Byłem już całkiem blisko celu kiedy poczułem z silne uderzenie od tyłu przez co niemalże straciłem kontrolę nad motorem.
- Kurwa, co jest ?! - krzyknąłem, spoglądając w lusterko, następnie chwilowo odwracając głowę.
Spojrzałem i już wszystko powoli rozumiałem.
Jest źle. A nawet bardzo źle.
***
- Dobranoc. - Justin zapalił silnik i ruszył, zostawiając mnie samą przed domem.Z pewnością nigdy nie zapomnę tej nocy. Była okropna. Nigdy więcej nie pójdę do żadnego podejrzanego klubu.
Nawet już czuję jak napuchnięte są moje oczy od płaczu. Ale to wszystko przez pieprzony strach spowodowany, jak to Justin ujął, pomyłką. Tylko cholera jasna jaką pomyłką? Unika odpowiedzi na moje dotyczące tego pytania jakby to był największy na świecie sekret jaki tylko on zna albo był zamieszany w jakieś pierdolnięte interesy. Nie wiem, ale i tak to z niego wyciągnę. Muszę wiedzieć jaką tą jego "pomyłką" znalazłam się w więzieniu.
Stałam z założonymi na piersi rękami, bezsensownie patrząc się przed siebie kiedy przypomniały mi się słowa mojej mamy.
tylko nie wracaj późno. Jutro szkoła.
Od razu zamachnęłam się, wyciągając z kieszeni spodenek telefon. Bogu dzięki, że nie zabrali mi go na policji. Odblokowałam go zerkając na zegarek na wyświetlaczu, który wskazywał pierwszą czterdzieści. Rzeczywiście, nie wróciłam późno... Chowając z powrotem komórkę, odwróciłam się na pięcie, chcąc pójść do środka domu. Jednak niefortunny upadek w lesie dawał się we znaki. Już przy pierwszym kroku prawie upadłam na ziemię, ale w porę podparłam się drzewa. Zawsze byłam za wycięciem go, ale teraz chyba zmienię nastawienie... Skuliłam się żeby pomasować stopę mając nadzieję, że w jakiś sposób przestanie boleć. Praktycznie na razie nic to nie dało, ale nie mogę kucać tak całą noc aż przykładowo tata przyjdzie i zaniesie mnie do domu. Wtedy nie dość, że byłoby mi głupio, niezręcznie to jeszcze musiałabym się tłumaczyć, co robiłam o drugiej w nocy na dworze pod klonem zamiast spać. Dość logicznej i wiarygodnej wymówki bym z pewnością nie znalazła.
Zbierając siły powoli przytrzymując się drzewa wstałam i skierowałam się w stronę domu kulejąc. Nie mogę wejść do domu przez drzwi, no bo one są z pewnością zamknięte, a poza tym jeszcze kogoś obudzę wchodząc po schodach. Poszłam na około stając dopiero pod oknem do mojego pokoju.
Dziękuję mamusiu, że zechciałaś przewietrzyć mi pokój.
Rozejrzałam się na około zauważając opartą o drzwi garażowe drabinę. Bezzwłocznie podeszłam do niej, łapiąc ją i wręcz czołgając pod moje okno i balkon. Oparłam szczeblami upewniając się następnie czy na pewno nie runie gdy będę w połowie drogi. Wszystko wydawało się stabilne, więc zaczęłam się wspinać co przez mój stan sprawnie nie poszło. Ale dałam radę. Weszłam na górę.
Szczerze? Chyba sama sobie kupię Nobla za wspinanie się ze skręconą kostką po drabinie żeby łaskawie przedostać się do domu.
Popchnęłam uchylone okno i przełożyłam po kolei nogi wchodząc do środka. Jeszcze nigdy w życiu tak bardzo nie cieszyłam się z bycia w domu. I nigdy nie sądziłam, że aż tak będę.
Kompletnie zrezygnowana i zmęczona podeszłam do swojego łóżka od razu kładąc się na nie. Wtopiłam twarz w poduszkę, zamykając oczy, nie mając ochoty i zamiaru nawet się ruszyć. Było mi przyjemnie, bardzo we własnym łóżeczku...
Momentalnie poczułam tą chwilę, w której wiedziałam, że zaraz odpłynę. Jednak nie. Jedyne czego się doczekałam to głosu mojej rodzicielki krzyczącej imię ojca. Też sobie wybrali porę. O tej godzinie się śpi! Cisza nocna!
Uchyliłam powieki mając skwaszoną minę.
- Kurwa, niech ten dzień się wreszcie skończy - wymamrotałam przyciskając do głowy poduszkę.
***
Obudził mnie cholerny budzik, przez który moja ulubiona piosenka powoli staje się znienawidzoną. Byłam kompletnie zmarnowana. Z pewnością się nie wyspałam.
Leniwie przetarłam dłonią powieki, ziewając pod nosem. Mimo, że chętnie bym sobie jeszcze pospała to od razu wstałam i wyciągając z szafy ubrania, udałam się do łazienki. Rzuciłam wszystko na bok stając przed lustrem. Wyglądałam okropnie. Nie dość, że na całej twarzy byłam rozmazana tuszem do rzęs, włosy miałam rozczochrane na wszystkie możliwe sposoby, to jeszcze czułam jak z moją stopą jest coraz gorzej. I wcale się nie myliłam. Przez noc strasznie napuchnęła. Wyglądała jak piłka i kurewsko bolała. To było okropne, nie przyjemne i wkurwiające zarazem.
Zdając sobie sprawę z tego, że pod prysznicem długo nie wystoję, nalałam zimnej wody do wanny. Zakręciłam kurek i powoli weszłam do środka. Tego potrzebowałam. Zimnej, ożywczej kąpieli.
Z półki wzięłam następnie wylałam na siebie malinowy żel i delikatnie zaczęłam wmasowywać go w swoje ciało. Skończywszy spłukałam pianę, wstałam i wytarłam dokładnie uważając na niektóre troszkę bolące miejsca na ciele. Nie do końca wiem od czego, ale nie ważne.
Ubrałam się, a stojąc przed lustrem uczesałam i nałożyłam lekki makijaż, który miał zakryć podpuchnięte oczy. Podkład i puder dostali dziś zadanie bojowe.
Ogarnięta wyszłam z łazienki kierując się od razu na dół. Przechodząc do kuchni przez salon, spotkałam po drodze tatę, któremu posłałam miły uśmiech (przynajmniej taki miał być), następnie weszłam do kuchni gdzie spotkałam Josha jedzącego płatki z mlekiem i mamę.
- Cześć, młody. Cześć mamuś - przywitałam się mierzwiąc włosy brata.
- Ej, bez takich. - speszył się spychając z głowy moją rękę.
- Dobrze, dobrze. Pnie niedotykalski. - podniosłam do góry dłonie w geście obronnym, podchodząc do lodówki w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia.
- Roxi, czemu ty kulejesz? - spytała mama wystawiając głowę znad gazety, którą czytała.
- Wczoraj Justin za ostro ją rżnął i za bardzo ścisnął jej nogę. - parsknął Josh dosypując płatków do miski.
- Spierdalaj ! - wrzasnęłam oburzona rzucając w jego stronę ścierką, która akurat znalazła się w moim zasięgu.
- Roxi, słownictwo - skarciła mnie mama. Zawsze w tym domu jest wilki nacisk na wyrażanie się, a i tak nikogo to nic nie nauczyło
- No, ale mamo, słyszałaś? - spytałam zirytowana tym, że zwraca mi uwagę na jedno słowo kiedy jej synuś takie rzeczy wygaduje.
- Josh, idź do pokoju się spakować. Szkoła się jeszcze nie skończyła. - zwróciła się poważnie do Josha spławiając go. Z jednej strony dobrze, bo nie będzie już wygadywał kompletnych bzdur, ale z drugiej to oznacza miłą pogawędkę z matką.
- Więc. Co ci się stało? - spytała ponownie kiedy chłopiec opuścił pomieszczenie.
- Ugh, szliśmy przez park i przewróciłam się o korzeń. Najwidoczniej gdzieś się dźgnęłam, bo moja kostka strasznie spuchnęła. - powiedziałam tylko troszkę przeinaczając fakty.
- Spuchnęła? Pokaż mi ją - wskazała na krzesło stojące obok niej mając na myśli to abym usiadła i pokazała obolałą stopę. Tak też zrobiłam
- Oj, dziewczyno. Coś ty sobie narobiłaś. - wymamrotała dokładnie oglądając kostkę. Pewnie nie wspominałam, mama jest lekarzem, więc doskonale się na tym zna.
Podeszła do szafki wyjmując z niej apteczkę, następnie rzeczy, które są jej potrzebne do opatrzenia.
- Sss, to boli - wysyczałam kiedy polewała szramę, której wcześniej nie dostrzegłam, wodą utlenioną.
- Już, kochanie. Tylko jeszcze posmarujemy, zawiniemy i gotowe. - uśmiechnęła się robiąc czynności, które wymieniła.
- Dziękuję. - powiedziałam kiedy skończyła. - Mamo, wyglądasz strasznie na zmarnowaną. Coś się stało? - spytałam zauważając jej zmęczenie.
- Nie, po prostu wezwali mnie w nocy do operacji i wróciłam dopiero przed szóstą nad ranem. Nie wyspałam się. - uśmiechnęła się blado.
- Aham, to idź spać. Ja lecę. - powiedziałam wstając i całując ją w policzek.
Szłam przez schody kiedy coś mnie tknęło. Skoro mama została wezwana to kto szalał w nocy nie dając mi spać..? Ojciec sam raczej nie, więc... Josh, kurwa znowu te swoje pornole oglądał. Ugh, co za dzieciak. Mam go dość.
Weszłam do pokoju i od razu złapałam za telefon leżący na łóżku. Odblokowałam go i od razu w oczy rzuciło mi się sześćdziesiąt dziewięć nieodebranych połączeń od dziewczyn, Kevina, Nicka, a nawet od Justina. Sądząc po dużej, trochę śmiesznej dla mnie liczbie trzeba oddzwonić. Weszłam w kontakty i wybrałam numer do Amy.
- Boże Święty, dziewczyno, gdzie ty jesteś? nic ci nie jest ? żyjesz? nie zabili cie? tak się martwimy ! - wykrzyczała do telefonu na jednym tchu.
- Wow, powoli. Jestem w domu, żyję, nic mi nie jest. - wytłumaczyłam, nie rozumiejąc wszystkiego co powiedziała.
- Wypuścili was?
- Nie, zwialiśmy. Ale to długa historia, nie chcę do tego wracać. - powiedziałam, nawet nie mając zamiaru tłumaczyć i opowiadać wszystko co się wczoraj stało.
- Okej, będziesz w szkole? - spytała z lekka uspokajając ton głosu
- Tak, będę. Właściwie to już wychodzę. - powiedziałam podchodząc do krzesełka, na którym leżała moja torba.
- Dobrze. Czekam.
- Do zobaczenia. - pożegnałam się i rozłączyłam, wychodząc z pokoju.
***
- Kurwa, nawet nie wiesz jak się bałam - wzdychnęła Amy na mój widok w szkole.
- Co ci się stało w nogę? - spytała Katy widząc jak kuleję.
- Nic takiego. Mała kontuzja. - uśmiechnęłam się podchodząc bliżej nich i przytulając na powitanie. W tym samym czasie usłyszałam dzwonek telefonu Kevina. Przeprosił na chwilę i odszedł.
- Roxi, wiesz może co się dzieje z Justinem? - spytał się Nick przytulając mnie.
- Nie, a nie ma go jeszcze? - zapytałam z lekka zmartwiona tym co powiedział. Chłopcy zawsze przyjeżdżali razem do szkoły, więc to było troszkę niepokojące.
- Ej, słuchajcie. - zaczął Kevin podchodząc do nas. Wyraźnie był zmieszany i zaniepokojony.
- Co się stało? - spytałam kiedy przerwał.
- Justin, on... On jest w szpitalu. - z trudem dokończył.
A ja ? zamarłam.
______
Nigdy początek mnie tak nie męczył jak dziś, ale w środku się rozpędziłam, więc jest dobrze.
Jest po północy, więc rozdział spóźniony o te kilkadziesiąt minut, wybaczycie?
Nie sprawdzam już, publikuję.
PROSZĘ PRZECZYTAJ INFORMACJĘ U GÓRY Z PRAWEJ STRONY, dziękuję :)
i jak myślicie, co jest z Justinem?