torbę na ramie i zmierzyłam do pokoju. Nacisnęłam klamkę, a wchodząc w głąb pokoju zobaczyłam Josha. Jak miło...
- Co ty tu robisz? - rzuciłam oschle, mając zamiar go opierdolić. Jakim prawem wszedł do MOJEGO pokoju bez mojego pozwolenia ? Ja mu wchodzę? Nie, więc czego on tu chce.
- Widziałaś może mojego tableta ? - spytał przerzucając poduszkę na drugą stronę łóżka.
- Nie? Co miałby robić twój tablet w mnie w pokoju? - zapytałam, odkładając poduszkę z powrotem na swoje miejsce.
- A nie wiem - odpowiedział, opadając na krzesło - po prostu już nie mam pomysłu gdzie on może być. - usprawiedliwiał się
- W salonie patrzyłeś ? - usiadłam na łóżku, bezwładnie opadając ze zmęczenia.
- Tak. Wszędzie
- Hm, to może zamiast oglądania pornoli pilnuj swoich rzeczy - powiedziałam, wygodnie układając się na łóżku.
- O czym ty mówisz? - zdziwił się, spoglądając na mnie jak na wariatkę.
- Mówię o tym, że w nocy za głośno oglądasz pornosy. Spać się nie da. - wyżaliłam. Odnalazłam kołdrę i przyciągnęłam ją do siebie, nakrywając swoje ciało. Miałam zamiar iść spać i nic mnie nie obchodzi.
- Ja? Pogrzało cię ? - wstał nie mogąc uwierzyć w to co do niego mówię.
Sory Josh, głucha nie jestem.
- Nie, nie pogrzało. Słyszałam w nocy te jęki i stęki.
- Wczoraj? - spytał
- Mhm
- Bardzo mi przykro, ale to nic wspólnego ze mną, siostro - powiedział śmiało, zakładając ręce na piersi. - Słyszałem to samo. Pewnie rodzice, no bo cóż, są dorośli
- Ale mamy nie było, bo wezwali ją do szpitala. - wyjąkałam, podnosząc się do pozycji siedzącej. Nie chce mi się wierzyć w to co właśnie usłyszałam. To kompletnie się nie trzyma.
- Ooo, no właśnie... Dobra nie ważne, ale na prawdę ja nic nie oglądałem.
- Okej, zamknij się i idź, bo chcę spać - położyłam się ponownie i zamknęłam na chwilkę dość przemęczone oczy.
- Jak się czuje Justin? Byłaś u niego w szpitalu? - nie zareagował na moją prośbę tylko drążył gadkę dalej.
- Skąd wiesz, że Justin jest w szpitalu? - spytałam zdziwiona. Jak on się dowiedział, że Bieber jest w szpitalu? Takie dobre kontakty mają ? Nie sądzę
- Przecież mama pracuje tam gdzie on leży. Po to ją wzywali w nocy, żeby się nim zajęła. Mówiła mi dziś rano - wytłumaczył, patrząc na mnie z niedowierzaniem, że nie poskładałam tych wątków w całość.
- Boże, rzeczywiście. - szepnęłam sama do siebie. Skoro moja matka pracuje w szpitalu, w którym ja nakłamałam, że jestem rzekomą narzeczoną Justina, to z pewnością do niej dojdzie. Ja pierdole..
- To co z nim ? - z rozmyśleń wyrwał mnie brat, wracając do poprzedniego pytania.
- Nie najgorzej, ale z pewnością lepiej niż rano - odpowiedziałam, powracając do wydarzeń z rana.
- Aha. Dobra, spadam, bo zaraz zjesz mnie wzrokiem - zaśmiał się, wstając i kierując się do wyjścia. Uśmiechnęłam się do niego po czym odpłynęłam.
*
- Panie Smith - zaczepiła zmierzającego do wyjścia Roberta, młoda ekspedientka Jade.
- Słucham - mężczyzna odwrócił się, posyłając szczery uśmiech do dziewczyny na znak, że ją słucha.
- Projekt, nad którym wczoraj pracowaliśmy nie został skończony, więc może dokończylibyśmy go dziś wieczorem - zaproponowała, przybliżając się do Roberta i kusząco zaczynając jeździć palcem po wierzchu jego koszuli, schodząc coraz niżej.
- Jade, nie dasz rady dokończyć tego sama? Pokazywałem ci wczoraj co i jak - spytał, a jego twarz zbladła. Nie chciał spotykać się i pomagać dziewczynie, bo był pewien, że da sobie radę i miał na ten wieczór zaplanowaną kolację z rodziną.
- Pokazywałeś, pokazywałeś - zaśmiała się - Ale nie, nie dam rady. To jest dla mnie zbyt skomplikowane. - namalowała na swojej twarzy smutny wyraz żeby przekonać mężczyznę.
- Jesteś mądrą dziewczyną, dasz radę. - odpowiedział, upierając się przy tym, a żeby nie spędzać z nią wieczoru. Była sympatyczna i miła, ale czasami aż za bardzo.
- Proszę, bardzo proszę - prosiła, łapiąc go dramatycznie za dłoń. Zależało jej na pomocy i ani jej się śniło usłyszeć odmowę.
- No dobrze. Skończymy to i z głowy - powiedział wyrywając swoją dłoń z jej uścisku. Uległ. Nie chciał słyszeć jej dalszego proszenia. Myślał w tej chwili, że rzeczywiście nadal nie rozumie o co w tym projekcie chodzi.
- Dziękuję bardzo - uśmiechnęła się zadowolona, że przypięła swego. Ucałowało go w policzek i odeszła.
Robert wyciągnął z kieszeni garnituru swój telefon i wybrał numer do żony żeby poinformować ją, że plan na wieczór niestety nie wypali.
*
Wzięłam do ręki szczotkę i ruchami ręki rozczesałam włosy. Czułam się o wiele lepiej niż rano. Przede wszystkim byłam już wyspana, bo nawet krótka drzemka dużo pomogła. Spryskałam się perfumami, ostatni raz spojrzałam w lustro i wyszłam z łazienki od razu kierując się po schodach na dół. Przechodząc przez salon zauważyłam śpiącą na kanapie mamę. Uśmiechnęłam się pod nosem i podeszłam do niej na palcach w celu przykrycia jej kocem, leżącym niedaleko. Zrobiłam to i odeszłam w stronę drzwi. Miał po mnie przyjechać Kevin, a potem mieliśmy odwiedzić Justina. Nie słyszałam jeszcze samochodu, więc zacznę już iść.
- Gdzie idziesz? - usłyszałam głos mamy.
- Obudziłam cię, przepraszam.. - przeprosiłam, przeczesując włosy do tyłu.
- No coś ty. Nawet powinnam ci podziękować, bo przespałabym cały dzień, a kolacji wieczorem by nie było - uśmiechnęła się odkrywając koc i siadając.
- Aaa, no tak. Dziś ten niezwykły dzień gdzie w końcu wspólnie cała rodzina zje posiłek. Wow - zaśmiałam się, podchodząc bliżej po czym usiadłam na pufie.
Kolacja, niby nic takiego, prawda ? Ale cóż, w mojej rodzinie to jak święto. Ojca praktycznie nigdy nie ma w domu, przychodzi późno w nocy, a wspólne posiłki jemy tylko na Święto Dziękczynienia i wigilię. Czasem nawet mam wrażenie, że go w ogóle nie ma. Że odszedł albo nigdy go nie było. Chociaż, kiedyś był. Jak byłam małą dziewczynką zawsze razem bawiliśmy się w ciuciu babkę, chowanego czy w królestwo. Ja byłam księżniczką, a on królem. Zawsze przy nim miałam poczucie bezpieczeństwa, był dla mnie najbliższy, a teraz? Teraz go nie ma. Może i jestem już pełnoletnia, dorosła, ale i tak czasem potrzebuję przytulenia się do swojego taty, pogadania choćby o pogodzie, wypłakania się. Tak bardzo bym chciała żeby tata wrócił do mojego życia, bo ostatnio w ogóle go w nim nie ma.
- Mhm, jak święto - jej mina zbladła, a sama jakby posmutniała. Widać, że ona również potrzebuje z powrotem swojego męża.
- Mamo, Kevin chyba przyjechał - powiedziałam, usłyszawszy dźwięk silnika. - Niedługo przyjadę pomóc ci w przygotowaniu, dobrze ? - wstałam powoli zmierzając do wyjścia.
- Dobrze, dobrze - uśmiechnęła się.
- O i jak w pracy będą coś mówić, że twoja córka jest zaręczona to wiedz, że to nieporozumienie, okej ? - zawróciłam na chwilkę.
- Co? Roxana, co ty nawymyślałaś ? - kompletnie zagubiona i zdziwiona mina mojej mamy, bezcenna.
- Nic, nic. Tylko tak mówię. Cześć mamuś - pożegnałam się, cały czas się śmiejąc.
Założyłam buty po czym wyszłam z domu i zobaczyłam samochód chłopaka. Podeszłam bliżej, otwierając drzwi.
- Hej - przywitałam się, wsiadając do środka. Cały czas się uśmiechałam jakbym właśnie zobaczyła jakiegoś sławnego idola nastolatek.
- Hej, co taka szczęśliwa? - spytał, widząc jak promieniuje. Przekręcił kluczyk w stacyjce i wyjechał na drogę.
- Sama nie wiem. - odpowiedziałam, przerzucając wzrok na jezdnię.
Chłopak jechał szybko, dlatego w mgnieniu oka znaleźliśmy się na miejscu.
- Reszta już jest? - spytałam kiedy wchodziliśmy do środka.
- Tak, już zatruwają powietrze Bieberowi - zaśmiał się skręcając w odpowiedni korytarz.
Zawtórowałam mu rozglądając się na boki w poszukiwaniu odpowiedniej sali. Niby numer "daleki", ale sala była dość blisko. Nacisnęłam klamkę i weszliśmy do środka.
- Hejo - przywitałam się podchodząc bliżej żeby usiąść na krześle znajdującym się obok łóżka. Spoglądając na Justina, zauważyłam, że miał poprzypinane jakieś kabelki, nie wiem jak to się fachowo nazywa, więc nie dociekajmy. Przez to nie miał koszulki i było widać jego tors. Jedno trzeba przyznać, Bieber jest kurewsko seksowny.. O czym ja to? A, usiadłam na krześle.

Na gadaniu o głupotach można spędzać całe dnie, ale ja musiałam się już zmywać. Chłopaki chcieli mnie odwieźć, ale zamówiłam taksówkę. Mają cały wieczór, a Justin szybciutko stąd nie wyjdzie, więc niech razem posiedzą.
- Dziękuję - podziękowałam kierowcy, wysiadając z taksówki i weszłam do domu, nie mogąc się doczekać kolacji. Rzuciłam gdzieś w róg buty i od razu popędziłam do kuchni.
- Cześć, już jestem - przywitałam się radosna, ale to nie trwało długo. Spojrzałam na minę mamy i brata, a mój uśmiech znikł. - G-gdzie tata? - spytałam, zauważając jego brak.
- Jak myślisz? Tam gdzie zawsze, w pracy. Dzwonił, że musi skończyć jakiś projekt - zadrwił, zasmucony Josh. Pomimo wszystkich okoliczności chyba jemu najbardziej zależało na tym aby tata tu był. Ale jak zwykle. Nic z  tego.
- Siadajcie dzieci. - powiedziała, rozkładając na stół sztućce.
Zjedliśmy w spokoju. Chyba nikomu nie chciało się wymawiać w tej sytuacji jakichkolwiek słów.

piątek, 1 listopada 2013

~ Rozdział 12

Justin jest w szpitalu.
Te słowa szumiały mi w głowie. Jakby zapadło właśnie echo. Ciągle słyszałam to pieprzone zdanie, które zdecydowanie nie należało do najweselszych.
Bałam się. Strasznie się bałam, o to co mu się stało, jak, gdzie, kiedy.
Lubiłam go. Nawet jeśli nasze prawie wszystkie wymiany słów polegały na kłótni to i tak był moim kumplem...
- A-ale jak to? - spytałam  nie dowierzając do samego końca w to co powiedział.
Jednak z drugiej strony, jak jest w szpitalu do nie koniecznie musiało stać się mu coś złego, prawda? Może to ktoś z jego otoczenia miał wypadek. Albo jego mama rodzi. Chociaż nie, jego mama nie jest w ciąży...
O ile się nie mylę Justin ma rzadką grupę krwi, więc możliwe, że ją oddaje.
Pff, jest dużo możliwości. Po co od razu panikować...
Ugh, mówię, a sama to robię !
Dobra uspokój się, nie panikuj, przecież to nic takiego.
- Dzwoniła do mnie jego mama. Miał wypadek - westchnął z trudem wymawiając słowa.
A jednak. To on leży na łóżku szpitalnym...
Widać, że Kevinowi było ciężko to mówić. Justin był jego najlepszym przyjacielem, a dowiedzenie się, że najlepszy przyjaciel leży teraz w szpitalu nie koniecznie należy do najlepszych wiadomości w dniu.
- Co ty mówisz? Kevin to cholery, nie żartuj sobie... - wymamrotałam ściskając się w środku żeby tylko powstrzymać łzy, które miały zamiar wylać się z moich oczu.
- Przykro mi... - zacisnął szczękę jakby ze złości...? Ja miałam ochotę rozkleić się na miliony kawałków, a on wszystko rozpierdolić.
Nie dam rady. Już nie. Poleciała. Spłynęła niekontrolowanie jedna łza po moim policzku, a za nią strumień następnych. Tego nie dało się zatrzymać. Po prostu nie. Smutek mieszany ze strachem o życie Justina przeważał wszystkie inne uczucia w tej chwili. Wydaję mi się, że nawet krwotok łatwiej zatamować niż łzy. Bo to jest o wiele gorsze od krwotoku. Bardziej boli. Czujesz jakby wewnątrz zaraz wszystko miało z ciebie eksplodować lub juz to zrobiło. W psychice są scenariusze kompletnie nie do opisania...
Uczucia bardziej bolą. Cholernie bardzo.
Zaczęłam przygryzać dolną wargę na zmianę z zaciskaniem ust żeby tylko nie wybuchnąć głośnym szlochem. Dziwne, że jeszcze tego nie zrobiłam, ale dobrze. Nienawidzę przyciągać zbędnej uwagi na siebie.
Podniosłam rękę żeby wierzchem dłoni przetrzeć mokre policzki i lekko opuchnięte oczy.
- Roxi... - niespodziewanie od tyłu przytuliła mnie Amy - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - Mocniej przyciągnęła mnie do siebie wtulając moją głowę w jej ramię, a ja? Ja znowu nie wytrzymałam. Wybuchnęłam.
- Ja jadę - zerwał się Nick zarzucając na plecy swój plecak, a z kieszeni spodni wyjął kluczyki do samochodu.
- Gdzie ? - spytała odruchowo Katy podchodząc do mnie. Wzięła w dłonie moją rękę i zaczęłam opuszkami masować po wierzchu.
- A jak myślisz ? - spytał ironicznie - do szpitala. Kevin, wiesz, w którym jest Justin ? - dokończył po czym zwrócił się do przyjaciela.
- Tak, wiem. W Arizona State Hospital na 2500 East Van Buren Street*. - odpowiedział sięgając do pamięci do rozmowy z matką Justina.
- Jadę z tobą - powiedziałam oswobadzając się od dziewczyn.
- Ja też. - dodał od razu Kevin, biorąc do ręki plecak. - Amy, Katy, zostańcie i kryjcie nas przed panią Shanon, bo znowu się pierdoła przyczepi. - skierował się do dziewczyn posyłając im blady uśmiech.
Odwzajemniły to w czasie kiedy ja założyłam na ramię torbę i przetarłam oczy chusteczką.
- Chodź, Roxi - podszedł do mnie owinąwszy rękę przez moje ramie, po chwili przytulając Kevin. - wszystko będzie dobrze. Justin to twardy koleś, da radę - powiedział uspokajająco, jednak na mnie to nie podziałało. Byłam zmieszana i pełna obaw. Nie potrafię tego zmienić dopóki nie zobaczę Jusa całego...
***
- Która to sala? - spytał Nick wchodząc szybko przez otwarte drzwi do środka szpitala. Był kompletnie zdenerwowany, zresztą ja i Kevin tak samo.
- Nie mam pojęcia. - zmierzwił palcami włosy na końcu zawieszając ręce na karku.
Byliśmy tutaj jak na jakiejś obcej planecie. Nie wiedzieliśmy gdzie się podziać, gdzie pójść, co zrobić. Jedyne co mogliśmy to kręcić się wokół własnej osi i zadręczać się myślami.
- Chodźcie, może spytamy pielęgniarki - powiedziałam po czasie zauważywszy recepcję.
Wszyscy jak na "hura" pobiegliśmy do barierki gdzie stała z wyglądu miła starsza kobieta o mały włos nie potykając się o własne nogi.
- Boże najdroższy, co się dzieci kochane stało ? - spytała przestraszona kobieta łapiąc się w miejscu gdzie było serce.
O mały włos nie zabiłam starszej pani...
- Może nam pani powiedzieć gdzie leży Justin Bieber ? - przeszedł od razu do rzeczy Kevin
- Ktoś z rodziny ? - spytała zaglądając odruchowo do komputera stojącego przed jej oczyma zapewne szukając gdzie leży Jus.
- Nie, ale...
- Nie ? Przepraszam, ale nie mogę udzielić ci takiej informacji - nie pozwalając nawet zacząć tłumaczyć, od razu odmówiła pielęgniarka.
- My musimy go zobaczyć i sprawdzić czy jest cały i zdrowy. - zaczął przekonywać zdesperowany Nick.
- Nie mogę was wpuścić jeżeli nie należycie do rodziny chorego. - tłumaczyła procedurki nawet nie dopuszczając do myśli tego, że może nas wpuścić.
- Ale pani nie rozumie. Justin jest naszym przyjacielem, musimy zobaczyć jak się czuje. - ciągnął dalej, nie dając za wygraną chłopak.
- Ja doskonale rozumiem, ale ja ni...
- Jestem jego narzeczoną, proszę. Ja muszę sprawdzić czy nic mu nie jest. - wyskoczyłam tekstem, który pierwszy wpadł mi na myśl.
- Doprawdy ? I dopiero teraz o tym mówisz? - najwyraźniej nie uwierzyła.
- Tak, naprawdę. Nie myślałam, że ta informacja jest taka istotna i poda nam numer sali bez tego. - kręciłam dalej. Nie odpuszczę, muszę do cholery go zobaczyć...
- Tacy młodzi i już planujecie ślub? - mówiła dalej przyjmując srogi wyraz twarzy. Kto by pomyślał, że taka z wyglądu miła kobieta okaże się taką jęczącą marudą.
- Podobno miłość nie zna granic... - palnęłam zdanie, które usłyszałam kiedyś od moich rodziców, gdy wyjaśniali mi, dlaczego tak wcześnie się ożenili.
- No cóż. Narzeczona to jest w jakimś stopniu rodzina, więc..
- Więc poda nam pani ten cholerny numer sali, proszę ? - Palnął zbulwersowany tym wszystkim Kevin.
- 666 - odpowiedziała po zajrzeniu na ekran monitora. Posłała mi nawet całkiem sympatyczny uśmiech, więc ta kobieta ma coś z bipolarności.
- Dziękuję. - westchnęłam z ulgą i pobiegłam z chłopakami w stronę wyznaczonej sali.
- Narzeczona ? - spytał z uśmiechem na twarzy Nick.
- Mhm, a miałeś lepszy pomysł? Narzeczony ? - spytałam retorycznie uśmiechając się pod nosem.

- To chyba tu.. - powiedziałam zatrzymując się przy drzwiach z numerkiem "666"
- Z pewnością. Wiecie co ? Ta liczba idealnie pasuje do Justina.** - zaśmiał się Kevin złączając palce wskazujące i kciuki w "pudełeczko" następnie kierując je na liczbę.
- Weź się zamknij - zaśmiałam się szturchając chłopaka w ramię.
- Ej, chodźcie. - uciszył nas Nick pukając do drzwi po chwili wchodząc do środka, a za nim Kev. Ja się zawahałam. Nie wiem czemu. Od razu znowu zebrało mi się na płacz, ale zignorowałam to i po dłuższej chwili weszłam.
Przymknęłam delikatnie za sobą drzwi i spoglądając przed siebie zobaczyłam leżącego na łóżku zmasakrowanego Justina. Poczułam niemiłosierne ukucie w brzuchu czując cisnące mi się do oczu łzy. Nie mogłam patrzeć jak on leży tak bezwładnie z przymrużonymi podpuchniętymi oczami i siniakami na ciele. Mimo to, że prawie wybuchłam, podeszłam bliżej, a widząc mnie chłopak lekko się uśmiechnął, czym spowodował reakcje odwzajemnioną. Praktycznie zawsze kiedy widzę jak się uśmiecha, ja się uśmiecham. Po prostu kocham jego uśmiech. Jest taki szczery, podnosi człowieka o optymizm do góry.
- Trzymaj się stary, przyjedziemy zaraz po szkole, a teraz pogadaj sobie ze swoją narzeczoną - zaśmiał się Kevin i wraz z Nickiem opuścił salę.
Zaśmiałam się pod nosem podchodząc jeszcze bliżej i siadając na krześle obok łóżka.
- Czyli jesteś moją narzeczoną, tak? - spytał ochrypłym głosem, łapiąc mnie za rękę.
- Mhm, tak jakoś wyszło. - zaśmiałam się spoglądając na niego.
- Dobrze, więc zostaje mi się zapytać, jak się oświadczyłem ? - podniósł się delikatnie żeby znaleźć się w pozycji siedzącej.
- No, więc to było tak: zabrałeś mnie na spacer po plaży, spacerowaliśmy długo kiedy powiedziałeś, że coś dla mnie masz. Byłam cholernie zdziwiona, bo co mogłeś mi dać na plaży gdy nic przy sobie nie mieliśmy ? Co, piasek ?
- Cóż, to by było całkiem w moim stylu. - zaśmiał się, przerywając mi moje wymysły.
- Nie wątpię, ale daj mi dokończyć - zawtórowałam mu po chwili wracając do tematu. - Złapałeś mnie za rękę i chciałeś żebym przeszła przez skały, ale zaczęłam strajkować, bo nie miałam butów, więc wziąłeś mnie na ręce i przeniosłeś. Postawiłeś mnie dopiero na miejscu gdzie były na około porozstawiane zapalone świece, a na środku na kocu szampan i malutkie pudełeczko, które wziąłeś do ręki. Wyciągnąłeś z środka piękny pierścionek z brylantem, uklęknąłeś i powiedziałeś...
- Czy zostaniesz, moją żoną? - powiedzieliśmy oboje równo, przez co poczułam jak się troszeczkę rumienię.
- Dokładnie - przytaknęłam na naszą wspólną myśl, po czym oboje parsknęliśmy śmiechem.
- Szkoda, ze tego nie pamiętam - zaśmiał się - pierwsze co mi się przypomina, to ci wariaci rozpierdalający mnie na motorze.
- Ci którym zabrałeś motor ? - spytałam z rozszerzonymi na jego słowa źrenicami.
- Mhm, dokładnie, ale nie mówmy o tym - ścisnął szczękę. Najwyraźniej nie miał zamiaru wracać do tego.
Ale ja wiem, że wyrzuty sumienia będą mnie męczyć przez długi okres, bo zabrał im ten motocykl ze względu na mnie i na moją kostkę. Kurwa... Przeze mnie. Przeze mnie tu leży. To jest nie fair. Nic nie jest fair.
- Ale tak na marginesie, to nie zły ze mnie romantyk. Takie wszystko idealne. - powiedział uśmiechając się pod nosem.
- Mhm, tylko, że nawet nie jestem twoją dziewczyną. - powiedziałam, czując jak rumieniec powoli schodzi. Czemu akurat na te słowa ?!
- Mhm - przytaknął. - Chociaż szkoda. - powiedział zsuwając się na łóżku.
Zaśmiałam się i znowu czerwoność powróciła. Kurwa, czemu ?
- Sss... - usłyszałam dosłownie w nagłym momencie syczenie z bólu Justina. Spojrzałam na niego i zobaczyłam jak zaczyna zwijać się z bólu.
- Siostro ! - zawołałam bez namysłu spoglądając na urządzenie mierzące tętno. Ciśnienie i puls spadały. Drastycznie spadały.
Justin proszę cię, trzymaj się...

* słyszałam, że jest taki szpital w Phoenix, ale mogę się mylić. Zresztą nie wnikajmy, to tylko opowiadanie.
** "666" mówi się, że to liczba szatana.
___
Przepraszam...
i proszę, skomentuj...

poniedziałek, 14 października 2013

~ Rozdział 11

Odpaliłem silnik, a wyjeżdżając z powrotem na ulicę od razu skierowałem się w stronę swojego domu. Z oddaniem motocykla mi się nie śpieszy, z resztą jestem tak padnięty, że zaraz zasnę na środku drogi.
Byłem już całkiem blisko celu kiedy poczułem z silne uderzenie od tyłu przez co niemalże straciłem kontrolę nad motorem.
- Kurwa, co jest ?! - krzyknąłem, spoglądając w lusterko, następnie chwilowo odwracając głowę.
Spojrzałem i już wszystko powoli rozumiałem.
Jest źle. A nawet bardzo źle.
***
- Dobranoc. - Justin zapalił silnik i ruszył, zostawiając mnie samą przed domem.
Z pewnością nigdy nie zapomnę tej nocy. Była okropna. Nigdy więcej nie pójdę do żadnego podejrzanego klubu.
Nawet już czuję jak napuchnięte są moje oczy od płaczu. Ale to wszystko przez pieprzony strach spowodowany, jak to Justin ujął, pomyłką. Tylko cholera jasna jaką pomyłką? Unika odpowiedzi na moje dotyczące tego pytania jakby to był największy na świecie sekret jaki tylko on zna albo był zamieszany w jakieś pierdolnięte interesy. Nie wiem, ale i tak to z niego wyciągnę. Muszę wiedzieć jaką tą jego "pomyłką" znalazłam się w więzieniu.
Stałam z założonymi na piersi rękami, bezsensownie patrząc się przed siebie kiedy przypomniały mi się słowa mojej mamy. 
tylko nie wracaj późno. Jutro szkoła.
Od razu zamachnęłam się, wyciągając z kieszeni spodenek telefon. Bogu dzięki, że nie zabrali mi go na policji. Odblokowałam go zerkając na zegarek na wyświetlaczu, który wskazywał pierwszą czterdzieści. Rzeczywiście, nie wróciłam późno... Chowając z powrotem komórkę, odwróciłam się na pięcie, chcąc pójść do środka domu. Jednak niefortunny upadek w lesie dawał się we znaki. Już przy pierwszym kroku prawie upadłam na ziemię, ale w porę podparłam się drzewa. Zawsze byłam za wycięciem go, ale teraz chyba zmienię nastawienie... Skuliłam się żeby pomasować stopę mając nadzieję, że w jakiś sposób przestanie boleć. Praktycznie na razie nic to nie dało, ale nie mogę kucać tak całą noc aż przykładowo tata przyjdzie i zaniesie mnie do domu. Wtedy nie dość, że byłoby mi głupio, niezręcznie to jeszcze musiałabym się tłumaczyć, co robiłam o drugiej w nocy na dworze pod klonem zamiast spać. Dość logicznej i wiarygodnej wymówki bym z pewnością nie znalazła.
Zbierając siły powoli przytrzymując się drzewa wstałam i skierowałam się w stronę domu kulejąc. Nie mogę wejść do domu przez drzwi, no bo one są z pewnością zamknięte, a poza tym jeszcze kogoś obudzę wchodząc po schodach. Poszłam na około stając dopiero pod oknem do mojego pokoju.
Dziękuję mamusiu, że zechciałaś przewietrzyć mi pokój.
Rozejrzałam się na około zauważając opartą o drzwi garażowe drabinę. Bezzwłocznie podeszłam do niej, łapiąc ją i wręcz czołgając pod moje okno i balkon. Oparłam szczeblami upewniając się następnie czy na pewno nie runie gdy będę w połowie drogi. Wszystko wydawało się stabilne, więc zaczęłam się wspinać co przez mój stan sprawnie nie poszło. Ale dałam radę. Weszłam na górę.
Szczerze? Chyba sama sobie kupię Nobla za wspinanie się ze skręconą kostką po drabinie żeby łaskawie przedostać się do domu.
Popchnęłam uchylone okno i przełożyłam po kolei nogi wchodząc do środka. Jeszcze nigdy w życiu tak bardzo nie cieszyłam się z bycia w domu. I nigdy nie sądziłam, że aż tak będę.
Kompletnie zrezygnowana i zmęczona podeszłam do swojego łóżka od razu kładąc się na nie. Wtopiłam twarz w poduszkę, zamykając oczy, nie mając ochoty i zamiaru nawet się ruszyć. Było mi przyjemnie, bardzo we własnym łóżeczku...
Momentalnie poczułam tą chwilę, w której wiedziałam, że zaraz odpłynę. Jednak nie. Jedyne czego się doczekałam to głosu mojej rodzicielki krzyczącej imię ojca. Też sobie wybrali porę. O tej godzinie się śpi! Cisza nocna!
Uchyliłam powieki mając skwaszoną minę.
- Kurwa, niech ten dzień się wreszcie skończy - wymamrotałam przyciskając do głowy poduszkę.
***
Obudził mnie cholerny budzik, przez który moja ulubiona piosenka powoli staje się znienawidzoną. Byłam kompletnie zmarnowana. Z pewnością się nie wyspałam.
Leniwie przetarłam dłonią powieki, ziewając pod nosem. Mimo, że chętnie bym sobie jeszcze pospała to od razu wstałam i wyciągając z szafy ubrania, udałam się do łazienki. Rzuciłam wszystko na bok stając przed lustrem. Wyglądałam okropnie. Nie dość, że na całej twarzy byłam rozmazana tuszem do rzęs, włosy miałam rozczochrane na wszystkie możliwe sposoby, to jeszcze czułam jak z moją stopą jest coraz gorzej. I wcale się nie myliłam. Przez noc strasznie napuchnęła. Wyglądała jak piłka i kurewsko bolała. To było okropne, nie przyjemne i wkurwiające zarazem.
Zdając sobie sprawę z tego, że pod prysznicem długo nie wystoję, nalałam zimnej wody do wanny. Zakręciłam kurek i powoli weszłam do środka. Tego potrzebowałam. Zimnej, ożywczej kąpieli.
Z półki wzięłam następnie wylałam na siebie malinowy żel i delikatnie zaczęłam wmasowywać go w swoje ciało. Skończywszy spłukałam pianę, wstałam i wytarłam dokładnie uważając na niektóre troszkę bolące miejsca na ciele. Nie do końca wiem od czego, ale nie ważne.
Ubrałam się, a stojąc przed lustrem uczesałam i nałożyłam lekki makijaż, który miał zakryć podpuchnięte oczy. Podkład i puder dostali dziś zadanie bojowe.
Ogarnięta wyszłam z łazienki kierując się od razu na dół. Przechodząc do kuchni przez salon, spotkałam po drodze tatę, któremu posłałam miły uśmiech (przynajmniej taki miał być), następnie weszłam do kuchni gdzie spotkałam Josha jedzącego płatki z mlekiem i mamę.
- Cześć, młody. Cześć mamuś - przywitałam się mierzwiąc włosy brata.
- Ej, bez takich. - speszył się spychając z głowy moją rękę.
- Dobrze, dobrze. Pnie niedotykalski. - podniosłam do góry dłonie w geście obronnym, podchodząc do lodówki w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia.
- Roxi, czemu ty kulejesz? - spytała mama wystawiając głowę znad gazety, którą czytała.
- Wczoraj Justin za ostro ją rżnął i za bardzo ścisnął jej nogę. - parsknął Josh dosypując płatków do miski.
- Spierdalaj ! - wrzasnęłam oburzona rzucając w jego stronę ścierką, która akurat znalazła się w moim zasięgu.
- Roxi, słownictwo - skarciła mnie mama. Zawsze w tym domu jest wilki nacisk na wyrażanie się, a i tak nikogo to nic nie nauczyło
- No, ale mamo, słyszałaś? - spytałam zirytowana tym, że zwraca mi uwagę na jedno słowo kiedy jej synuś takie rzeczy wygaduje.
- Josh, idź do pokoju się spakować. Szkoła się jeszcze nie skończyła. - zwróciła się poważnie do Josha spławiając go. Z jednej strony dobrze, bo nie będzie już wygadywał kompletnych bzdur, ale z drugiej to oznacza miłą pogawędkę z matką.
- Więc. Co ci się stało? - spytała ponownie kiedy chłopiec opuścił pomieszczenie.
- Ugh, szliśmy przez park i przewróciłam się o korzeń. Najwidoczniej gdzieś się dźgnęłam, bo moja kostka strasznie spuchnęła. - powiedziałam tylko troszkę przeinaczając fakty.
- Spuchnęła? Pokaż mi ją - wskazała na krzesło stojące obok niej mając na myśli to abym usiadła i pokazała obolałą stopę. Tak też zrobiłam
- Oj, dziewczyno. Coś ty sobie narobiłaś. - wymamrotała dokładnie oglądając kostkę. Pewnie nie wspominałam, mama jest lekarzem, więc doskonale się na tym zna.
Podeszła do szafki wyjmując z niej apteczkę, następnie rzeczy, które są jej potrzebne do opatrzenia.
- Sss, to boli - wysyczałam kiedy polewała szramę, której wcześniej nie dostrzegłam, wodą utlenioną.
- Już, kochanie. Tylko jeszcze posmarujemy, zawiniemy i gotowe. - uśmiechnęła się robiąc czynności, które wymieniła.
- Dziękuję. - powiedziałam kiedy skończyła. - Mamo, wyglądasz strasznie na zmarnowaną. Coś się stało? - spytałam zauważając jej zmęczenie.
- Nie, po prostu wezwali mnie w nocy do operacji i wróciłam dopiero przed szóstą nad ranem. Nie wyspałam się. - uśmiechnęła się blado.
- Aham, to idź spać. Ja lecę. - powiedziałam  wstając i całując ją w policzek.
Szłam przez schody kiedy coś mnie tknęło. Skoro mama została wezwana to kto szalał w nocy nie dając mi spać..? Ojciec sam raczej nie, więc... Josh, kurwa znowu te swoje pornole oglądał. Ugh, co za dzieciak. Mam go dość.
Weszłam do pokoju i od razu złapałam za telefon leżący na łóżku. Odblokowałam go i od razu w oczy rzuciło mi się sześćdziesiąt dziewięć nieodebranych połączeń od dziewczyn, Kevina, Nicka, a nawet od Justina. Sądząc po dużej, trochę śmiesznej dla mnie liczbie trzeba oddzwonić. Weszłam w kontakty i wybrałam numer do Amy.
- Boże Święty, dziewczyno, gdzie ty jesteś? nic ci nie jest ? żyjesz? nie zabili cie? tak się martwimy ! - wykrzyczała do telefonu na jednym tchu.
- Wow, powoli. Jestem w domu, żyję, nic mi nie jest. - wytłumaczyłam, nie rozumiejąc wszystkiego co powiedziała.
- Wypuścili was?
- Nie, zwialiśmy. Ale to długa historia, nie chcę do tego wracać. - powiedziałam, nawet nie mając zamiaru tłumaczyć i opowiadać wszystko co się wczoraj stało.
- Okej, będziesz w szkole? - spytała z lekka uspokajając ton głosu
- Tak, będę. Właściwie to już wychodzę. - powiedziałam podchodząc do krzesełka, na którym leżała moja torba.
- Dobrze. Czekam.
- Do zobaczenia. - pożegnałam się i rozłączyłam, wychodząc z pokoju.
***
- Kurwa, nawet nie wiesz jak się bałam - wzdychnęła Amy na mój widok w szkole.
- Co ci się stało w nogę? - spytała Katy widząc jak kuleję.
- Nic takiego. Mała kontuzja. - uśmiechnęłam się podchodząc bliżej nich i przytulając na powitanie. W tym samym czasie usłyszałam dzwonek telefonu Kevina. Przeprosił na chwilę i odszedł.
- Roxi, wiesz może co się dzieje z Justinem? - spytał się Nick przytulając mnie.
- Nie, a nie ma go jeszcze? - zapytałam z lekka zmartwiona tym co powiedział. Chłopcy zawsze przyjeżdżali razem do szkoły, więc to było troszkę niepokojące.
- Ej, słuchajcie. - zaczął Kevin podchodząc do nas. Wyraźnie był zmieszany i zaniepokojony.
- Co się stało? - spytałam kiedy przerwał.
- Justin, on... On jest w szpitalu. - z trudem dokończył.
A ja ? zamarłam.
______
Nigdy początek mnie tak nie męczył jak dziś, ale w środku się rozpędziłam, więc jest dobrze.
Jest po północy, więc rozdział spóźniony o te kilkadziesiąt minut, wybaczycie?
Nie sprawdzam już, publikuję.
PROSZĘ PRZECZYTAJ INFORMACJĘ U GÓRY Z PRAWEJ STRONY, dziękuję :)
i jak myślicie, co jest z Justinem?

niedziela, 6 października 2013

~Rozdział 10

Głośne krzyki, dźwięk strzelaniny i Bóg sam wie co jeszcze rozlegał się naokoło. Speszenie łączone z przerażeniem można było wyczuć w głosie każdego kto się odezwał. A ja nie byłam wyjątkiem. Bałam się, cholernie się bałam tego co się dzieje i tego co się ma za chwilę stać.
Leżałam na ziemi unieruchomiona przez jakiegoś mężczyznę, który trzymał przy mojej skroni karabin. Moich łez nie dało się powstrzymać. Płakałam jak małe dziecko, kompletnie nie wiedząc co się do cholery wyprawia. Roztrzęsienie rozpływało się po całym moim ciele, a pod żadnym pozorem nie mogłam się uspokoić. Nie umiałam.
- Roxi, wszystko będzie dobrze. Spokojnie. - odwróciłam głowę spoglądając na Justina będącego w tej samej pozycji co ja. Szeptał uspokajającym głosem blado się uśmiechając. Przelotnie uśmiechnęłam się oblizując usta ze słonych łez.
Zamknęłam oczy w duchu modląc się abym jakimś cudem  znalazła się w domu. W moim pokoju. W ciepłym łóżeczku. Bezpieczna...
***
- Posiedzicie tu sobie całą noc. Dobranoc. - Powiedział szeryf zatrzaskując kraty następnie zamknął na klucz.
Tak, zabrali nas do więzienia. Nas czyli wszystkich, którzy zostali złapani w klubie. Mnie umieścili w jednej celi z kilkoma zjaranymi już kolesiami i zdesperowaną Roxi. Jej twarz była cała mokra przez ciągły płacz. Łzy płynące po jej policzkach powodowały u mnie mieszane uczucia. Z jednej strony ciągły szloch był irytujący, a z drugiej... miałem wrażenie, że to moja wina. Moja, ze tu jesteśmy, że teraz płacze.
Podszedłem bliżej do dziewczyny klękając przed nią. Ruchem ręki złapałem jej opuszczoną w dół twarz, a szczegółowo za podbródek, pociągając do góry, żeby na mnie spojrzała.
- Hej, kotek. Nie płacz - powiedziałem starając się brzmieć jak najbardziej uspokajająco.- Roxi, popatrz na mnie - powtórzyłem kiedy ta nawet na mnie nie spojrzała.
- hm? - wymamrotała przekręcając głowę w moim kierunku.
- Niedługo nas wypuszczą. Nie płacz, przecież nic nie zrobiliśmy. - wyszeptałem poważnie, sunąc opuszkami palców po jej policzku.
- Właśnie - zaczęła pociągając nosem - skoro nic nie zrobiliśmy, to dlaczego do jasnej cholery tu jesteśmy? - dokończyła wycierając końcem rękawa łzy spływające bezwładnie po skroni.
- To pomyłka. - wstałem, odsuwając się trochę od niej. - To przez tą pieprzoną pomyłkę. Tak nie miało być. - Syknąłem, przeczesując dłonią włosy, pociągając za końcówki.
- Nie za bardzo rozumiem... Jak miało być? - usłyszałem jej cichy głosik zza moich pleców.
- Nie do końca wiem jak to ująć. -odwróciłem się tyłem i powędrowałem do krat celi.
Patrząc na nie, przepełniała mnie wściekłość. Nie wiem czemu, po prostu wkurwiał mnie fakt, że przez bandę nierozgarniętych idiotów, zamiast dobrze się bawić siedzę jak jakaś bezradna dupa w pierdolonym więzieniu.
- To wytłumacz mi to - momentalnie poczułem na karku ciepłe powietrze wydychane przez Roxi. Stała już tuż obok z podpuchniętymi od płaczu oczami, mająca pewnie nadzieję, że zaraz wszystko jej powiem.
- Nie będę tłumaczył kiedy to nie jest moja wina. Zaraz stąd wyjdziemy, wyluzuj. - warknąłem zaciskając szczękę i niekontrolowanie zacząłem szarpać kraty.
Ja doskonale wiem, że to nic nie da. Ale nie zrobiłem to po to żeby je wyważyć. Chciałem po prostu chociaż odrobinę wyładować złość, która we mnie tkwiła.
- Ale ty wiesz, dlaczego tu jesteśmy. Wiesz, jak to nazywasz, przez jaką pomyłkę tu siedzimy. Widzę to, nie oszukasz mnie. - powiedziała nie dając za wygraną. - Wytłumacz mi to do cholery. - dodała dotykając mojego ramienia kiedy nic nie odpowiedziałem.
- Stul pysk chociaż na chwilę - wymamrotałem z zaciśniętymi szczękami zdejmując z ramienia jej dłoń.
Bezradnie oparłem czołem o metalowe rury szukając w głowie jakiegoś logicznego i racjonalnego planu spierdolenia stąd. Nic kurwa nie otworzy się na "Abra Kadabra".
A Roxi? Roxi nic już się nie odezwała. Wróciła do swojego poprzedniego miejsca w kompletnej ciszy. Usiadła na czymś zwanym więziennym łóżkiem, podpierając brodę na dłoniach.
Może za ostro zareagowałem. Ale nie moja wina. Jest strasznie wkurzająca w niektórych chwilach, a teraz przynajmniej siedzi cicho i nie wypytuje się o coś, co i tak ode mnie nie usłyszy.
- Za szybko się pożegnaliśmy moi drodzy. Musimy was jeszcze spisać. Wychodźcie. - zaśmiał się szeryf przekręcając kluczyk, otwierając celę.
Moja pierwsza myśl po uchyleniu drzwi była taka, że to idealny moment żeby spierdolić.
Dopóki za szeryfem do środka nie weszło kilkoro policjantów, którzy zakuli nas w kajdanki i cały czas trzymając za ramiona wyprowadzili do innego pomieszczenia.
Weszliśmy do pokoju gdzie stało wielkie biurko i parę krzeseł.
Jest tu ciemno jak w p... w jaskini.
- Pss.. - usłyszałem piśnięcie od lewej strony. - Teraz jest idealny moment żebyś uciekł ze swoją dziewczyną. - wyszeptał mężczyzna około trzydziestki, przyprowadzony tu juz wcześniej.
- Nie jest moją dziewczyną - sprostowałem, spoglądając w bok na słodką twarzyczkę Roxi.
- Mniejsza z tym. Jest idealny moment. Nie znają was jeszcze nie zostaliście notowani. Uciekajcie, pomogę wam. - wymamrotał przerzucając chwilowo wzrok na drzwi ewakuacyjne. - Na trzy ja z kumplami odwrócimy ich uwagę, a wy wybiegniecie.
- A ty? - spytałem, zastanawiając się, dlaczego mówi to mi zamiast sam uciekać.
- Ja? Mnie już znają. Nic mi to nie da, że ucieknę. Tak czy siak mnie znajdą. Dobra, słuchaj, młody:
Raz...
Dwa...
Trzy ! - wrzasnął zaczynając się szarpać i od razu przystępując do odwrócenia uwagi wszystkich policjantów.
Sam uwolniłem się z uścisku jednego z nich od razu podchodząc najpierw do biurka, na którym leżały klucze do kajdanek, a następnie do Roxi. Oswobodziłem jej ręce po czym swoje i łapiąc dziewczynę za dłoń jak najszybciej skierowałem się w stronę wyjścia. Stojąc w drzwiach spojrzałem na bijących się mężczyzn gdzie wśród nich znalazł się ten, z którym rozmawiałem. Kiwnąłem w jego stronę w podziękowaniu za to co zrobił i wybiegłem.
Biegłem przed siebie cały czas trzymając dziewczynę za rękę. Nie myślałem gdzie się biegnę. Po prostu chciałem znaleźć sie jak najdalej od komisariatu żeby żaden policjant nie mógł nas złapać.
- Ałć ! - krzyknęła Roxi potykając się o wystający korzeń drzewa po chwili upadając na ziemię.
- Nic ci nie jest? Możesz ruszać nogą ? - powiedziałem nachylając się nad nią, zaczynając rozmasowywać jej stopę.
- Boli - syknęła z bólu wyrywając z moich rąk nogę.
- Kurwa mać ! - wrzasnąłem zirytowany, łapiąc się za czoło.
Usiadłem zza dziewczyną tak aby położyć jej głowę na swoim torsie. O dziwo żadnego sprzeciwu nie usłyszałem.
Mierzwiłem dłońmi po jej włosach rozglądając się na boki.
Dalsza część lasu
autostrada,
tam widać jeszcze komisariat,
a tam... Bingo ! Bar motocyklistów.
- Kotek, dasz radę wstać? - spytałem przenosząc wzrok z powrotem na Roxi.
- Nie nazywaj mnie tak. - warknęła, podnosząc się ze mnie i siadając sama.
- Przepraszam. Księżniczko, królewno, słoneczko, kwiatuszku, skarbie, kochanie, aniołeczku, śnieżynko dasz radę wstać?
Tak, wymieniałem specjalnie.
- Ugh, chyba tak. - powiedziała powoli podnosząc swój tyłeczek z ziemi, następnie koślawo stając, podpierając się o drzewo.
- Chodź, zaniosę cię. - zaśmiałem się pod nosem widząc jej stan następnie podszedłem do niej biorąc ją na ręce i zaczynając iść.
- Wohoho, gdzie idziesz? - spytała zdezorientowana moim nagłym ruchem.
- Widzisz tamten bar z motocyklami ? - zapytałem na co przytaknęła. - Pożyczymy od kogoś motor.
Pożyczymy, w przenośni...
- Żartujesz sobie?
- Nie, a co chcesz siedzieć i tak sobie czekać aż wściekli policjanci przybiegną i zgarną cię do paki? - spytałem retorycznie.
"Odłożyłem" ją na ziemię rozglądając się naokoło czy nikogo wokół nie ma.
Było pusto.
- Poczekaj zaraz przyjdę, a raczej przyjadę. - uśmiechnąłem się do niej żeby choć trochę uwierzyła, że wszystko będzie dobrze, bo jej wyrazie twarzy można stwierdzić, że nie jest przekonana do mojego planu. Ale szczerze, innej opcji nie ma.
Najciszej jak umiałem podszedłem do motocykli, w duchu się modląc żeby ktoś zostawił kluczyki.
ten nie,
ten nie,
ten nie,
ten... jest. Bogu dzięki
Rozejrzałem się ostatni raz po czym bez wahania odpaliłem silnik i podjechałem po Roxi.
- Dobrze jest, wsiadaj - powiedziałem zatrzymując się koło niej.
- Nie - odpowiedziała krótko jak naburmuszona pięciolatka.
- Pierdolisz. Wolisz siedzieć za kratami? serio? Nie wygłupiaj się tylko wsiadaj. - wypowiedziałem stanowczo. Niech ona sobie, kurwa nie żartuje, bo to nie jest na to pora.
- Nie będę jechała kradzionym motocyklem, kumasz?
- A co ja? Żaba żeby kumać? Nie pierdol mała. - powiedziałem czując jak działa mi na ciśnienie.
Niech ona do kurwy nędzy mnie nie wkurwia.
- Ugh, dobra. - syknęła, powoli ze względu na swoją nogę podchodząc i usiadła za mną mocno zaciskając uścisk w pasie.
- Grzeczna dziewczynka - uśmiechnąłem się zadziornie, ruszając naprzód.
***
- Dobra, mała. Wysiadka - powiedziałem zatrzymując się koło jej domu.
- Dziękuję. - odpowiedziała ziewając pod nosem. Leniwie zeszła z siedzenia, stając koło mnie.
- Nie ma sprawy, a teraz mykaj spać. No chyba, że chcesz ze mną pojechać do mojego domu lub może ja mam wejść do twojego - uśmiechnąłem się, łapiąc ją w pasie i przyciągając do siebie.
- Wiesz co? Możesz wejść. - zaśmiała się, błądząc palcami po moim torsie, a swoimi słowami sprawiła przepływ gorąca przez moje ciało.
- Serio? - spytałem niedowierzając
- Tak, ale tylko po to żeby coś wyjaśnić.
BUM. I magiczna chwili spierdoliła.
- Dobranoc. - powiedziałem odsuwając ją od siebie i zapalając silnik.
- Do jutra. - westchnęła przeczesując palcami włosy.

czwartek, 19 września 2013

~Rozdział 6

Przytaknęłam na prośbę Josha żeby mu pomóc chociaż nie byłam co do tego przekonana. Znam swojego brata i wiem, że lubi pakować nosa w nie swoje sprawy i w kłopoty, więc szanse, że jest to coś zwyczajnego są miniaturowe.
Siedziałam na łóżku patrząc na chłopaka zaniepokojona czy coś w tym rodzaju czekając aż coś powie. Ale ten nie pisnął ani słowa co doprowadzało mnie w jeszcze większy niepokój.
- Josh, kurwa mać powiesz mi o co chodzi czy będziemy się na siebie tak gapić? - nie wytrzymałam już tej ciszy, która nas otaczała i wpatrywania się na niego czekając aż się odważy powiedzieć co narobił.
- Okey, uspokój się i chodź za mną. - w końcu przemówił po czym wstał kierując się w stronę drzwi. Wywróciłam oczami podnosząc swoje ciało z niechęci i małej dramaturgi. Miał mi tylko coś powiedzieć, a nie jeszcze pokazywać. Już się boję co to takiego. Stojąc obok łóżka poprawiłam swoje ubranie, a następnie wyszłam zatrzaskując za sobą drzwi. Przechodziłam przez korytarz za bratem próbując wymyślić, przewidzieć co takiego wykombinował. Jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Żadnego pomysłu, wytłumaczenia czy coś w tym rodzaju nie potrafiłam znaleźć. Nie lubię nie wiedzieć, ale pozostało mi tylko czekać co z każdą sekundą oczekiwania stawało się coraz bardziej niepokojące. Przeszliśmy przez cały dom żeby skierować się do drzwi zewnętrznych. Josh nacisnął klamkę wypuszczając nas na podwórze. Zmrużyłam oczy zamyślając się. Najpierw miał mi coś powiedzieć, potem jednak musiał mi to pokazać, ale na koniec okazuje się że musimy wyjść z domu.
Josh co ty zrobiłeś?!?
Będąc na zewnątrz przekręciłam klucz w zamku nie odsuwając wzroku, który utkwił na bracie. Szedł oglądając we wszystkie strony jakby upewniając się, że nikt oprócz nas nie jest dość blisko naszego domu. Kierowałam się cały czas za nim, a kiedy skręcił okrążyć budynek domyślałam że idzie do garażu.
Tylko co tam kurde jest?!
Będąc na miejscu Josh zaczął otwierać jak się domyślałam garaż.
- Wchodź - powiedział do mnie stojąc w wejściu. Założyłam ręce na piersi wchodząc do środka. Zaraz za mną pojawił się Josh, który pociągnął klamkę pozbawiając komukolwiek tu wejść.
Przeniosłam wzrok przed siebie i od razu ujrzałam długi szary materiał odkrywający coś. Przyglądałam się rozmyślając co jest pod spodem. Tata nigdy nic nie przykrywa materiałami w garażu, bo dla niego musi być porządek i ład, a 'zbędne okrycia są do tego niepotrzebne'.
- Co tam jest? - odwróciłam się na pięcie a następnie spytałam Josha. Skoro mnie przyprowadził to powinien wiedzieć co tu jest.
- To w czym miałaś mi pomóc - stwierdził podchodząc i stając koło mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Nie mam pojęcia o czym myślał, co teraz czuł.
- A tak jaśniej? - uniosłam do góry jedną brew. Wyjaśnił, owszem, ale ja nadal nie kumam o co w tym wszystkim chodzi.
- Zaraz zrozumiesz - chłopak podszedł do okrytego czegoś i pociągnął za kant materiału, którym było przykryte. Zmrużyłam oczy, ale za chwilę same otworzyły mi się do maksimum.
Dziwne nawet, że nie wyleciały...
Wypatrywałam się przed siebie, a moje wargi uchyliły się odrobinę. Nie do końca byłam świadoma tego co widzę.
- Josh, do jasnej cholery, co ty narobiłeś?! - Wrzasnęłam na niego.
- To był przypadek ! - Przybrał głośny ton chcąc pewnie się bronić. Ale takie wytłumaczenie tak naprawdę nic nie tłumaczy.
- Przypadek? To nazywasz przypadkiem? - Podeszłam bliżej brata wbijając w niego swoje spojrzenie.
Trzynastolatek jest zdolny zrobić to?!
- Tak, przypadek. Bo skąd miałem wiedzieć, że się rozbije? - Wskazał ręką na całe rozwalone auto ojca nie przestając patrzeć na mnie.
Zderzak ledwo trzymał się z lewej strony auta, bo od prawej był całkowicie odizolowany. Przednia szyba na środku wybita od czegoś naprawdę ciężkiego lub wbitego z dużą siłą sądząc po pozostawionej dziurze. Lusterka boczne powyginane w różne strony, a szkło w środku nich potłuczone. Wszystkie opony poprzebijane na wylot, bez felg lub z częściami. Na masce głębokie wgniecenie zresztą takie samo jak na dachu samochodu. Ładny ciemnoczerwony kolor pojazdu można było teraz ujrzeć tylko w nielicznych miejscach z tyłu. Drzwi od strony kierowcy nie było, a leżały oparte o ścianę za autem całe zarysowane. Skórzane fotele w środku zostały podarte tak jakby wpuścić do samochodu rozwścieczonego kota.
Tak mniej więcej wyglądał teraz dawniej piękny samochód ojca.
Zaczęłam zastanawiać się co do cholery robił Josh, że odniósł takie szkody...?!
Patrzyliśmy na siebie ja z rozwścieczonym i przerażonym wyrazem twarzy, za to on ze wstydem. Napewno było mu głupio, a teraz potrzebował mojej pomocy. Sęk w tym że jak mam mu pomóc.
- Dobra - zamykając oczy wzięłam dwa głębokie wdechy. Po czym z powrotem uchyliłam powieki - powiedz mi jaki masz plan. Rodzice z zakupów wrócą lada chwila i... - zatrzymałam się zamyślajac. - Jak oni tego grata nie widzieli?
- Na szczęście wzięli samochód mamy.
- Aha, okey. No więc? Co zrobisz? - Założyłam ręce na piersi obserwując każdy ruch Josha.
- Raczej co MY zrobimy. - Spojrzał na mnie momentalnie z cwaniackim uśmiechem.
A podobno nie chciał mnie szantażować i wykorzystywać...
- Jak chcesz, więc?
- Musimy zrobić wszystko żeby tata tego nie zauważył - zaśmiałam się na jego słowa. Jak ma nie zauważyć swojego dużego samochodu, którym codziennie jeździ do pracy...?
- Nie śmiej się tylko słuchaj. - Wziął głęboki wdech po czym zaczął znów mówić - Dzisiaj przykryję samochód materiałem i zamknę garaż na zamek. Klucze schowam u siebie tak żeby ich nie znaleźli, a gdy będą ich szukać żeby otworzyć drzwi powiem że możliwe że się zgubiły i poszukam później. Oczywiście ty przyjmujesz taką samą wersję. Do pracy będzie jeździł autem mamy kiedy my w nocy wyprowadzimy pojazd do warsztatu gdzie go mam nadzieję naprawią. Zamkniemy garaż z powrotem i będziemy czekać aż samochód będzie gotowy do odbioru. Naprawiony odstawimy na miejsce, po czym w tajemniczy sposób odnajdziemy klucze gdzieś w domu. Wszyscy szczęśliwi, nikt o niczym nie wie - precyzyjnie opisał cały przygotowany przez siebie plan. Byłam pod sporym wrażeniem jego myślenia i dokładności. Tylko jedno nie było w tym planie jasne...
- Wow... - Wyjąkałam myśląc i analizując wszystkie słowa brata. - Tylko jest jedno 'ale'. Skąd masz zamiar wziąć tyle kasy na naprawę ?
- Tu wkraczasz w 100% ty - klasnął w dłonie odkrywając na chwilę pięty od podłoża.
- Ja? Niby jak ja mam skomponować tyle pieniędzy? Bank mam obrabować? - Uniosłam z wrażenia na jego słowa brwi.
- Pożyczyć?
- Od kogo?
- Masz sporo przyjaciół. Od ciotek by się wzięło...
- Skąd Amy, Katy, Nick, Kevin czy Justin mają mieć aż tyle? - Spytałam zdziwiona w ogóle takim pomysłem.
- No fakt, to trochę głupie. - Odpowiedział po czym zapadła długotrwała cisza. Przerwałam ją w końcu po moich wielkich ostrych namysłach.
- Jak w ogóle to się stało? - z tego wszystkiego nie spytałam, chociaż chodziło mi to pytanie ciągle po głowie.
- No więc to było wczoraj, mniej więcej tak...
Wcześniej
- Ej, Josh, a twoi rodzice są w domu? - Zapytał mnie Louis. Kopaliśmy właśnie po podwórku piłkę u mnie.
- Nie nie ma. Siostry też - odpowiedziałem zamachując się i kopiąc dość mocno leżącą przede mną piłkę.
- Aha, okey - odpowiedział. O co mu chodziło nie wiem, z resztą on pewnie też nie. Często gada głupoty czy zadaje pytania, których odpowiedź jest tak naprawdę nikomu niepotrzebna.
- Wiesz co? - Spytał znów.
Nie wiem i to nie jest mi potrzebne.
- Skąd?
- Twoja siostra jest serio ładna - powiedział przerażająco poważnie.
- Co ty tam pierdolisz? - Spytałem zatrzymując grę.
- Mówię, że twoja siostra jest seksowna. - Powtórzył, a ja myślałem, że robi sobie jakieś żarty.
- Roxi? - Przytaknął na to. - Za stara dla ciebie. - Wyrzuciłem bez namysłu, ale to prawda.
- Niby czemu? - Słysząc to zmarszczyłem brwi, mrużyłem oczy.
Do reszty go walnęło?
- Masz coś w tej czaszce? Jesteś niedojrzały - sam do wiecie parsknąłem śmiechem mówiąc to.
- Dojrzalszy od ciebie - założył ręce podnosząc głowę do góry.
- Nie sądzę, Louis - zaprzeczyłem przecząco kiwając głową.
- Udowodnij - droczył się.
- Jak? - myślał że wymięknę? Oj nie te progi.
- Pomyślmy - myślał moment po czym spojrzał w stronę garażu. - Prowadź samochód
- I tyle? - Zdziwiłem się. Myślałem, że stać go na coś lepszego czy trudniejszego, a tu proszę. Taka niespodzianka.
- Tyle. - Odpowiedział spokojnie.
Odwróciłem się na pięcie i udałem się w stronę garażu. Otworzyłem wysokie drzwi i od razu zobaczyłem stojące auto ojca. Z szafki stojącej w rogu pomieszczenia wyciągnąłem kluczyki do samochodu, a za chwilę znalazłem się w środku pojazdu.
- Co mam zrobić, cwaniaku? - Powiedziałem ironicznie do Louisa, który wszedł za mną do garażu, a teraz stał przy aucie.
- Za twoim domem jest duża działka. Pojedziesz na nią i pokażesz co potrafisz - odpowiedział pewny siebie zakładając ręce.
- Jak rozkażesz. - schyliłem na chwilę głowę w dół, żartując sobie z niego.
Przekręciłem kluczyk w stacyjce i odpaliłem samochód. Interesuje się pojazdami, więc dla mnie to nic strasznego, czy niemożliwego. Nawet jeśli mam trzynaście lat.
- Dobra, dobra. Widzę że potrafisz. A teraz zawracaj! - Krzyczał za mną Louis. Jeździłem trochę po polanie za domem co serio już powoli stawało się nudne, więc chciałem zahamować. Nogą nacisnąłem hamulec, ale ten nie działał. Powtarzałem czynność wiele razy coraz to bardziej natarczywie i agresywnie, ale samochód pędzący z sporawą prędkością nie zatrzymywał się. Zacząłem powoli panikować kiedy pociągnąłem hamulec ręczny a ten się oderwał.
- Josh, do cholery. Zwolnij! - Krzyczał z nutką strachu w głosie przyjaciel.
- Hamulec nie działa! - Cały czas natarczywie próbowałem zatrzymać pojazd, ale bezskutecznie.
- Wyskakuj z samochodu ! - Nie zareagowałem na to ciągle kopiąc nogą. - drzewo jest przed tobą ! Uciekaj! - Na słowa Louisa spojrzałem w przednią szybę. Coraz bliżej mnie rosło drzewo, w które prawdopodobnie wjedzie samochód.
Jednym zwinnym ruchem ręki odpiąłem pas, a następnie otworzyłem drzwiczki. Wpatrywałem się w szybko przemieszczającą się ziemię chcąc skoczyć.
Dobra Josh teraz albo nigdy.
Pomyślałem i zacząłem odliczać do trzech.
Raz... Dwa... Trzy...
I wyskoczyłem szybko z jadącego auta. Przeturlałem się kilka metrów po czym zatrzymałem się. Stanąłem na nogi i spojrzałem w stronę samochodu. Widziałem jak pędzące wpada w drzewo wywołując wielki huk.
Teraz
Wysłuchałam całego opowiadania Josha i zaniemówiłam. Kiedy on się nauczył prowadzić auto? Dwunastolatek? Nie wspomnę jak łatwo uległ na durnowaty zakładzik czy co to było, Louisa...
- Nie denerwuj się tylko - powiedział Josh widząc moją zdziwioną minę. Byłam w kompletnym szoku.
- Łatwo powiedzieć, mądralo. Co ci strzeliło do głowy?! - zaczęłam dopytywać się chociaż na takie pytanie sama nie wiedziałabym co odpowiedzieć.
 - No bo...
- Dzieci gdzie jesteście ? - usłyszeliśmy głos mamy dochodzący z domu. Nerwowo spojrzałam na brata, a on na mnie. Jeśli matka tu wejdzie, będzie po nim. A nawet po NAS.
- Szybko. Wychodzimy - stwierdził ekspresowo i zmierzył szybkim krokiem do wyjścia. Bez wahania poszłam za nim. Zamknął garaż, a klucz schował do kieszeni spodni.
- Zrobimy tak jak mówiłem, okey ? - spojrzał na mnie trochę błagalnie żebym się zgodziła.
- Dobra, dobra. Teraz już chodź zanim mama tu przyjdzie - odpowiedziałam i truchtem zmierzyłam do przodu. Będąc na miejscu zza ściany domu wychyliliśmy delikatnie głowę. Widząc stojących przed domem z torbami zakupów rodziców nie mogliśmy do nich teraz podejść. Zaraz zaczęłyby się pytania co robiliśmy za domem, potem by tam poszli, a po co im to.
- Wejdziemy tylnym wejściem - wyszeptał mi do ucha chłopak i zawrócił. Pobiegłam za nim,  a w duchu modliłam się żeby drzwi były uchylone.
- Dobra wchodź pierwszy - powiedziałam kiedy dotarliśmy na miejsce. Zwinnie i szybko prześlizgnął się do środka domu, a ja za nim. Jak gdyby nigdy nic przeszliśmy do swoich pokoi zajmując się swoimi sprawami. Planów na sobotę zasadniczo nie miałam, więc zajęłam się robieniem tak z perspektywy kogoś, niczego.
Znudzona już tym ciągłym siedzeniem w pokoju zeszłam na dół na obiad, który przygotowała mama.
- Cześć córeczko - powiedziała uśmiechnięta mama będąc w kuchni i nakładając na talerze porcje obiadu. - Co robiłaś pół dnia?
- Cześć. Właściwie to nic. Obijałam się. - odpowiedziałam zerkając na zegarek wiszący na ścianie. Było już grubo po szesnastej, a ja nawet nie wiem kiedy to zleciało. Zdecydowanie dzień jest za krótki.
- Zawołaj wszystkich i siadajcie do stołu. - oznajmiła, a ja posłusznie to wykonałam.
Za posiłek podziękowałam i z powrotem poszłam do swojego pokoju. Włączyłam telewizor szukając czegoś co przyciągnęłoby moją uwagę. Zostawiłam na jakiejś kolejnej głupiej komedii kiedy za moment zadzwonił mój telefon. Wyjęłam go z kieszeni spodni i spojrzałam na wyświetlacz. Oczy rozszerzyły mi się do maksymalnej szerokości ujrzawszy kto dzwoni. Nigdy wcześniej nie dostawałam telefonów od niego, pewnie przez nasze nie za dobre relacje. Tak, dzwonił Justin. Gapiłam się na ekran dość długo aż w końcu rzuciłam komórkę za siebie na łóżko aż w końcu sam rozłączył się. Dlaczego to zrobiłam, nie wiem. Spanikowałam? Możliwe... Tylko teraz jest pytanie czy oddzwonić. Wzięłam do ręki z powrotem telefon i odblokowałam go. Długo zastanawiałam się nad swoją decyzją, ale doszłam do wniosku, że jak będzie czegoś ważnego potrzebował to zadzwoni jeszcze raz. Odłożyłam telefon na biurko i powróciłam do swojego bardzo interesującego obijania się.
Nastąpiła noc. Nie poszłam jeszcze spać myśląc co z Joshem i samochodem, którego brutalnie rozwalił. Rozmyślałam długo aż w końcu ktoś powoli otworzył drzwi do mojego pokoju. To Josh.
______

niedziela, 15 września 2013

~Rozdział 9

- Hmm, gdziekolwiek. Niech los nas poniesie. - odpowiedział Kevin przechylając butelkę tym samym biorąc łyk swojego piwa.- Ja pierdole, jakie to literackie. - Wymamrotał do niego Justin drapiąc się w tył głowy.
- Kurde, po drugim piwie już pierdole nie od rzeczy - zaśmiał się chłopak przelotnie patrząc na trunek.
- Nie chce cię pouczać, ale weź nie pierdol przy wszystkich. - Uśmiechnął się zadziornie obracając się na pięcie żeby podejść do ławki, przy której stałam z dziewczynami od pewnego czasu. Poprawił rękami swoją skórzaną kurtkę po czym opadł wygodnie na siedzeniu obserwując przy tym Kevina.
- Powstrzymam się - zawiesił się na chwilę myśląc nad słowami, które wcześniej padły. Spuścił przy tym głowę na "lepsze myślenie". - ale, Bieber, kto pierwszy zaczął pierdolić ten zaczął. - podniósł głowę tak żeby spojrzeć na Jusa zadziornie się uśmiechając.
- Ja się nie wstydzę. - Zaśmiał się pokazując przy tym szereg swoich białych zębów.  Powiedział to bez najmniejszego wahania. - Roxi obiecała mi dać, więc może być nawet teraz - dokończył nadal z cwanym śmiechem oplatając mnie ręką w tali zarazem przyciągając do siebie.
Poczułam ogromne zdziwienie przeplatane oburzeniem, a oczy same wytrzeszczały się maksymalnie jakby miały za chwile wypaść. Co on przepraszam mówi? Obiecałam mu dać, ale najwyżej brelok. Spojrzałam na niego ze wściekłością malowaną na twarzy. Położyłam swoje ręce na jego torsie popychając go do tyłu, jednocześnie szybko się od niego odciągając.
- Co proszę ? - warknęłam na Justina zakładając ręce na piersi. Chciałam usłyszeć od niego cokolwiek co wytłumaczyłoby to co powiedział.
- No przecież za wczorajszą pomoc obiecałaś, że się odwdzięczysz. Wieczorkiem zaczęliśmy, ale niestety... Nie skończyliśmy. - parsknął śmiechem patrząc na mnie z rozbawieniem.
- Ugh, jesteś idiotą. - Wymruczałam pod nosem ze wściekłością.
Nie chciałam tu dłużej stać, więc odwróciłam się na pięcie i zmierzyłam na przód z oburzoną miną. To co zrobił było żałosne! I co teraz Amy, Katy i chłopaki sobie pomyślą? Że chciałam z wdzięczności się z nim pieprzyć? Nie jestem tanią dziwką żeby tak się odpłacać. Boże, to jakaś paranoja...
- Roxi, zaczekaj! - Usłyszałam za sobą cichy głos Katy, ale nawet nie pomyślałam żeby się zatrzymać.
- Stój, nie jestem sportowcem, więc nie będę biegać. - zaśmiała się łapiąc mnie za ramię i lekko szturchając aby mnie odwrócić, co się udało, bo teraz stałyśmy naprzeciw siebie przodem.
- Gdzie idziesz? - Spytała zabierając rękę z mojego ramienia.
- Jak najdalej od niego. - warknęłam spoglądając na jej zawsze rozpromienioną twarz.
- Pozwolisz żeby ten kretyn zniszczył ci wieczór? - spytała prawdopodobnie mając na celu zawrócenie mnie do reszty.
- Co się w ogóle wczoraj stało? - ponownie zaczęła kiedy nic nie odpowiedziałam tylko odwróciłam wzrok.
- Eh, wiesz że Josh zawsze się w coś wpakuje, prawda? - spytałam wręcz retorycznie, bo wiem, że ona wie. I się nie pomyliłam. Dziewczyna jedynie przytaknęła czekając aż do końca wytłumaczę o co chodzi.
- No właśnie. Rozwalił auto ojca, a Justin pomógł nam to wszystko ogarnąć. - wymruczałam ze skwaszoną miną odchodząc od niej na kilka kroków.
- uh, miło z jego strony... - wzdychnęła cicho pod nosem, ale i tak dało się to usłyszeć.
- Tsa... miło...
- Ale tak wracając... przecież wiesz jaki jest Justin; arogancko zabawny, zawsze taki był i jakoś dawałaś radę. Przez jego "czarny" humor nie będziesz przecież psuć sobie wieczoru. Jeszcze się na nim odegrasz, a teraz pokaż, że masz głęboko gdzieś co on mówi.- powiedziała wszystko na jednym tchu.
Jej słowa dały mi "kopa" i uświadomiły w pewnym sensie, że taki chuj jakim jest Bieber, nie będzie do robił i mówił to co mu się żywnie podoba. Dostanie ode mnie nauczkę. Ja już tego dopilnuję.
Uśmiechnęłam się do siebie zadziornie kiedy "niecne" myśli przechodziły przez moją głowę. Obróciłam się z powrotem w stronę przyjaciółki ruszając przed siebie w kierunku gdzie drinkowała reszta, a ona widząc mnie i uśmiech zdobiący moją twarz stała się zdezorientowana, jednak po chwili odwzajemniła gest. Ruszyła za mną i już za niedługi moment ujrzałyśmy rozbawioną grupę siedzącą na ławce.
Spoglądając na Justina od razu poczułam złość oraz zażenowanie jednocześnie przypominając sobie wczorajszy wieczór. Momentalnie poczułam jak dosłownie kilkanaście godzin temu jego delikatne dłonie wręcz błądziły po moim ciele, a pocałunki z każdą chwilą stawały się coraz bardziej subtelne, namiętne, pożądliwe. Przez moje ciało przechodziło miłe ciepło, a mi z każdą minutą było coraz przyjemniej... Kurwa dość, muszę się otrząsnąć. Tu Ziemia do Roxi!
- Jesteśmy w komplecie, więc możemy już jechać? - spytał Kevin zauważywszy, że ja i Katy już tutaj jesteśmy.
- Jasne - odpowiedziałam praktycznie za wszystkich. I szczerze mówiąc nie chciałam więcej tak bezczynnie stać, albo się dzieje albo nie..
- Dobra to bierzemy tych najtrzeźwiejszych jako kierowców czyli Nick i Justin - mówiła Amy wskazując po kolei na wymienionych chłopaków.
- Wohoho... Za jaką cholerę znów mam prowadzić?! I znów będę musiał się oszczędzać?! - Justin od razu zareagował na co chciało mi się śmiać. Biedaczek znów sobie dużo nie popije.
- Nie wypiliście dużo, a Kevin jest już dość wstawiony...
- Kurwa, dobra. To pakujcie swoje leniwe tyłki do wozu. - Bieber podniósł się leniwie po czym wślizgnął swoją dłoń do kieszeni spodni po kluczyki. Wyjmując je podszedł do samochodu otwierając go.
Spojrzałam na Nicka, który już z Amy wsiadał do swojej maszyny. Nie zastanawiając się krzyknęłam żeby z odległości jaka nas dzieliła mogli usłyszeć.
- Mogę jechać z wami ?
- Oczywiście, przecież nie będziesz zapierdalała na nogach za nami - zaśmiał się Nick co wręcz musiałam odwzajemnić. Spojrzałam w międzyczasie na Amy, która uśmiechając się pokiwała głową żebym już wsiadała.
Nie czekając dłużej ruszyłam w ich kierunku. Przechodząc blisko Justina czułam na sobie jego wzrok, co w tym momencie było irytujące i wkurzające. Nie zwracając na niego uwagi wsiadłam na tylne siedzenia zatrzaskując za sobą drzwiczki.
***
- Gdzie my jesteśmy ? - spytałam stojąc przed wysoką bramą prowadzącą... kurwa, Bóg wie gdzie.
- Widzisz to pomieszczenie ? - nachylił się nade mną wskazując palcem na jakiś budynek, Kevin.
- Mhm.
- To jest nocy klub, gdzie są różne przetargi, zakłady i wypasione dyskoteki. - wytłumaczył mi wszystko pokrótce, przez co w mojej główce narodziło się nowe pytanie, które od razu wybełkotałam.
- To jest legalne?
- Nie, w żadnym stopniu. A co, cykor cię obszedł? - poczułam na swojej szyi czyjś ciepły oddech dlatego odruchowo odwróciłam się i zobaczyłam Justina zadziornie się uśmiechającego.
- Tego nie powiedziałam. Po prostu chciałam wiedzieć. - zmrużyłam oczy jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie i tak było... no prawie...
- Świetnie. - wymruczał wymijając mnie. Obróciłam się z powrotem i zobaczyłam jak Jus wita się z mężczyzną który przed momentem otworzył nam ową wielką bramę.
Najwyraźniej się znają, bo rozmawiają ze sobą jak starzy dobrzy przyjaciele, chociaż to nie trwało długo. Mężczyzna odsunął się wpuszczając chłopaka i nas do środka. Szłam na końcu, czując się niepewnie. Miałam wrażenie, że stanie się coś nie koniecznie przyjemnego..
Przekraczając próg do budynku o którego się kilka minut wcześniej pytałam, do moich uszu napłynęła cholernie głośnia "fala" dźwięków.
Nie znam tego miejsca, nigdy wcześniej tutaj nie byłam, więc nie mam zamiaru gdziekolwiek chodzić sama. Będę się trzymać reszty, bo jestem zdolna do tego by się zgubić po kilku sekundach, uwierzcie...
- Chodź wynosimy się stąd zanim nam dopierdolą ! - usłyszałam czyiś głos zmierzający coraz bliżej mnie. Już odruchowo odwróciłam głowę w bok z ciekawości sprawdzić kto to.
Szczupły, ale dobrze zbudowany chłopak szedł w moją stronę (najprawdopodobniej do drzwi przy których byłam blisko) tyłem nie patrząc gdzie idzie.
- Ej, uważaj ! - krzyknęłam kiedy tajemniczy chłopak niepostrzeżenie nadepnął na moją nogę przechylając się przez to do tyłu i upadając na mnie co spowodowało "reakcje łańcuchową". Upadłam niekontrolowanie w czyjeś ramiona wręcz oszołomiona.
- Cholera jasna. Przepraszam, nic ci nie jest ? - chłopak w szybkim tempie "otrząsnął" się i podszedł przepraszając mnie.
- ni...
- Ty już pokazałeś na co cię stać. Spierdalaj stąd - syknął mój "wybawiciel" tym samym przypominając mi, że wciąż na nim leżę.
Chłopak nie chcąc najwyraźniej żadnego "starcia" jeszcze raz mnie przeprosił kwitując to miłym uśmiechem co odwzajemniłam i odszedł. Odwróciłam lekko głowę i zobaczyłam, tsa... kogo innego... niż Justina. Leżałam na nim z dłońmi przylegającymi do jego klatki piersiowej spoglądając w jego czekoladowe oczy. Sam jego widok strasznie mnie irytował...
- Nic ci nie jest? - Spytał słodko zarazem opiekuńczo się we mnie wpatrywując.
- Nie. Dziękuję - zaśmiałam się ironiczne. - Chętnie dałabym ci coś w zamian, ale znów zinterpretujesz to po swojemu.
- Wohoho, czekaj. Nie mów mi, że się o tamto wściekasz. To bym żart, Roxi.
- Mało udany, Justin. - powiedziałam popierając się rękoma podłogi i ostrożnie wstałam nie chcąc dłużej na nim leżeć. Choć było mi serio wygodnie i... Dość Roxanna, dość.
- A poza tym nie musiałeś tak ostro reagować i wrzeszczeć na tego chłopaka, a nawet w ogóle nie musiałeś. - Syknęłam poprawiając lekko pociągniętą bluzkę w tym samym czasie kiedy Justin podniósł się i stanął obok mnie
-  A co? Spodobał ci się ? - spytał grymaśnie zaciskając zęby tym samym poruszając gniewnie szczęką.
- może. Nic ci do tego. - palnęłam wymijając go i od razu skierowałam się w stronę baru. Może i nie znam tego miejsca, ale od razu rzucił mi się w oczy dość wysoki blat z różnorodnymi alkoholami i stojącym przy nim przystojnym brunetem, który właśnie wycierał ścierką kufel.
Usiadłam na podwyższanym krześle kierując odruchowo wzrok na swoje nogi po czym na stojącego po drugiej stronie blatu barmana. Uśmiechał się zadziornie uważnie mi się przyglądając co z sekundy na sekundę stawało się coraz bardziej krępujące.
- Co podać? - spytał po chwili odkładając na półkę kufel, a ścierkę rzucając gdzieś na bok.
- Bezalkoholowego drinka. - odpowiedziałam po krótkim zastanowieniu. Nie mam dziś ochoty pić ani upijać się. Ogólnie tego nie lubię. Nie lubię alkoholu, nie lubię nie pamiętać co robiłam, mówiłam, a w najgorszym wypadku śpiewałam. O ile takie wycie można nazwać śpiewem...
- Robi się, seniorita *panienka, dziewczyna*- zaśmiał się pokazując przy tym szereg białych zębów, w tym samym momencie wyjmując szkło i płyny do zrobienia drinka.
- Por favor *proszę* - szepnął po chwili podając mi napój.
- Gracias *dziękuję* - uśmiechnęłam się odpowiadając po hiszpańsku.
Wzięłam do ręki szklankę, przechylając tak żeby zawartość swobodnie wleciała do mojego gardła. Przełykając trunek poczułam jak ciepło przepływa przez moje ciało jednocześnie dając mi znak, że mój "bezalkoholowy" drink wcale nie jest bezalkoholowy.
Odłożyłam ze skwaszoną miną szklankę spoglądając na barmana.
- Niestety seniorita, nie dajemy tutaj bezalkoholowych. - zaśmiał się przez co zwróciłam uwagę na jego śliczny hiszpański akcent, który by wyjaśniał wszystkie hiszpańskie słówka, które wcześniej powiedział.
- tsa - szepnęłam sama do siebie zwracając większą uwagę na tym, że momentalnie wręcz ogłuszająca muzyka ucichła. Spojrzałam w stronę DJ'a gdzie na jego miejscu właśnie stanął jakiś, za przeproszeniem, zachlany chłopak.
- Yo, yo, yo! Widzę jak świetnie się bawicie, ale mam coś jeszcze lepszego ! Wasze ulubione wyścigi i licytacje towarów właśnie się rozpoczynają! - wykrzyczał przez mikrofon powodując u praktycznie wszystkich ludzi pewną furię.
Nie mam pojęcia o co w tym chodzi. Jakie kurwa towary? Zaczynam się bać...
- Wszyscy ręce do góry i nie opuszczać miejsc !
Teraz mnie nie obchodzi jakie. Policja i oddziały specjalne powodują u mnie większy strach i wytrzeszcz oczu...
Justin Pov
 Impreza zaczęła się rozkręcać w najlepsze kiedy usłyszałem.
 - Yo, yo, yo! Widzę jak świetnie się bawicie, ale mam coś jeszcze lepszego ! Wasze ulubione wyścigi i licytacje towarów właśnie się rozpoczynają!
Dobrze wiem o co w tym chodzi i szczerze na samą myśl zaśmiałem się do siebie. Momentalnie wstałem i spojrzałem w stronę parkietu, na którym od razu dostrzegłem moich przyjaciół. Tylko Roxi gdzieś wcięło... a nie. Mam ją. Siedzi przy barze flirtując z barmanem. Na sam ich widok coś się we mnie zagotowało. Śmiali się nie wiadomo z czego. Pewnie powiedział jej jak to zabawnie wylał kiedyś piwo na jednego biznesmena. Musi być bardzo śmieszny, kurwa.
Poprawiłem spodnie lekko je spuszczając po chwili skierowałem się w ich stronę.
- Wszyscy ręce do góry i nie opuszczać miejsc ! - Nagle usłyszałem głośny, doniosły głos mężczyzny. Spojrzałem zdezorientowany w stronę, z którego dochodził i zobaczyłem gliniarzy i jakieś oddziały specjalne wbiegające w głąb lokalu. Spojrzałem odruchowo na Roxi, która siedziała w jednym miejscu wystraszona. Nie czekając ruszyłem do niej. Nie możemy tak tu siedzieć. Trzeba wypierdalać stąd jak najszybciej...
***
Chłopak jak najszybciej, z trudem wymijając speszonych ludzi, podbiegł do dziewczyny, która jak sparaliżowana nie wiedziała co zrobić. Mocno ją do siebie przytulił po chwili ciągnąc za rękę z zamiarem jak najszybszego opuszczenia klubu. Jednak to nie wyszło.
Policjanci zatrzymywali wszystkich napotkanych. Justina i Roxi również...

poniedziałek, 22 lipca 2013

~ Rozdział 8

Obudziły mnie rażące promienie słoneczne, które większej reakcji na mnie zrobiły. Uśmiechałam się nawet trochę. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów wyspałam się. Cud. Odwróciłam się chcąc zobaczyć miłą twarz Justina. Jednak go obok mnie nie było. Musiał się obudzić i pojechać do siebie. Z resztą jak mój ojciec zobaczyłby w naszym domu Justina, czuję, że byłabym martwa. Podniosłam swoje ciało i usiadłam podpierając się rękami o łóżko by się rozejrzeć. Wszędzie pustka. Jedynie zegar na ścianie tykał wskazując godzinę jedenastą. Troszeczkę mi się zaspało, ale cóż, czasem tak bywa. Weekend jest trzeba korzystać póki można. Delikatnie przeczesałam dłonią włosy ziewając. Może się wyspałam ale chętnie jeszcze poleżałabym leniuchując z zamkniętymi oczami. Jednak mimo niechęci odsunęłam koc odkrywając do końca swoje ciało. W jednej chwili poczułam chłód i przechodzące przeze mnie zimne dreszcze. Zasnęłam w ubraniach, więc nic dziwnego taka reakcja. Stopniowo wstałam na własne nogi co wydawało się trwać wieczność.
- Ogarnij się - wymamrotałam zakrywając dłońmi twarz. Kręciłam nią przecząco po czym całą przetarłam. "wzięłam się w garść" i szybko wybrałam nową bieliznę, ciuchy na dziś. Otworzyłam drzwi wyskakując z pokoju. Skierowałam się do łazienki, w której miałam zamiar wziąć szybki, zimny prysznic. Zdjęłam z siebie ubrania i związałam włosy w niechlujnego koka. Tak żeby ich nie pomoczyć. Wskoczyłam pod prysznic za chwilę odkręcając kran. Pozwoliłam żeby zimna woda spływała po moim ciele od góry do dołu co było orzeźwiające a zarazem kojące. Wylałam na dłoń żel i zaczęłam wcierać go w ciało. Zastanawiam się jakie plany na dziś podjąć. W niedzielę zawsze rano mama szykuje śniadanie dla wszystkich. Pysznie tylko ciekawe czy te żarłoki coś mi zostawiły. Josh w niedzielę wstaje razem z ojcem żeby potem zawiózł go do dziadka. Świetna okazja żeby siedzieć z przodu... Chociaż nie, nawet już od strony kierowcy siedział, więc... Czekaj, co z samochodem?! Kurwa mać! Szybko opukałam się z żelu i wytarłam wodę cieknącą po moim ciele. Założyłam jedynie bieliznę, bo jak najszybciej znaleźć się w kuchni. Wyskoczyłam z pomieszczenia jakby właśnie się paliło. Nieuważnie schodziłam po schodach rozmyślając co się stanie.
Przecież rodzice się wściekną. Już są pewnie wściekli. Jezu, czemu zaspałam?
Wbiegłam szybko do kuchni hamując dopiero koło stołu gdzie moja matka piła poranną kawę.
- Córeczko, co się stało? Wparowałaś jakby była tutaj 100% wyprzedaż - zdziwiła się. Zresztą nie dziwie się .Gdybym ja zobaczyła swoje dziecko w samej bieliźnie wpadające znienacka rano zareagowałabym pewnie tak samo.
- Gdzie jest tata? - od razu przeszłam do rzeczy.
- W pracy, a gdzie ma być ? - odpowiedziała zaskoczona moim pytaniem. bo że ojciec pracuje w niedzielę to zdążyłam się przyzwyczaić. Jest kompletnym pracoholikiem. Czasem potrafi cały dzień przesiedzieć w biurze. Obecnie mam to gdzieś, jestem przyzwyczajona, ale Josh... On potrzebuje ojca. Zwłaszcza teraz, w tym okresie.
- Ale pojechał normalnie samochodem? - pytałam dalej.
- No tak. Znaleźliśmy klucze do garażu, znaczy twój brat znalazł za to ojciec mógł pojechać swoim. - wytłumaczyła. Nawet nie wyobrażacie sobie jak mi ulżyło. Jakimś cudem samochód znalazł się w pierwotnym miejscu i co najważniejsze w pierwotnym stanie.
- Okey, to ja już pójdę. - Wyjąkałam. Odrobiłam się na pięcie po czym postawiłam pierwszy krok, ale niestety matka wszystko musi wiedzieć.
- Czekaj, czekaj. - zatrzymała mnie. - tylko po to mało co się nie zabiłaś biegnąc po schodach żeby zapytać się czy tato jest w domu? Odwróć się do mnie  - Dokończyła. Odwróciłam się z potworem w jej stronę tak jak chciała.
- Pff... Nie - skłamałam marszcząc oczy w tej samej chwili zakładając ręce na piersi.
- więc ? - spytała unosząc brwi w górę.
- Zapomniałam - w pięciu sekundach nic do głowy mi nie przyszło, żadna wymówka, więc rzuciłam najprostsze wytłumaczenie. Miałam nadzieję że to już koniec.
- A może chodzi o tego chłopaka, który rano przyjechał? Justin, tak? - Cisnęła dalej. Tego się nie spodziewałam, ale właśnie to wszystko mi wytłumaczyło. Justin obudził się rano, pojechał odebrać samochód ojca, a wracając i chcąc odjechać spotkał moją matkę. Przecież to proste. Czemu od razu na to nie wpadłam? Moje myślę rano jednak jest ciężkie.
- Roxi, a może on akurat odjeżdżał? - Główkowała dalej. - Możesz mi śmiało powiedzieć prawdę.
- Co? Nie! Co ty sugerujesz? - Rozszerzyłam maksymalnie oczy słysząc jej słówka. Nie zamierzam jej nic mówić. Prawdy sądzę, że dziś nie usłyszy.
- Był u nas w nocy?
- Nie. - odpowiedziałam szybko. Jej słowa mnie zaskoczyły, serio. Nawet jeśli była to prawda.
- Dobra, widzę, że prawdy nie powiesz - wzdychnęła - Ale pamiętaj choćby na przyszłość. Prezerwatywy jak chcesz są w dolnej szufladzie szafy w salonie. Lepiej się zabezpieczać.
- Mamo, dość - wręcz krzyknęłam. Co mnie to obchodzi gdzie są kondomy. Przecież nie będę używać rodziców gumek. Zobaczyliby, że ubyło ... Dobra nieważne. Niech ona się zajmie swoimi sprawami, a nie wymyśla mi referaty na temat położenia w domu.
- Chcę żebyś wiedziała. - powiedziała "tłumacząc się".
- Może jeszcze mi powiesz jak się to zakłada, co ? Chętnie posłucham - syknęłam sarkastycznie opierając się rękami o stół, przy którym siedziała.
- Cóż dziecko. Tą czynność może zostaw chłopakowi, ale jak chcesz wiedzieć to... - wzięła łyk swojej kawy splatając potem swoje palce przygotowując się do paplaniny.
- Nie chce wiedzieć. Starczy, idę do siebie. - natychmiast jej przerwałam podnosząc się. Odwróciłam się na pięcie i skierowałam się dość szybko do pokoju.
Na pewno jej instrukcja byłaby ciekawa i bardzo przydatna, ale nie dzięki, nie mam zamiaru tego słuchać. Moja matka jest dość młoda, 38 lat to przecież nie dużo mając 18-letnią córkę, prawda? Mój ojciec jest rok starszy, a ożenili się wcześnie, bo trafili na wpadkę. Tak, ja nią jestem. Wydaje mi się, że dlatego tak często mi mówi o seksie żeby mnie "uchronić" od popełnienia tego samego błędu co ona, ale co to da? Czasem uczucia biorą górę nad rozsądkiem i wątpię, że da się je pohamować.
Wchodząc do pokoju od razu zmierzyłam w stronę szafy. Otworzyłam ją, a stojąc jak wryta wpatrywałam się myśląc co wziąć założyć.
- Trzeba się wybrać na zakupy... - Marudziłam do siebie wzdychając. Za cholerę nie wiedziałam co ubrać. Gapiłam się tak nadal kiedy zadzwonił telefon. Podeszłam do biurka, na którym leżał i od razu spojrzałam na wyświetlacz: Amy.
- Halo? - powiedziałam przykładając komórkę do ucha.
- No hej, słuchaj. Ubieraj się szybciutko i wychodź. Poszwendamy się trochę i pójdziemy do Kevina. - Od razu przeszła do rzeczy.
- Skąd wiesz, że nie jestem ubrana? - Spytałam.
- Cóż, ty zawsze długo śpisz, a raczej w nocy buszujesz. - Zaśmiała się na co zawtórowałam.
- Ha, ha, ha, coś jeszcze? - Wymamrotałam przytrzymując telefon ramieniem żeby wziąć do rąk krótkie jeansowe szorty. Za oknem było widać, że jest ciepło, dlatego je założę.
- Zbiórka u Kevina. Jak mi się coś jeszcze przypomni to zadzwonię. Pa - rzuciła i nie czekając na moją reakcje rozłączyła się, a ja zrobiłam to samo i odłożyłam telefon na biurko. Spojrzałam przelotnie na spodenki, za chwilę w szafę. Od razu w oczy rzuciła mi się bladoróżowa bokserka obok której bele jak położony był full cap. Jak tak zebrać wszystko razem to wychodzi ciekawy komplet, więc nie pozostaje mi nic innego tylko się ubrać.
***
- Mamo, ja wychodzę - powiedziałam spotykając mamę w kuchni. Stała przy zlewie zmywając naczynia przez co zrobiło mi się jej szkoda. Niedziela południe, a ona siedzi w domu sprzątając.
- Dobrze, tylko nie wracaj późno. Jutro szkoła. - odpowiedziała odwracając głowę w moją stronę.
- Oj, ostatnie dni, więc mogę nawet nie pójść. - zaśmiałam się, ale to nie spodobało się mojej mamie - spokojnie, pójdę. - Pomóc ci ?
- Nie, idź córeczko. Dam sobie radę. - uśmiechnęła się chcąc zakryć swoje zmęczenie, chociaż, uwierzcie mi, widać jak ma tego wszystkiego dość.
- Na pewno? - dopytywałam. Nie chcę zostawiać mamy samą jeśli by mnie potrzebowała. Takie już moje dobre serducho.
- Na pewno. Weź lepiej coś do jedzenia, bo z głodu umrzesz. - wycierając mokre dłonie wskazała na talerz z owocami.
- Jasne - wymamrotałam biorąc do ręki jabłko. - To ja spadam. Pa. - ugryzłam owoc i udałam się do wyjścia. Założyłam swoją koszulę, buty po czym wyszłam. Kierowałam się w stronę domu Kevina, który tak bliziutko nie był, ale to nawet dobrze. Zdążę trochę pomęczyć swoją głowę nadmiernymi przemyśleniami....
Rok szkolny się niedługo kończy, wiec musimy pomyśleć nad planami na wakacje, bo jakoś do babci jechać mi się nie śpieszy. Kocham ją, ale spędzenie z nią wakacji oznacza sprzątanie całego domu i gotowanie. Mam czas, żeby jeszcze sobie postać przy garach. Teraz w wakacje chcę się pobawić. A jakby tak pojechać na kolonie organizowane przez urząd...? Cóż podróż do Paryża lub na Florydę brzmi ciekawie. Powoli nudzi mi się Phoenix. Lubię zmiany i muszę gdzieś wyjechać w te wakacje, nie ma innej opcji, a tak wracając do bliższej przyszłości to ciekawe co dziś będziemy robić. Nie no to głupie, oczywiste jest chyba, że wszystko, a zarazem nic. Tylko niech chłopaki z alkoholem nie przesadzą, bo kolejny raz nie zamierzam czołgać ich przez całe miasto do domu, jak się to kiedyś zdarzyło.
- Ej! Śpiąca królewno, przebudź się. - usłyszałam czyiś głos, który kompletnie wybudził mnie z zamyślenia. To dobrze, bo kto wie czy idąc nie trafiłabym w słup...
- Co? - zaczęłam tak chyba odruchowo odwracając się w bok. Zobaczyłam Justina jadącego swoim autem, pewnie do Kevina.
- Już nic - zaśmiał się. Ciekawe jak długo do mnie gadał... - Podwieźć cię? - spytał doskonale wiedząc gdzie ja idę.
 - Hm, czemu nie - odpowiedziałam podchodząc do samochodu chłopaka i wsiadając. Usiadłam wygodnie poprawiając ubranie kiedy Justin ponownie ruszył.
- Nie chce cię upominać, ale podziękować byś mogła. - wymamrotał zadziornie na mnie spoglądając.
- Ach no tak - momentalnie złapałam się za czoło - Właśnie, dzięki wielkie. - podziękowałam w geście kładąc dłoń na jego ramieniu.
- Tylko tyle? - zaśmiał się przykładając swój policzek do mojej dłoni. - cienkie coś te twoje podziękowania.
- Oj... Już wiem - powiedziałam entuzjastycznie zabierając rękę żeby klasnąć. - Dam ci coś... - dokończyłam tajemniczo i zadziornie.
- Co? - spytał odwracając na chwilę głowę spoglądając na mnie zdziwiony, zaciekawiony... coś w tym stylu.
- A co byś chciał.? - opowiedziałam pytaniem na pytanie uśmiechając się. Wyciągnęłam na chwilę IPhona żeby sprawdzić godzinę. Ale zresztą po co, skoro i tak się nie spóźnimy, bo nie wiemy, na którą mamy być.
- Nie wiem. - zaczął przenosząc swoją prawą rękę na kolano. - Jesteś ładna, mamy samochód, tam jest parking, - wskazał palcem na znajdujący się niedaleko nas postój. - więc możemy...
- Woohoohoo, stop - przerwałam mu szybko podnosząc rękę. - Ja myślałam o breloku do kluczyków. - zaśmiałam się na co Justin mi zawtórował. O czym on myśli ? Przecież to oczywiste o co mi chodziło... Oczywiste, prawda?
- Eh, też może być - uśmiechnął się spuszczając się w dół na fotelu. - Ale jakbyś chciała to mów mi od razu. - mówił kładąc dłoń na mojej nodze zarazem masując ją.
- Oo, patrz, dom Kevina. - zareagowałam strącając jego rękę. Ciekawa propozycja, ale pozwól, że nie skorzystam.
Wysiedliśmy oboje z samochodu i idąc koło siebie zbliżyliśmy się do stojących niedaleko przyjaciół. Stali przed domem popijając piwo. Nawet nie wiem jak określić ich wyraz twarzy widząc mnie i Justina koło siebie. Były przezabawne.
- Hej - Przywitałam się ze wszystkimi wybudzając ich tym samym w nadmierne gapienie się. I dobrze, bo zaczęło to być przerażające...
- Hej. - zaczął Nick - Wy byliście w jednym samochodzie i to nie wybuchło ? - zapytał nie mogąc się powstrzymać, był zdziwiony.
- Wiesz, nie noszę ze sobą bomb. - odpowiedział mu Justin podchodząc bliżej chłopaków. Nie chciałam tak stać sama na przeciwko, wiec podeszłam do dziewczyn. Niech się patrzą na kogoś innego.
- No dobra, ale przyznaj, że ty w styczności z Roxi zawsze wybuchniecie kłótnią. - kontynuował chłopak. Muszę przyznać, że ma trochę racji, co mnie też zaczęło dziwić, dlaczego ten samochód jeszcze jest cały...
- Ostatnio zaczęliśmy się lepiej dogadywać - odpowiedział mu Justin posyłając mi jednocześnie swój ciepły uśmiech. Odwzajemniłam to czując jednocześnie jak moje policzki oblewają się rumieńcem. Założyłam ręce na piersi i wpatrywałam się w podłogę, jakby coś na niej było strasznie interesujące.
- No dobra, to gdzie idziemy? - spytała Katy.
Sama się zastanawiam, co tym razem wymyślili.