piątek, 1 listopada 2013

~ Rozdział 12

Justin jest w szpitalu.
Te słowa szumiały mi w głowie. Jakby zapadło właśnie echo. Ciągle słyszałam to pieprzone zdanie, które zdecydowanie nie należało do najweselszych.
Bałam się. Strasznie się bałam, o to co mu się stało, jak, gdzie, kiedy.
Lubiłam go. Nawet jeśli nasze prawie wszystkie wymiany słów polegały na kłótni to i tak był moim kumplem...
- A-ale jak to? - spytałam  nie dowierzając do samego końca w to co powiedział.
Jednak z drugiej strony, jak jest w szpitalu do nie koniecznie musiało stać się mu coś złego, prawda? Może to ktoś z jego otoczenia miał wypadek. Albo jego mama rodzi. Chociaż nie, jego mama nie jest w ciąży...
O ile się nie mylę Justin ma rzadką grupę krwi, więc możliwe, że ją oddaje.
Pff, jest dużo możliwości. Po co od razu panikować...
Ugh, mówię, a sama to robię !
Dobra uspokój się, nie panikuj, przecież to nic takiego.
- Dzwoniła do mnie jego mama. Miał wypadek - westchnął z trudem wymawiając słowa.
A jednak. To on leży na łóżku szpitalnym...
Widać, że Kevinowi było ciężko to mówić. Justin był jego najlepszym przyjacielem, a dowiedzenie się, że najlepszy przyjaciel leży teraz w szpitalu nie koniecznie należy do najlepszych wiadomości w dniu.
- Co ty mówisz? Kevin to cholery, nie żartuj sobie... - wymamrotałam ściskając się w środku żeby tylko powstrzymać łzy, które miały zamiar wylać się z moich oczu.
- Przykro mi... - zacisnął szczękę jakby ze złości...? Ja miałam ochotę rozkleić się na miliony kawałków, a on wszystko rozpierdolić.
Nie dam rady. Już nie. Poleciała. Spłynęła niekontrolowanie jedna łza po moim policzku, a za nią strumień następnych. Tego nie dało się zatrzymać. Po prostu nie. Smutek mieszany ze strachem o życie Justina przeważał wszystkie inne uczucia w tej chwili. Wydaję mi się, że nawet krwotok łatwiej zatamować niż łzy. Bo to jest o wiele gorsze od krwotoku. Bardziej boli. Czujesz jakby wewnątrz zaraz wszystko miało z ciebie eksplodować lub juz to zrobiło. W psychice są scenariusze kompletnie nie do opisania...
Uczucia bardziej bolą. Cholernie bardzo.
Zaczęłam przygryzać dolną wargę na zmianę z zaciskaniem ust żeby tylko nie wybuchnąć głośnym szlochem. Dziwne, że jeszcze tego nie zrobiłam, ale dobrze. Nienawidzę przyciągać zbędnej uwagi na siebie.
Podniosłam rękę żeby wierzchem dłoni przetrzeć mokre policzki i lekko opuchnięte oczy.
- Roxi... - niespodziewanie od tyłu przytuliła mnie Amy - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - Mocniej przyciągnęła mnie do siebie wtulając moją głowę w jej ramię, a ja? Ja znowu nie wytrzymałam. Wybuchnęłam.
- Ja jadę - zerwał się Nick zarzucając na plecy swój plecak, a z kieszeni spodni wyjął kluczyki do samochodu.
- Gdzie ? - spytała odruchowo Katy podchodząc do mnie. Wzięła w dłonie moją rękę i zaczęłam opuszkami masować po wierzchu.
- A jak myślisz ? - spytał ironicznie - do szpitala. Kevin, wiesz, w którym jest Justin ? - dokończył po czym zwrócił się do przyjaciela.
- Tak, wiem. W Arizona State Hospital na 2500 East Van Buren Street*. - odpowiedział sięgając do pamięci do rozmowy z matką Justina.
- Jadę z tobą - powiedziałam oswobadzając się od dziewczyn.
- Ja też. - dodał od razu Kevin, biorąc do ręki plecak. - Amy, Katy, zostańcie i kryjcie nas przed panią Shanon, bo znowu się pierdoła przyczepi. - skierował się do dziewczyn posyłając im blady uśmiech.
Odwzajemniły to w czasie kiedy ja założyłam na ramię torbę i przetarłam oczy chusteczką.
- Chodź, Roxi - podszedł do mnie owinąwszy rękę przez moje ramie, po chwili przytulając Kevin. - wszystko będzie dobrze. Justin to twardy koleś, da radę - powiedział uspokajająco, jednak na mnie to nie podziałało. Byłam zmieszana i pełna obaw. Nie potrafię tego zmienić dopóki nie zobaczę Jusa całego...
***
- Która to sala? - spytał Nick wchodząc szybko przez otwarte drzwi do środka szpitala. Był kompletnie zdenerwowany, zresztą ja i Kevin tak samo.
- Nie mam pojęcia. - zmierzwił palcami włosy na końcu zawieszając ręce na karku.
Byliśmy tutaj jak na jakiejś obcej planecie. Nie wiedzieliśmy gdzie się podziać, gdzie pójść, co zrobić. Jedyne co mogliśmy to kręcić się wokół własnej osi i zadręczać się myślami.
- Chodźcie, może spytamy pielęgniarki - powiedziałam po czasie zauważywszy recepcję.
Wszyscy jak na "hura" pobiegliśmy do barierki gdzie stała z wyglądu miła starsza kobieta o mały włos nie potykając się o własne nogi.
- Boże najdroższy, co się dzieci kochane stało ? - spytała przestraszona kobieta łapiąc się w miejscu gdzie było serce.
O mały włos nie zabiłam starszej pani...
- Może nam pani powiedzieć gdzie leży Justin Bieber ? - przeszedł od razu do rzeczy Kevin
- Ktoś z rodziny ? - spytała zaglądając odruchowo do komputera stojącego przed jej oczyma zapewne szukając gdzie leży Jus.
- Nie, ale...
- Nie ? Przepraszam, ale nie mogę udzielić ci takiej informacji - nie pozwalając nawet zacząć tłumaczyć, od razu odmówiła pielęgniarka.
- My musimy go zobaczyć i sprawdzić czy jest cały i zdrowy. - zaczął przekonywać zdesperowany Nick.
- Nie mogę was wpuścić jeżeli nie należycie do rodziny chorego. - tłumaczyła procedurki nawet nie dopuszczając do myśli tego, że może nas wpuścić.
- Ale pani nie rozumie. Justin jest naszym przyjacielem, musimy zobaczyć jak się czuje. - ciągnął dalej, nie dając za wygraną chłopak.
- Ja doskonale rozumiem, ale ja ni...
- Jestem jego narzeczoną, proszę. Ja muszę sprawdzić czy nic mu nie jest. - wyskoczyłam tekstem, który pierwszy wpadł mi na myśl.
- Doprawdy ? I dopiero teraz o tym mówisz? - najwyraźniej nie uwierzyła.
- Tak, naprawdę. Nie myślałam, że ta informacja jest taka istotna i poda nam numer sali bez tego. - kręciłam dalej. Nie odpuszczę, muszę do cholery go zobaczyć...
- Tacy młodzi i już planujecie ślub? - mówiła dalej przyjmując srogi wyraz twarzy. Kto by pomyślał, że taka z wyglądu miła kobieta okaże się taką jęczącą marudą.
- Podobno miłość nie zna granic... - palnęłam zdanie, które usłyszałam kiedyś od moich rodziców, gdy wyjaśniali mi, dlaczego tak wcześnie się ożenili.
- No cóż. Narzeczona to jest w jakimś stopniu rodzina, więc..
- Więc poda nam pani ten cholerny numer sali, proszę ? - Palnął zbulwersowany tym wszystkim Kevin.
- 666 - odpowiedziała po zajrzeniu na ekran monitora. Posłała mi nawet całkiem sympatyczny uśmiech, więc ta kobieta ma coś z bipolarności.
- Dziękuję. - westchnęłam z ulgą i pobiegłam z chłopakami w stronę wyznaczonej sali.
- Narzeczona ? - spytał z uśmiechem na twarzy Nick.
- Mhm, a miałeś lepszy pomysł? Narzeczony ? - spytałam retorycznie uśmiechając się pod nosem.

- To chyba tu.. - powiedziałam zatrzymując się przy drzwiach z numerkiem "666"
- Z pewnością. Wiecie co ? Ta liczba idealnie pasuje do Justina.** - zaśmiał się Kevin złączając palce wskazujące i kciuki w "pudełeczko" następnie kierując je na liczbę.
- Weź się zamknij - zaśmiałam się szturchając chłopaka w ramię.
- Ej, chodźcie. - uciszył nas Nick pukając do drzwi po chwili wchodząc do środka, a za nim Kev. Ja się zawahałam. Nie wiem czemu. Od razu znowu zebrało mi się na płacz, ale zignorowałam to i po dłuższej chwili weszłam.
Przymknęłam delikatnie za sobą drzwi i spoglądając przed siebie zobaczyłam leżącego na łóżku zmasakrowanego Justina. Poczułam niemiłosierne ukucie w brzuchu czując cisnące mi się do oczu łzy. Nie mogłam patrzeć jak on leży tak bezwładnie z przymrużonymi podpuchniętymi oczami i siniakami na ciele. Mimo to, że prawie wybuchłam, podeszłam bliżej, a widząc mnie chłopak lekko się uśmiechnął, czym spowodował reakcje odwzajemnioną. Praktycznie zawsze kiedy widzę jak się uśmiecha, ja się uśmiecham. Po prostu kocham jego uśmiech. Jest taki szczery, podnosi człowieka o optymizm do góry.
- Trzymaj się stary, przyjedziemy zaraz po szkole, a teraz pogadaj sobie ze swoją narzeczoną - zaśmiał się Kevin i wraz z Nickiem opuścił salę.
Zaśmiałam się pod nosem podchodząc jeszcze bliżej i siadając na krześle obok łóżka.
- Czyli jesteś moją narzeczoną, tak? - spytał ochrypłym głosem, łapiąc mnie za rękę.
- Mhm, tak jakoś wyszło. - zaśmiałam się spoglądając na niego.
- Dobrze, więc zostaje mi się zapytać, jak się oświadczyłem ? - podniósł się delikatnie żeby znaleźć się w pozycji siedzącej.
- No, więc to było tak: zabrałeś mnie na spacer po plaży, spacerowaliśmy długo kiedy powiedziałeś, że coś dla mnie masz. Byłam cholernie zdziwiona, bo co mogłeś mi dać na plaży gdy nic przy sobie nie mieliśmy ? Co, piasek ?
- Cóż, to by było całkiem w moim stylu. - zaśmiał się, przerywając mi moje wymysły.
- Nie wątpię, ale daj mi dokończyć - zawtórowałam mu po chwili wracając do tematu. - Złapałeś mnie za rękę i chciałeś żebym przeszła przez skały, ale zaczęłam strajkować, bo nie miałam butów, więc wziąłeś mnie na ręce i przeniosłeś. Postawiłeś mnie dopiero na miejscu gdzie były na około porozstawiane zapalone świece, a na środku na kocu szampan i malutkie pudełeczko, które wziąłeś do ręki. Wyciągnąłeś z środka piękny pierścionek z brylantem, uklęknąłeś i powiedziałeś...
- Czy zostaniesz, moją żoną? - powiedzieliśmy oboje równo, przez co poczułam jak się troszeczkę rumienię.
- Dokładnie - przytaknęłam na naszą wspólną myśl, po czym oboje parsknęliśmy śmiechem.
- Szkoda, ze tego nie pamiętam - zaśmiał się - pierwsze co mi się przypomina, to ci wariaci rozpierdalający mnie na motorze.
- Ci którym zabrałeś motor ? - spytałam z rozszerzonymi na jego słowa źrenicami.
- Mhm, dokładnie, ale nie mówmy o tym - ścisnął szczękę. Najwyraźniej nie miał zamiaru wracać do tego.
Ale ja wiem, że wyrzuty sumienia będą mnie męczyć przez długi okres, bo zabrał im ten motocykl ze względu na mnie i na moją kostkę. Kurwa... Przeze mnie. Przeze mnie tu leży. To jest nie fair. Nic nie jest fair.
- Ale tak na marginesie, to nie zły ze mnie romantyk. Takie wszystko idealne. - powiedział uśmiechając się pod nosem.
- Mhm, tylko, że nawet nie jestem twoją dziewczyną. - powiedziałam, czując jak rumieniec powoli schodzi. Czemu akurat na te słowa ?!
- Mhm - przytaknął. - Chociaż szkoda. - powiedział zsuwając się na łóżku.
Zaśmiałam się i znowu czerwoność powróciła. Kurwa, czemu ?
- Sss... - usłyszałam dosłownie w nagłym momencie syczenie z bólu Justina. Spojrzałam na niego i zobaczyłam jak zaczyna zwijać się z bólu.
- Siostro ! - zawołałam bez namysłu spoglądając na urządzenie mierzące tętno. Ciśnienie i puls spadały. Drastycznie spadały.
Justin proszę cię, trzymaj się...

* słyszałam, że jest taki szpital w Phoenix, ale mogę się mylić. Zresztą nie wnikajmy, to tylko opowiadanie.
** "666" mówi się, że to liczba szatana.
___
Przepraszam...
i proszę, skomentuj...

7 komentarzy:

  1. słodkie było kiedy Roxi mówiła Justinowi jak jej się "oświadczył" <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham to dziekuje że piszesz !

    OdpowiedzUsuń
  3. SKOMENTOWALAM!! no po prostu ja tu siedze i placze to bylo wspaniale!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham to opoiadanie !!!
    Świetnie piszesz,słoneczko...;-*
    To było cudowne,jak ona podała się za jego narzeczoną ;D
    Wspaniały rozdział,czekam na następny ;-*
    my-heaven-jb.blogspot.com
    the-other-side-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej kiedy będzie nn???

    OdpowiedzUsuń
  6. Przecudowny rozdział jak zawsze czekam na nn ! KC <3

    OdpowiedzUsuń