niedziela, 24 listopada 2013

~ Rozdział 13

- Poczekaj tutaj, albo idź do domu. - powiedziała pielęgniarka, wyrzucając mnie z pomieszczenia i nawet nie zdążyłam zareagować kiedy ta jednym zwinnym ruchem zamknęła mi drzwi przed nosem.
- Świetnie - zadrwiłam, bezsilnie opadając na krzesło znajdujące się na korytarzach.
- Roxi, wracajmy do szkoły. Dzwoniliśmy już do rodziców Justina, są w drodze. Nic tu po nas - pokładając rękę na moje ramie, powiedział troskliwie Kevin.
Nie wiedziałam co robić. Czułam się tak bezsilnie. Justin leżał poturbowany na łóżku szpitalny, ledwo co mówił, a teraz jego stan się osłabił. A wiecie co jest najgorsze? To, że to przeze mnie. Gdybym nie była taką ofermą i się nie przewróciła, to Jus nie musiałby kraść tego cholernego motoru i jacyś wściekli motorzyści nie napadliby na niego.
- Roxi...
- Nie! - krzyknęłam - Nie możemy pojechać - ściszyłam ton, pozwalając pojedynczej łzie spłynąć po moim policzku. Czułam się winna i nie mogłam tego zmienić.
- Nie ma sensu, to długo potrwa. Przyjedziemy jak skończą go operować, obiecuję. - powiedział, odwracając się w stronę korytarza kierującego do wyjścia. - Chodź mała
- Przepraszam - wyszeptałam do drzwi po czym dogoniłam chłopaków.
- Wszystko będzie dobrze. - Objął mnie ręką Kevin, całując w czubek głowy
*
- Mamo ! Już jestem - krzyknęłam, rzucając na bok torbę, jednak odpowiedzi nie usłyszałam. Pewnie śpi, a ja jak idiotka drę się. Usiadłam wygodnie na ławeczce i zaczęłam zdejmować swoje buty. Tak się cieszę, że jestem już w domu. Mam dość tego dnia. Położę się na chwilę żeby się przespać, a potem pojadę do Justina. O ile mi wiadomo, jest po operacji, a jego stan jest stabilny, a to jest najważniejsze.
Założyłam z powrotem torbę na ramie i zmierzyłam do pokoju. Nacisnęłam klamkę, a wchodząc w głąb pokoju zobaczyłam Josha. Jak miło...
- Co ty tu robisz? - rzuciłam oschle, mając zamiar go opierdolić. Jakim prawem wszedł do MOJEGO pokoju bez mojego pozwolenia ? Ja mu wchodzę? Nie, więc czego on tu chce.
- Widziałaś może mojego tableta ? - spytał przerzucając poduszkę na drugą stronę łóżka.
- Nie? Co miałby robić twój tablet w mnie w pokoju? - zapytałam, odkładając poduszkę z powrotem na swoje miejsce.
- A nie wiem - odpowiedział, opadając na krzesło - po prostu już nie mam pomysłu gdzie on może być. - usprawiedliwiał się
- W salonie patrzyłeś ? - usiadłam na łóżku, bezwładnie opadając ze zmęczenia.
- Tak. Wszędzie
- Hm, to może zamiast oglądania pornoli pilnuj swoich rzeczy - powiedziałam, wygodnie układając się na łóżku.
- O czym ty mówisz? - zdziwił się, spoglądając na mnie jak na wariatkę.
- Mówię o tym, że w nocy za głośno oglądasz pornosy. Spać się nie da. - wyżaliłam. Odnalazłam kołdrę i przyciągnęłam ją do siebie, nakrywając swoje ciało. Miałam zamiar iść spać i nic mnie nie obchodzi.
- Ja? Pogrzało cię ? - wstał nie mogąc uwierzyć w to co do niego mówię.
Sory Josh, głucha nie jestem.
- Nie, nie pogrzało. Słyszałam w nocy te jęki i stęki.
- Wczoraj? - spytał
- Mhm
- Bardzo mi przykro, ale to nic wspólnego ze mną, siostro - powiedział śmiało, zakładając ręce na piersi. - Słyszałem to samo. Pewnie rodzice, no bo cóż, są dorośli
- Ale mamy nie było, bo wezwali ją do szpitala. - wyjąkałam, podnosząc się do pozycji siedzącej. Nie chce mi się wierzyć w to co właśnie usłyszałam. To kompletnie się nie trzyma.
- Ooo, no właśnie... Dobra nie ważne, ale na prawdę ja nic nie oglądałem.
- Okej, zamknij się i idź, bo chcę spać - położyłam się ponownie i zamknęłam na chwilkę dość przemęczone oczy.
- Jak się czuje Justin? Byłaś u niego w szpitalu? - nie zareagował na moją prośbę tylko drążył gadkę dalej.
- Skąd wiesz, że Justin jest w szpitalu? - spytałam zdziwiona. Jak on się dowiedział, że Bieber jest w szpitalu? Takie dobre kontakty mają ? Nie sądzę
- Przecież mama pracuje tam gdzie on leży. Po to ją wzywali w nocy, żeby się nim zajęła. Mówiła mi dziś rano - wytłumaczył, patrząc na mnie z niedowierzaniem, że nie poskładałam tych wątków w całość.
- Boże, rzeczywiście. - szepnęłam sama do siebie. Skoro moja matka pracuje w szpitalu, w którym ja nakłamałam, że jestem rzekomą narzeczoną Justina, to z pewnością do niej dojdzie. Ja pierdole..
- To co z nim ? - z rozmyśleń wyrwał mnie brat, wracając do poprzedniego pytania.
- Nie najgorzej, ale z pewnością lepiej niż rano - odpowiedziałam, powracając do wydarzeń z rana.
- Aha. Dobra, spadam, bo zaraz zjesz mnie wzrokiem - zaśmiał się, wstając i kierując się do wyjścia. Uśmiechnęłam się do niego po czym odpłynęłam.
*
- Panie Smith - zaczepiła zmierzającego do wyjścia Roberta, młoda ekspedientka Jade.
- Słucham - mężczyzna odwrócił się, posyłając szczery uśmiech do dziewczyny na znak, że ją słucha.
- Projekt, nad którym wczoraj pracowaliśmy nie został skończony, więc może dokończylibyśmy go dziś wieczorem - zaproponowała, przybliżając się do Roberta i kusząco zaczynając jeździć palcem po wierzchu jego koszuli, schodząc coraz niżej.
- Jade, nie dasz rady dokończyć tego sama? Pokazywałem ci wczoraj co i jak - spytał, a jego twarz zbladła. Nie chciał spotykać się i pomagać dziewczynie, bo był pewien, że da sobie radę i miał na ten wieczór zaplanowaną kolację z rodziną.
- Pokazywałeś, pokazywałeś - zaśmiała się - Ale nie, nie dam rady. To jest dla mnie zbyt skomplikowane. - namalowała na swojej twarzy smutny wyraz żeby przekonać mężczyznę.
- Jesteś mądrą dziewczyną, dasz radę. - odpowiedział, upierając się przy tym, a żeby nie spędzać z nią wieczoru. Była sympatyczna i miła, ale czasami aż za bardzo.
- Proszę, bardzo proszę - prosiła, łapiąc go dramatycznie za dłoń. Zależało jej na pomocy i ani jej się śniło usłyszeć odmowę.
- No dobrze. Skończymy to i z głowy - powiedział wyrywając swoją dłoń z jej uścisku. Uległ. Nie chciał słyszeć jej dalszego proszenia. Myślał w tej chwili, że rzeczywiście nadal nie rozumie o co w tym projekcie chodzi.
- Dziękuję bardzo - uśmiechnęła się zadowolona, że przypięła swego. Ucałowało go w policzek i odeszła.
Robert wyciągnął z kieszeni garnituru swój telefon i wybrał numer do żony żeby poinformować ją, że plan na wieczór niestety nie wypali.
*
Wzięłam do ręki szczotkę i ruchami ręki rozczesałam włosy. Czułam się o wiele lepiej niż rano. Przede wszystkim byłam już wyspana, bo nawet krótka drzemka dużo pomogła. Spryskałam się perfumami, ostatni raz spojrzałam w lustro i wyszłam z łazienki od razu kierując się po schodach na dół. Przechodząc przez salon zauważyłam śpiącą na kanapie mamę. Uśmiechnęłam się pod nosem i podeszłam do niej na palcach w celu przykrycia jej kocem, leżącym niedaleko. Zrobiłam to i odeszłam w stronę drzwi. Miał po mnie przyjechać Kevin, a potem mieliśmy odwiedzić Justina. Nie słyszałam jeszcze samochodu, więc zacznę już iść.
- Gdzie idziesz? - usłyszałam głos mamy.
- Obudziłam cię, przepraszam.. - przeprosiłam, przeczesując włosy do tyłu.
- No coś ty. Nawet powinnam ci podziękować, bo przespałabym cały dzień, a kolacji wieczorem by nie było - uśmiechnęła się odkrywając koc i siadając.
- Aaa, no tak. Dziś ten niezwykły dzień gdzie w końcu wspólnie cała rodzina zje posiłek. Wow - zaśmiałam się, podchodząc bliżej po czym usiadłam na pufie.
Kolacja, niby nic takiego, prawda ? Ale cóż, w mojej rodzinie to jak święto. Ojca praktycznie nigdy nie ma w domu, przychodzi późno w nocy, a wspólne posiłki jemy tylko na Święto Dziękczynienia i wigilię. Czasem nawet mam wrażenie, że go w ogóle nie ma. Że odszedł albo nigdy go nie było. Chociaż, kiedyś był. Jak byłam małą dziewczynką zawsze razem bawiliśmy się w ciuciu babkę, chowanego czy w królestwo. Ja byłam księżniczką, a on królem. Zawsze przy nim miałam poczucie bezpieczeństwa, był dla mnie najbliższy, a teraz? Teraz go nie ma. Może i jestem już pełnoletnia, dorosła, ale i tak czasem potrzebuję przytulenia się do swojego taty, pogadania choćby o pogodzie, wypłakania się. Tak bardzo bym chciała żeby tata wrócił do mojego życia, bo ostatnio w ogóle go w nim nie ma.
- Mhm, jak święto - jej mina zbladła, a sama jakby posmutniała. Widać, że ona również potrzebuje z powrotem swojego męża.
- Mamo, Kevin chyba przyjechał - powiedziałam, usłyszawszy dźwięk silnika. - Niedługo przyjadę pomóc ci w przygotowaniu, dobrze ? - wstałam powoli zmierzając do wyjścia.
- Dobrze, dobrze - uśmiechnęła się.
- O i jak w pracy będą coś mówić, że twoja córka jest zaręczona to wiedz, że to nieporozumienie, okej ? - zawróciłam na chwilkę.
- Co? Roxana, co ty nawymyślałaś ? - kompletnie zagubiona i zdziwiona mina mojej mamy, bezcenna.
- Nic, nic. Tylko tak mówię. Cześć mamuś - pożegnałam się, cały czas się śmiejąc.
Założyłam buty po czym wyszłam z domu i zobaczyłam samochód chłopaka. Podeszłam bliżej, otwierając drzwi.
- Hej - przywitałam się, wsiadając do środka. Cały czas się uśmiechałam jakbym właśnie zobaczyła jakiegoś sławnego idola nastolatek.
- Hej, co taka szczęśliwa? - spytał, widząc jak promieniuje. Przekręcił kluczyk w stacyjce i wyjechał na drogę.
- Sama nie wiem. - odpowiedziałam, przerzucając wzrok na jezdnię.
Chłopak jechał szybko, dlatego w mgnieniu oka znaleźliśmy się na miejscu.
- Reszta już jest? - spytałam kiedy wchodziliśmy do środka.
- Tak, już zatruwają powietrze Bieberowi - zaśmiał się skręcając w odpowiedni korytarz.
Zawtórowałam mu rozglądając się na boki w poszukiwaniu odpowiedniej sali. Niby numer "daleki", ale sala była dość blisko. Nacisnęłam klamkę i weszliśmy do środka.
- Hejo - przywitałam się podchodząc bliżej żeby usiąść na krześle znajdującym się obok łóżka. Spoglądając na Justina, zauważyłam, że miał poprzypinane jakieś kabelki, nie wiem jak to się fachowo nazywa, więc nie dociekajmy. Przez to nie miał koszulki i było widać jego tors. Jedno trzeba przyznać, Bieber jest kurewsko seksowny.. O czym ja to? A, usiadłam na krześle.

Na gadaniu o głupotach można spędzać całe dnie, ale ja musiałam się już zmywać. Chłopaki chcieli mnie odwieźć, ale zamówiłam taksówkę. Mają cały wieczór, a Justin szybciutko stąd nie wyjdzie, więc niech razem posiedzą.
- Dziękuję - podziękowałam kierowcy, wysiadając z taksówki i weszłam do domu, nie mogąc się doczekać kolacji. Rzuciłam gdzieś w róg buty i od razu popędziłam do kuchni.
- Cześć, już jestem - przywitałam się radosna, ale to nie trwało długo. Spojrzałam na minę mamy i brata, a mój uśmiech znikł. - G-gdzie tata? - spytałam, zauważając jego brak.
- Jak myślisz? Tam gdzie zawsze, w pracy. Dzwonił, że musi skończyć jakiś projekt - zadrwił, zasmucony Josh. Pomimo wszystkich okoliczności chyba jemu najbardziej zależało na tym aby tata tu był. Ale jak zwykle. Nic z  tego.
- Siadajcie dzieci. - powiedziała, rozkładając na stół sztućce.
Zjedliśmy w spokoju. Chyba nikomu nie chciało się wymawiać w tej sytuacji jakichkolwiek słów.

2 komentarze:

  1. jak zawsze cudowny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  2. O mamusiu !!! Zajebisty rozdział !!! Świetnie piszesz !!! Tata Roxi to *** xD Ciekawe,co będzie z Justinem...
    Czekam na kolejny !!!
    the-other-side-jb.blogspot.com
    my-heaven-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń